Marksizm. Отсутствует
Wymieniając towar za towar bez użycia pieniędzy, staramy się rzekomo odgadnąć, ile pracy zostało realnie wydatkowanej i „zmagazynowanej”, „zakrzepłej” lub „skrystalizowanej” w towarze – uważa Marks. W gospodarce finansowej rynek zakłamuje i mistyfikuje wielkość wydatkowanej pracy. Dominuje wartość wymienna, czyli cena. Widać to wyraźnie – uważa Marks – gdy dochodzi do fluktuacji cen, gdy wartość wymienna odrywa się od wartości tout court i waha się odpowiednio do zmiany popytu i podaży. Społeczeństwem zaczynają rządzić finansowe fikcje. Rynek nie pozwala dostrzec, że ceny kształtują się na podstawie trwałego, realnego wzorca, którego społeczeństwo powinno się trzymać – ilość społecznej pracy koniecznej do wytworzenia oferowanego na sprzedaż towaru. Ruchy cen są dowodem zaburzeń – ktoś wyprodukował czegoś za dużo lub za mało, czyli źle wykorzystał lub źle ukierunkował społeczny wysiłek. Istnienie pieniędzy ujawnia takie błędy – z tym Marks się godzi. Ale przyjmuje, że dobry planista zrobi to lepiej. Planista bierze pod uwagę warunki produkcji i może przyznać bonifikatę za szczególnie trudne warunki. Umie dostrzec przydatność pewnych towarów, np. witamin, i uwzględnić ich wartość użytkową, zanim rynek dostrzeże w nich tę wartość. Przez obniżkę cen planista może świadomie zwiększyć popyt na zdrową żywność i nieprzemakalne buty wbrew konsumentom, którzy np. chcą mieć buty EMU. Rząd może myśleć za nieświadome swych celów społeczeństwo i uniezależnić je od rynku, który jest rzekomo niezdolny do racjonalnego planowania. Rząd może wprowadzać promocje i stosować zaporowe ceny. Może przetrzymywać towary w magazynach, by podnieść ich cenę i może je wyjmować z magazynów, gdy chce cenę obniżyć. Wszystko zaczyna się dziać jak w rodzinie: jeden drugiemu ustępuje, każdy każdemu pomaga, mądrzejszy steruje niedoświadczonym, silniejszy się poświęca dla słabszego. Gospodarka towarowa jest lepsza od pieniężnej.
Marks nie bierze jednak pod uwagę, że taki system będzie się stale psuć, wypaczać, rozmontowywać i utykać. Być może planista okaże się niekompetentny, być może partia będzie rządzić nie tak, jak trzeba, ale tak, jak jej będzie wygodnie albo jak postanowi frakcja partyjna mających chwilową przewagę. A jeśli ktoś będzie wskazywać na błędy, to mu się powie, że oficjalne decyzje są niepodważalne. Jeśli się będzie upierać przy swoim, to się go uzna za wroga klasowego. A jak się wprowadzi cenzurę, to w ogóle żadnej krytyki nie będzie i każda decyzja urzędu planowania będzie ogłoszona przez prasę jako prawda objawiona.
Aby odpowiedzieć na możliwe zarzuty tego typu, Marks stwarza sobie „chłopca do bicia” i polemizuje z jakimś anonimowym nieukiem, który niczego nie rozumie. Wmawia mu, że jego niezgoda na dialektykę T-P-T i P-T-P bierze się z prostej ignorancji. Nieuk nie rozumie, że ten sam przedmiot może mieć trzy rodzaje wartości: użytkową, wymienną i niekwalifikowaną. Tłumaczy mu zatem, że nauka ponad wszelką wątpliwość ustaliła, że ten sam przedmiot może się objawiać na różne sposoby. Na przykład C4H8O2 jest niekiedy identyfikowane jako kwas masłowy, a kiedy indziej jako mrówczan propylu (Tucker 1978, s. 315). Z wartością jest dokładnie tak samo. Może być wymienna, użytkowa i sama w sobie. Dochodzi w tym wyjaśnieniu do piramidalnego dziwactwa. Marks wyjaśnia coś, co jest całkiem oczywiste, choć teoretycznie nieistotne (trzy wartości), posługując się przykładem, który wcześniej mógł być znany tylko wąskiej grupie specjalistów (C4H8O2 ma dwie nazwy). Co gorsze, na podstawie tego chemicznego przykładu przekonuje sam siebie, że udowodnił konieczność zastąpienia jednego pojęcia przez inne. Ceny są zbędne, bo towary mają wartość. Chemiczna analogia z pewnością nie dowodzi, że kwas masłowy jest ważniejszy niż mrówczan propylu lub odwrotnie. Z pewnością nie można serio twierdzić, że wartość „sama w sobie” jest ważna, a cena rynkowa jest nieważna. Nie można – choćby z tego powodu, że wskaźnik „zmagazynowanego” wydatku pracy społecznej w ogóle nie istnieje. To, że go nie ma, na Marksie nie robi najmniejszego wrażenia. „Krytyka” pozwala przyjąć, że jest. Na przykład można obliczyć – jego zdaniem – ile potrzeba pracy, by odtworzyć pracę najemną zużytą w ciągu jednego dnia przez robotnika. To kolejna dziwaczna propozycja. Marks przyjmuje, że codziennie robotnik musi coś zjeść, korzystać z wody i mydła, dojechać do pracy itd., zatem dzienne nakłady na reprodukcję jego sił wynoszą A. Ponadto proponuje przyjąć, że raz na tydzień robotnik musi zapłacić za ogrzewanie, kupić tytoń do fajki lub cokolwiek innego. Te wydatki na reprodukcję sił wynoszą B. Wreszcie raz na kwartał robotnik musi kupić sobie kurtkę lub czapkę lub nowe buty. Z tego tytułu wydatki na reprodukcje jego sił wynoszą C. Uwzględniając te wszystkie założenia, otrzymujemy wzór: (365A+52B+4C+…)/365 (Tucker 1978, s. 315). Trudno zgadnąć, dlaczego Marks nie uważa tego wzoru za krańcową trywialność, która nie opisuje niczego istotnego, tylko uśrednia wydatki, które od początku traktowane były jako uśrednione.
