Hayden War. Tom 7. Nowe otwarcie. Evan Currie
łącza, jeszcze zanim zobaczyła światła miasta zbudowanego wokół niego. Blask zachodzącego słońca odbijał się od węglowej wstęgi, rozpraszając się na całą gamę kolorów – niekompletną tęczę, której barwy mówiły jej implantom niemal tyle o składzie łącza, co powiedziałaby specyfikacja techniczna.
Jej zestaw wszczepów miał ostatnio mniej do roboty. Uznała, że musi się znów przyzwyczaić do używania ich tak często, jak to możliwe. Narzędzia, jakie miała do dyspozycji, były tak samo częścią niej, jak biegłość w walce wręcz czy broń u pasa. Trudno było pozbyć się starych przyzwyczajeń, gdy dowództwo nie dawało jej spokoju.
– Lot dziewięć-trzy-alfa, tu wieża Haydena.
– Tu lot dziewięć-trzy-alfa – odpowiedziała, wyrwana z zamyślenia.
– Mamy większy ruch niż zwykle. Prosimy przejść do strefy oczekiwania numer trzy i czekać na pozwolenie na wlot w przestrzeń powietrzną wieży.
– Przyjęłam, strefa trzecia – powtórzyła Sorilla, zmieniając kurs.
Na Haydenie zdecydowanie czasy się zmieniały. Jeszcze rok temu zdążyłaby wylądować, zanim ktokolwiek z kontroli lotu zorientowałby się, że tam jest.
Teraz, gdy Hayden miał stać się centrum dyplomatyczno-handlowym na styku z Sojuszem, przylatywało tu coraz więcej ludzi. Regularnie przybywali nawet ziemscy turyści, chcący zobaczyć okręty Sojuszu na orbicie albo nawet któregoś z obcych na stacji.
Popyt na nowe komercyjne statki był tak wielki, że Sorilla spotkała się kilka tygodni wcześniej z Gilem Haydenem w celu przedyskutowania logistyki budowy stoczni na orbicie Haydena. Nie wiedziała, dlaczego Gil i rada planetarna chcą usłyszeć jej opinię. Nie służyła nawet w marynarce, nie mówiąc już o budowaniu statków. Mimo wszystko powiedziała mu, że to dobry pomysł, nawet jeśli dość prawdopodobne było, że SOLCOM nie zezwoli na instalację rdzeni osobliwościowych.
Jako że SOLCOM skupiał się niemal wyłącznie na budowie okrętów bojowych, korporacje Układu Słonecznego próbowały dostać się w kosmos z użyciem wszelkich dostępnych środków. Najczęściej spotykane były wciąż stare statki klasy Filozof, ale ich cena wzrosła dziesięciokrotnie, mimo że wszystkie miały przynajmniej po sto lat.
Tam, gdzie istniał popyt, były pieniądze do zarobienia, a Haydenowi przydałby się nowy przemysł, przyciągający zarówno pieniądze, jak i wykwalifikowanych pracowników.
Haydena czekała wielka przyszłość, Aida nie miała co do tego wątpliwości. Ale czy było to coś dobrego, czy nie… cóż, wolała nie odpowiadać na to pytanie do chwili, aż będzie miała więcej danych. Nie wahała się jednak z tego korzystać, używając swoich kontaktów, by zabezpieczyć się na przyszłość.
W końcu, zważywszy na dostępność różnych terapii wydłużających życie, z których części została już poddana w ramach służby wojskowej, czekało ją jeszcze zapewne wiele lat życia. Zamierzała w pełni się nim cieszyć, a Ziemia nie była dla niej już miejscem z prawdziwą przyszłością.
Przyszłość rysowała się wśród gwiazd.
Stacja orbitalna
Świat Haydena
– Gil?
Gil Hayden podniósł wzrok i spojrzał na sekretarkę.
– Tak, Sal?
– Pomyślałam, że będziesz chciał o tym wiedzieć. Major Aida jest w drodze na stację.
Gil zmarszczył brwi.
– Nie mam z nią umówionego spotkania, prawda?
– Nie.
– Tak myślałem – mruknął, zastanawiając się, co sprowadza tu kobietę, która jeszcze niedawno wybrała dobrowolne wygnanie.
