Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен

Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен


Скачать книгу
i wszelkie ubranie. I zasiadła Odrobinka do wrzeciona, a mysz najęła jeszcze cztery duże pająki, ażeby przędły dla niej dniem i nocą. Poczciwie się zajęła losem ubogiej sieroty. Kret odwiedzał je każdego wieczora i codziennie narzekał na palące słońce. Ono to zamieniło ziemię w pył i kamień, a ludzie byli temu radzi i nazywali latem tę nieznośną porę roku. Ale lato przeminie, przyjdzie chłodna jesień i wtedy dopiero wyprawią wesele. Teraz o tym myśleć nie warto. Dziewczynka okropnie się bała tej jesieni, bo nie miała ochoty zostać żoną kreta. Taki nudny, niezgrabny. Nie lubi słońca, kwiatów!

      Co dzień o wschodzie i zachodzie słońca stawała przed norką myszy i z tęsknotą patrzyła w górę, gdzie szumiały kłosy jak las gęstego zboża. A ile razy wietrzyk je rozdzielił tak, że mogła zobaczyć kawałek błękitu, ogarniał ją żal niezmierny i myślała o szczęśliwej i wesołej jaskółce. Jak ona buja swobodnie, daleko! Żeby ją znów zobaczyć na chwilę! Ale zapewne nigdy jej więcej nie spotka…

      Jesień nadeszła wreszcie i wyprawa była gotowa.

      – Za cztery tygodnie wesele! – powiedziała mysz polna z radością. Wtedy Odrobinka rozpłakała się na dobre i przyznała się myszy, że nie chce być żoną takiego nudnego kreta.

      Mysz rozgniewała się strasznie.

      – A to co za głupota! – zawołała. – Słyszał kto coś podobnego! Radzę ci po dobremu, wybij sobie z głowy taki śmieszny upór, bo cię sama ukąszę białymi zębami. Takie grymasy! Taki bogacz, uczony, o wszystkim mówić może. A futro aksamitne? Sama królowa nie ma podobnego. Kuchnia, piwnica pełna. Dziękuj Bogu za takie szczęście!

      Nastąpił dzień wesela. Kret wyszedł po narzeczoną, aby ją zabrać do siebie. Odtąd będzie mieszkała głęboko pod ziemią i nie zobaczy już nigdy słońca, bo kret go znieść nie może. Biedna dziecina pochyliła główkę i wyszła raz ostatni pożegnać świat boży.

      – Żegnaj mi, słonko złote! – zawołała i wyciągnęła rączki. – Żegnaj, słonko miłe!

      Z jednej strony światło dziwnie przeglądało przez las żółtych słomek, więc poszła w tę stronę kilka kroków i ujrzała, że zboże tu już zżęto i krótkie źdźbła tylko wyglądały z ziemi. Ale słońce przyświecało za to bez przeszkody i widać było wszystko dokoła.

      – Żegnaj mi, żegnaj, słonko! – powtarzała.

      Objęła mały, czerwony kwiatuszek i szeptała ze łzami:

      – Pozdrów ode mnie jaskółkę. Może zobaczysz ją kiedy. Pożegnaj ją ode mnie,

      – Kiwit, kiwit! – rozległo się nad jej główką.

      Podniosła oczy: jaskółka krążyła tuż nad nią. Ucieszyła się bardzo spostrzegłszy dziewczynkę i natychmiast usiadła przy niej. A Odrobinka zaczęła jej mówić, że ma zostać żoną szkaradnego kreta i mieszkać odtąd głęboko pod ziemią, gdzie słońce nigdy nie dochodzi. Przy tych słowach rozpłakała się serdecznie.

      – Nie płacz – rzekła jaskółka. – Zima już nadchodzi i wybieram się w podróż do cieplejszych krajów. Leć ze mną. Usiądziesz mi na grzbiecie pomiędzy skrzydłami i uciekniemy obie od brzydkiego kreta i jego ciemnego mieszkania. Uciekniemy daleko, za góry, za morza, gdzie słońce jaśniej i cieplej świeci, gdzie kwitną cudne kwiaty. Leć ze mną. Tyś mi ocaliła życie, gdy leżałam zziębnięta w ciemnym lochu, ja chciałabym ciebie ocalić od kreta.