Pośród tych pseudoalgebraicznych wyjaśnień znajdujemy w Kapitale ważne twierdzenie, pozornie tylko oparte na dokonanych wcześniej ustaleniach, a w istocie całkiem arbitralne. Ilość pracy potrzebnej na „uformowanie” siły roboczej wyznacza jej wartość (Tucker 1978, s. 341) – twierdzi Marks – czyli siła robocza jest towarem jak każdy inny. Jej wartość jest równa nakładowi, jaki trzeba ponieść dla jej wytworzenia. Z tego rzekomo wynika, że robotnikowi wystarczy płacić tyle, by się utrzymał przy życiu i pracował dalej. Tego żąda logika systemu kapitalistycznego – uważa Marks. Tu jego ekonomia wchodzi w jawny konflikt z jego polityką. Marks chce rewolucji, ponieważ kapitaliści morzą robotników głodem. Ale nie żąda, by płace były wyższe, bo „logika systemu” nakazuje płacić jak najmniej. Oczywiście żaden socjalista nie przyjąłby tej tezy, ponieważ socjalizm zawsze domagał się poprawy warunków życia i pracy robotników. Jednakże Marks nie był ani konserwatywnym socjalistą, ani konserwatywnym – wbrew opinii jego apologetów – komunistą. Dostrzegał wyzysk kapitalistyczny, ale widział w tym czynnik rzekomo przyspieszający upadek całego systemu. O sile roboczej pisał:
Tylko bardzo tani rodzaj sentymentalizmu deklaruje, że taka metoda oszacowania wartości siły roboczej, metoda wynikająca z natury tego przypadku, jest metodą brutalną i należy nad nią załamywać ręce, jak Rossi, gdy przyznaje: „jeśli rozpatrujemy zdolność wykonywania pracy i jednocześnie nie chcemy brać pod uwagę środków utrzymania robotnika, który ma ją wykonywać, to rozpatrujemy jakąś wyimaginowaną postać” (cyt. za: Tucker 1978, s. 341).
Gdyby robotnik otrzymywał wyższe wynagrodzenie od minimalnego, koniecznego do utrzymania go przy życiu, to byłby opłacany nie za siłę roboczą, tylko za coś innego, np. za realnie wydatkowaną pracę lub za jakąś część wytworzonego towaru – uważa Marks. Siła robocza przestałaby być towarem i kapitalizm przestałby być kapitalizmem.
Jedną ze szczególnych właściwości siły roboczej rozpatrywanej jako towar jest to, że jej wartość użytkowa nie przechodzi na własność kupującego po zakończeniu kontraktu między nim i sprzedającym. Jej wartość jest ustalona tak jak każdego innego towaru, zanim dojdzie do sprzedaży, ponieważ określona ilość pracy społecznej była już na nią wydatkowana. Ale jej wartość użytkowa polega na wykorzystaniu jej jako siły. […] Oddanie siły roboczej do dyspozycji kupującemu i wykorzystanie jej jako wartości użytkowej zachodzą w różnym czasie. […] We wszystkich krajach pod rządami kapitalizmu jest w zwyczaju płacić za siłę roboczą dopiero po upłynięciu terminu wyznaczonego w umowie. We wszystkich przypadkach zatem wartość użytkowa siły roboczej jest przekazywana jako zaliczka. Sprzedający pozwala na wykorzystanie towaru, zanim otrzyma zapłatę. Wszędzie sprzedaje się siłę roboczą na kredyt (cyt. za: Tucker 1978, s. 342).
Kredytowanie siły roboczej daje robotnikom szansę obalenia kapitalizmu – Marks wysuwa kolejną hipotezę. Wystarczy, by robotnicy zaprzestali kredytowania i system upadnie. Problem jednak polega na tym, że odmawiając kredytu, robotnik zginie z głodu. Marks pokłada więc nadzieję w dokładnie odwrotnym postępowaniu. Trzeba