Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
za długo jest sam, z głową dzieją mu się dziwne rzeczy.
– Nic mi nie jest, generale. – Sorilla roześmiała się lekko. – To Hayden, nie Ziemia. Wielka planeta, ale mała społeczność. Na Ziemi można być samotnym w środku Nowego Jorku. Tutaj? Mam w tygodniu więcej gości wpadających na pogaduszki, niż spotkałam, trenując w Bragg. Złożyłam wniosek o przyznanie gruntu lata temu, bardziej kierowana impulsem niż jakimkolwiek planem. Byłam wtedy zmęczona. Żartowałam o emeryturze. To nie było prawdziwe.
Mattan skinął głową.
Pamiętał to uczucie, kiedy jest się młodym i nieśmiertelnym. Gdy w końcu poczuł znużenie, awansowano go z dala od frontu, za biurko. Nie kochał tego, ale mógł wreszcie odpocząć. Nie żeby wtedy tak to postrzegał. Aida była o wiele dalej. Zawsze znała samą siebie lepiej niż on.
– Jakie masz plany? – spytał, rozglądając się z ciekawością.
Rój MOFA budował zakrzywiające się ściany z lokalnego cementu. Mattan widział, że gdy budowa dobiegnie końca, major będzie miała z domu niezły widok. Gdyby jednak zależało jej tylko na tym, nie składałaby wniosku o przyznanie ziemi właśnie w tym miejscu. Było mnóstwo świetnych widoków bliżej cywilizacji, na które spokojnie mogła sobie pozwolić.
Subkontynent Haydena nie cieszył się ogromnym powodzeniem. Z całej kolonii tylko kilkoro ludzi wnioskowało o przyznanie tam gruntów, a jedynie ona z tego towarzystwa nie urodziła się na tej planecie.
Sorilla odwróciła się, wskazując na kamienny płaskowyż wyrastający z dżungli, spowity chmurami.
– Wiesz, co tam jest?
Mattan przyjrzał się, ale widział tylko dżunglę, wodę i wzmiankowany wielki płaskowyż, unoszący się wśród chmur. Pokręcił głową.
– Nie, nie wiem.
– Poza tym, że to teren większy, niż ktokolwiek mógłby kupić na Ziemi, o bogatym potencjale – powiedziała – jest jednym z miejsc pierwotnie rozważanych dla łącza orbitalnego. Koloniści ostatecznie wybrali główny kontynent, ale to był właściwie rzut monetą. Oba miejsca nadają się w równym stopniu.
Mattan zmarszczył brwi, nieco zmieszany.
– No dobra…
Sorilla uśmiechnęła się.
– Zawsze zaskakuje mnie, że nikt nie czyta raportów. Ale pewnie nie powinno. Zaraz po zakończeniu wojny Gil wnioskował w SOLCOM-ie o drugie łącze, z myślą o umieszczeniu ośrodków dyplomatycznych w innym miejscu planety. Wielu mieszkańców Haydena nie jest gotowych na to, by dyplomaci i handlarze z Sojuszu żyli wśród nich, nawet jeśli rozumieją, ile warte jest pozwolenie, by SOLCOM użył Haydena jako centrum dyplomacji.
Generał brygady roześmiał się.
– Więc posiadasz kawał ziemi wielkości Teksasu zaraz obok czegoś, co niedługo stanie się głównym ośrodkiem handlu między Ziemią a Sojuszem?
– Nie aż tak wielki – odpowiedziała. – Ale obok? O nie, generale. Posiadam ziemię, na której go zbudują. Nikt jeszcze do tego nie doszedł, więc na razie zatrzymaj to dla siebie, staruszku. Reszta roju MOFA już tam pracuje, stawia budynki, fundament dla łącza i inne potrzebne rzeczy.
Na chwilę zamilkła, zanim znów się odezwała.
– Widzisz więc, dlaczego nie interesuje mnie twoja propozycja, niezależnie od tego, czego dotyczy.
Mattan skinął głową, wiedząc, że w końcu dotrą do tego punktu.
– Może jednak cię to zainteresuje. To wspólna operacja z Sojuszem.
Nieważne, jak bardzo się starała, Sorilla nie mogła ukryć, że ją to zaciekawiło.
– Cóż, to będzie jak wysłanie sokołów między gołębie. To na pewno niezbyt popularna decyzja.
