Stara Flota. Tom 3. Wiktoria. Nick Webb

Stara Flota. Tom 3. Wiktoria - Nick  Webb


Скачать книгу
aspekt – uwielbienie ludzi znużonych wojennym trudem – po prostu kochał.

      – Powiedział mi: „Eamonie, mieszkańcy mojego okręgu to po prostu najwspanialsi ludzie we wszechświecie” – powtórzył. Doskonale wiedział, że kluczem do każdej politycznej przemowy jest powtarzanie, powtarzanie i powtarzanie. – „A wiesz, dlaczego, Eamonie? Ponieważ nigdy się nie poddają. Nigdy się nie poddają. To najwięksi twardziele na świecie, niezłomni i uparci. Nigdy się nie poddają. I wiesz co, Eamonie? Wiesz co? Jeżeli Rój kiedykolwiek wróci, te gnojki…” Wybaczcie, senator Hill wyrażał się bardzo kwieciście, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. W każdym razie powiedział: „Jeżeli Rój kiedykolwiek wróci, te gnojki nie zorientują się nawet, co ich kopnie w te obce tyłki”.

      Isaacson przerwał, aby zgromadzeni mogli znowu wykrzyczeć swój entuzjazm. Stary senator Hill był w Alabamie legendą, zwłaszcza tutaj, w miejscu, gdzie dorastał. Nieważne, że Isaacson bezczelnie wymyślił tę anegdotę od początku do końca, tłumy wierzyły mu bezapelacyjnie.

      – Kilka lat później stary Joe zmarł. – Wiceprezydent pozwolił, aby w jego głosie zabrzmiała powaga. Tłum ucichł. – Tydzień po jego śmierci znalazłem w skrzynce list. Senator dołączył go do swojego testamentu. Wyobraźcie sobie dawnego mnie, smarkacza na stażu, który dostał list od legendarnego senatora Zjednoczonej Ziemi. Gdy otwierałem kopertę, ręce mi się trzęsły.

      Tłum był zupełnie cicho.

      – Wyjąłem list. Przeczytałem. Potem przeczytałem jeszcze raz. Do oczu napłynęły mi łzy. – Isaacson starał się, aby słowa nabrały wagi. Przywołał z pamięci, co ma powiedzieć dalej. Nie było żadnego listu. Stary drań zmarł nagle tydzień po tym, jak Isaacson zaczął staż w Alabamie. Nigdy się nie spotkali. Senator dostał ataku serca podczas seksu z jakąś prostytutką. Wiceprezydent potrzebował jednak sloganu, który zostanie zapamiętany przez zgromadzonych tutaj ludzi. – I przez łzy ujrzałem proste, napisane ręcznie słowa tego patrioty i wielkiego człowieka. – Odchrząknął i postarał się okazać jak najwięcej emocji. – Słowa, które teraz pragnę wam zacytować. Oto one: „Poświęcenie w służbie dla rodaków to żadna trudność”.

      „Genialnie” – pomyślał Isaacson, gdy tłumy ryknęły dziko. Uniósł rękę.

      – Dziękuję za wasze poświęcenie. Wiem, że przeżyliście głód, ból, straty, i tę niekończącą się wojnę. Ale wytrwaliście mimo wszystko. Dzięki wam dostaliśmy szansę, aby walczyć z naszym wrogiem. Daliście nam to! – Isaacson wskazał na ogromny krążownik w suchym doku kilometr dalej.

      Potem powiedział jeszcze kilka anegdot, które zawierały proste, ludowe mądrości, rzucił tłumowi garść komplementów i nareszcie mógł zakończyć ceremonię. Tego dnia wziął udział w trzech uroczystościach chrztu okrętu. Wygłosił trzy przemówienia pod rząd. Trzy razy rozbił ceremonialną butelkę szampana o kadłub ze stopu wolframu i irydu. Uścisnął setki rąk miejscowych dygnitarzy, kierowników zmian i dyrektorów zakładów montażowych. Wymienił tysiące uśmiechów i pozdrowień. Bolały go ręce. Bolały go plecy. Bolała go głowa. A kiedy wreszcie pod wieczór opadł na posłanie, jęknął, ponieważ nagląco zabrzęczał komunikator. Avery chciała z nim rozmawiać.

      Nie mógł nawet przekląć jej w duchu. Nie mógł obrzucić jej żadną kreatywną obelgą lub przezwiskiem. Mógł tylko wziąć głęboki oddech i, bębniąc palcami w udo, wystukać rytm pewnego wyjątkowo wulgarnego i obelżywego zdania. Isaacson nie ośmieliłby się pomyśleć nawet słów z tego zdania, Avery by je poznała. I ukarała go bardzo surowo.