Odkąd wróciła na Haydena i otrzymała własny kawałek ziemi, niemal nie dawało się jej skłonić do opuszczenia subkontynentu. Ci, którzy chcieli porozmawiać z dawną dowódczynią haydeńskiego ruchu oporu, wciąż uwielbianą przez wielu tutejszych, musieli się do niej pofatygować.
Nie przeszkadzało to ani jemu, ani większości z pozostałych, którym zależało na kontakcie. Nikt nie wybierał się na Haydena, by żyć w klimatyzowanych luksusach, więc szansa na poznanie choć części subkontynentu była niemal tak kusząca, jak sama wizyta u pani major. Mimo wszystko niektórzy z jej przyjaciół z czasów wojny martwili się o nią.
Gil westchnął, obracając fotel, żeby zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz stacji. Większość widocznej przestrzeni zajmował nowy okręt SOLCOM-u, który przybył kilka dni wcześniej. Ten behemot równoważył teraz odwiedzające układ okręty Sojuszu. SOLCOM regularnie patrolował okolicę, ale jednostki straży rzadko było widać, jako że spędzały większość czasu wokół punktów skoku na obrzeżach układu.
Bezpieczeństwo Haydena było ważne, ale za jeszcze ważniejsze uznano powstrzymanie Sojuszu przed udaniem się w głąb terytorium SOLCOM-u.
Niestety, Gil podejrzewał, że wielki okręt był tu z innego powodu niż dbałość o to, aby mieszkańcy Haydena bezpieczniej spali w nocy.
– Sal – odezwał się, podjąwszy szybką decyzję.
– Tak, Gil?
– Prześlij wiadomość ode mnie, jeśli możesz.
* * *
– Major Aida?
Sorilla zatrzymała się, zrzuciła plecak na podłogę i odwróciła. Zobaczyła przed sobą osobistą asystentkę Gila Haydena.
– Hej, Sal. Nie spodziewałam się ciebie w komitecie powitalnym.
– Pan Hayden chciałby z tobą porozmawiać, jeśli masz czas – powiedziała Sally Morel, nerwowo spoglądając na wojskowy plecak, który major położyła przed sobą.
– Oczywiście, zawsze mam czas dla Gila – odparła Sorilla, z powrotem zakładając plecak.
– Mogę przysłać kogoś, kto się tym zajmie.
– Nie, dzięki. – Sorilla pokręciła głową.
To było stare przyzwyczajenie, ale nie miała zamiaru spuścić plecaka z oczu, aż znajdzie się na „SOL”. Żołnierze, którzy zostawiali swoje rzeczy bez dozoru wśród cywili, zwykle tego żałowali, nawet jeśli w ładunku nie było nic niebezpiecznego.
– Oczywiście. Tędy proszę.
– Prowadź, Sal – uśmiechnęła się Sorilla.
Oczywiście znała drogę, chociaż była w biurze Haydena tylko kilka razy, z czego jedynie raz w ciągu ostatniego roku. Mimo wszystko jednak pozwoliła Sal zaprowadzić się na poziom administracyjny do całkiem imponującego biura Gila Haydena.
Gil był wnukiem kapitana statku, którego załoga pierwotnie skolonizowała Świat Haydena i nadała nazwę całemu układowi. Jego rodzina była w samym sercu społeczności planety od samego początku i nie planowała z tego rezygnować.
Konstytucja Haydena dość wcześnie określiła limity kadencji i zasady wyborów w ramach umowy z Organizacją Solari, która częściowo sfinansowała kolonię, ale, podobnie jak na Ziemi, czasami do bycia wybranym wystarczyło nazwisko. Na szczęście, przynajmniej na razie, rodzina Haydenów wykazywała się kompetencją.
– Pani major! – przywitał ją Gil, gdy weszła do przedsionka biura. Wyciągnął rękę, jednak zatrzymał się, gdy zobaczył jej plecak. Opuścił dłoń i westchnął. – Cholera. Myślałem, że przechodzisz do cywila.
– Taki był plan – odparła, wzruszając ramionami. – Ale służba to surowa pani.
–