Mattan parsknął.
To było mało powiedziane. Zbyt wielu zginęło w wyniku działań Ross, a więc i Sojuszu, aby ludziom podobała się myśl o współpracy. Mimo wszystko należało to zrobić. A co ważniejsze, misja musiała się powieść. Inaczej znów rozgorzeje wojna, której ludzie nie będą w stanie wygrać.
Na razie nieźle się trzymali, a morale w ziemskich siłach zbrojnych było wysokie, ale ci, którzy mieli dostęp do pełnych danych wywiadowczych, znali prawdę. SOLCOM kontrolował kilka kluczowych punktów, co pozwalało mu odpierać dużo silniejszego przeciwnika, a Sojusz był rozproszony i niezbyt zainteresowany sektorem kosmosu, w którym znajdowała się Ziemia, niezależnie od tego, co myśleli Ross. Ale Sojusz był ogromny. Był śpiącym olbrzymem, który niemal przypadkiem zmiótł ludzi spośród gwiazd.
Jeśli cała ta siła zostanie celowo użyta przeciwko SOLCOM-owi, ludzie bez wątpienia trafią na śmietnik historii.
– Można tak powiedzieć – odparł oschle generał. – Dlatego cię potrzebuję. Masz więcej doświadczenia polowego z Sojuszem niż ktokolwiek inny.
– W zabijaniu ich. Mam doświadczenie w ich zabijaniu – przypomniała mu. – To niekoniecznie takie doświadczenie, jakiego tu trzeba.
– Znam cię, Aida – odparł łagodnie. – Nie pielęgnujesz urazy. To zabijanie nigdy nie było dla ciebie czymś osobistym, lecz pracą. Teraz zadanie wymaga współpracy z nimi, a inaczej niż wielu moich podkomendnych wolę, aby tak zostało.
Westchnęła.
– Co to za operacja? Dane, które wysłałeś przez swojego „sekretarza”, niewiele mówiły.
– To dlatego, że są tajne. Przynajmniej dopóki rzecz się nie skończy – odparł, nie wspominając, że w razie gdyby coś poszło nie tak, pozwalałoby to zatuszować całą sprawę. Ona bardzo dobrze to rozumiała. – Kojarzysz Kolonie Diaspory?
– Ledwie. – Wzruszyła ramionami. – Głównie niezależne statki kolonizacyjne, opuściły Ziemię na własną rękę. Większość nie podała dokładnych informacji o tym, dokąd lecą, z tego, co pamiętam.
– To dlatego, że większość chciała znaleźć się od Ziemi jak najdalej. W ciągu ostatniego stulecia udało nam się zlokalizować kilka z nich, ale większość po prostu zniknęła. Pewnie wymarła. Z tych, o których wiemy, dwie są w strefie neutralnej między Haydenem a Sojuszem.
Sorilla parsknęła.
– W takim razie dziwne, że nie zniszczyli ich Ross.
– Z jakiegoś powodu się nimi nie interesowali.
To, co interesowało Ross, stanowiło tajemnicę, ale Sorilla zdawała sobie sprawę, że ci enigmatyczni szarzy kosmici byli w stanie zignorować kilkanaście zamieszkałych światów, by dotrzeć do celu, który ich ciekawi. Rozgryzanie sposobu myślenia Ross Ell było fuchą na pełny etat dla ksenopsychologów SOLCOM-u.
– Skoro mamy się tam wybrać razem z Sojuszem, zakładam, że jedna z tych kolonii sprawia kłopoty? – spytała Sorilla z irytacją.
Współdziałanie z Sojuszem to jedno, ale nie uśmiechało jej się wciąganie w to innych. Brzmiało jak polityczne bzdury.
– Coś w tym stylu – odparł generał. – Szczerze mówiąc, gdyby chodziło tylko o to, wątpię, aby Sojusz w ogóle się z nami kontaktował. Kolonie Diaspory, o których wiemy, ledwie są w stanie uprzykrzyć życie SOLCOM-owi, nie mówiąc już o Sojuszu. I gdyby o to chodziło obcym, niewiele moglibyśmy zrobić, by powstrzymać ich przed rozwaleniem kolonistów.
– Dobra, przyznam, że mnie to ciekawi. Co się dzieje?
Mattan zachichotał.
– Gdy ci powiem, roześmiejesz się, a potem będziesz miała poczucie