      Ale mógł wybijać rytm. Stuk, stuk-stuk, stuk. Stuk, stuk-stuk, stuk. Tylko tak mógł sobie ulżyć. Tylko tak mógł bezsilnie się odgryźć Avery.

      Brzęczyk rozległ się znowu i jeden z trzydziestu implantów zawibrował. Nie boleśnie, ale ostrzegawczo. „Niech pan nie każe mi czekać, panie wiceprezydencie, nie jestem kobietą cierpliwą”.

      Isaacson odebrał.

      – Słucham, pani prezydent.

      – Dobra robota, panie Isaacson. Mam nadzieję, że nie jest pan zbyt zmęczony? Trzy ceremonie chrztu. Trzy! Wydaje się to bardzo nużące! – Avery parsknęła śmiechem.

      Stuk, stuk-stuk, stuk.

      – Bez obaw, zaraz pozwolę ci zasnąć. Jakieś wieści od ambasadora Wołodina?

      – Jeszcze żadnych. Twierdzi, że spotkanie z Małakowem jest mało prawdopodobne, ale postara się pociągnąć za parę sznurków, żeby je zorganizować.

      – Świetnie. Trzeba cię tam wprowadzić. Wiele od tego zależy.

      – Jeśli mogę spytać, dlaczego nie spotkasz się z nim sama? Skoro wiadomość, którą chcesz przekazać, jest tak ważna, czy prezydent Zjednoczonej Ziemi nie miałaby większej siły przekonywania?

      Avery roześmiała się serdecznie.

      – Och, Eamonie. Czasami jesteś taki naiwny.

      Stuk, stuk-stuk, stuk.

      – Doprawdy? – Nie mógł się powstrzymać, pozwolił, aby do jego głosu wkradł się lekki sarkazm. Na szczęście Avery to zignorowała, implanty Isaacsona nie zostały uruchomione.

      – Panie Isaacson, wiadomość, którą chcę przekazać, pasuje bardziej do pana niż do mnie. – Avery się roześmiała i zmieniła ton. – Gdybym to ja miała negocjować z Małakowem, nie byłoby to dobrym rozwiązaniem. Wystarczy pomyśleć, jak by to wyglądało! Jestem twardą, bezwzględną prezydent Zjednoczonej Ziemi, która walczy i nie bierze jeńców. Nie wypada mi układać się ze zbrodniarzami wojennymi.

      Isaacson już wstał, aby pójść do łazienki, ale na te słowa zamarł.

      – Proszę?

      „Czy Avery chce mnie wysłać samego, z dala od jej wpływów, abym rozmawiał z jej śmiertelnym wrogiem?”

      – Słyszałeś, Eamonie. – Jej głos zabrzmiał łagodniej po raz pierwszy od dwóch miesięcy. – Będziesz negocjował z prezydentem Małakowem. Osobiście. W jego biurze. Musisz dostać się do jego głowy. Musisz poznać jego myśli. Inaczej nie mamy szans.

      Słyszał, jak Avery pije, w szklance zadzwonił lód.

      – A jeżeli to się nie uda, zniszczysz jego tajną sieć komputerową. Najlepiej przy użyciu bomby lub czegoś podobnego. Na wizji i na żywo przed kamerami. Cała Galaktyka ma to zobaczyć. – Znowu parsknęła śmiechem. – Ale się zrobi wtedy zamieszanie, nie? Ludzie zobaczą, że nareszcie odgryzamy się tym ruskim draniom. Och, nie martw się, wiem, co myślisz. Na pewno uda ci się uciec przed wybuchem. No, prawie na pewno. Ha!

      Stuk, stuk-stuk, stuk.

      ROZDZIAŁ 14

      Brytania, wysoka orbita

      Ambulatorium na pokładzie

      OZF „Wojownik”

      Volz przyglądał jej się przez okno w ambulatorium. Spała, wciąż unieruchomiona na łóżku przy pomocy grubych pasów i kajdanek. Nikt nie chciał ryzykować. Komandor Proctor przeprowadziła kilka badań i stwierdziła, że Rój nie mógł przejąć kontroli nad nieprzytomną Zygzak, ale dla bezpieczeństwa pozostawała skuta.

      Jednym dotknięciem mogła przekazać wirusa Roju, więc nie było innej możliwości. Od ambulatorium dzielił ją przezroczysty ekran ze sztucznego tworzywa, aby uniknąć przypadkowego kontaktu. Ambulatorium było najlepszym miejscem do przetrzymywania Zygzak. Łatwo można było ją utrzymywać w stanie śpiączki i pod nieustannym nadzorem.

      Volz przyglądał się jej, podobnie


Скачать книгу