      – Dobrze, polecę z tobą – rzekła Odrobinka.

      Jaskółka przytuliła się do ziemi, dziewczynka weszła na nią i przywiązała się paskiem do najmocniejszego pióra. Potem ptaszek wzleciał w powietrze i płynął ponad lasami, morzami, wznosił się ponad góry, wiecznym okryte śniegiem. Tam było zimno, lecz dziewczynka skryła się pod skrzydełka ptaszka i tylko małą główkę wysunęła, aby widzieć te cuda, jakich pełno na świecie bożym.

      Doleciały na koniec do cieplejszych krajów. Tutaj słońce świeciło jaśniej i goręcej, niebo było wyższe i dziwnie błękitne, a po rowach i płotach rosły najpiękniejsze zielone i granatowe winogrona. W lasach było pełno cytryn i pomarańcz, w powietrzu zapach kwiatów, prześliczne dzieci biegały po drodze, goniąc się z motylami.

      Ale jaskółka leciała wciąż dalej, gdzie jeszcze piękniej było, jeszcze cieplej.

      Zatrzymała się wreszcie nad dużym, błękitnym jeziorem, otoczonym zielonymi drzewami, wśród których widać było biały pałac marmurowy. Wino oplatało wysokie kolumny wkoło pałacu, a w górze pod dachem kryły się gniazda jaskółek.

      – Oto mój dom – rzekł ptaszek. – Ale nie będziemy mieszkać razem. Gniazdo nie urządzone odpowiednio, byłoby ci w nim ciasno, niewygodnie i za wysoko. Wybierz sobie lepiej który z tych wspaniałych kwiatów, co tu rosną na klombach, a od razu tam cię zaniosę i będzie ci dobrze jak w raju. Odrobinka klasnęła w dłonie.

      – Ach, to będzie prześlicznie!

      I wybrała wielki, biały kwiat, rosnący między odłamami skruszonej przez czas kolumny. Jaskółka podfrunęła i posadziła ją na błyszczącym, zielonym listku.

      Odrobinka natychmiast chciała wejść do kwiatka, aby wypocząć po długiej podróży, lecz jakże się przestraszyła i zdziwiła, kiedy ujrzała wewnątrz małego człowieczka, podobnego do siebie, w złocistej koronie i z przejrzystymi skrzydłami u ramion. Ciało jego było także przezroczyste, jak gdyby z najpiękniejszego kryształu, oczy jak dwie iskierki, a strój tak wspaniały, jakiego dotąd nie widziała.

      Był to duch tego kwiatu, elf maleńki. Każdy kwiatek w tym kraju miał takiego ducha, który w nim mieszkał – w jednych chłopcy, w innych dziewczynki, ale ten był królem elfów.

      – Ach, jaki on prześliczny! – szepnęła Odrobinka do jaskółki. Maleńki król przestraszył się wielkiego ptaka, lecz gdy ujrzał śliczną dziewczynkę, tak się ucieszył, że zapomniał zupełnie o strachu. Zdjął natychmiast z głowy złotą koronę, podał ją Odrobince i zapytał, czy chce być jego żoną, królową wszystkich kwiatów. To przecież co innego niż szkaradny syn ropuchy lub kret w aksamitnym futrze.

      – Ach, czy ja jestem tego warta? – szepnęła zawstydzona Odrobinka.

      – Jesteś tego warta, bo jesteś dobra, śliczne dziecię, inaczej nie pokochałby cię ten wielki ptak i nie przyniósł aż tu na skrzydłach. Kto umiał zdobyć przyjaźń jaskółki, ten godzien zostać królową elfów. Cóż to było za szczęście! Ze wszystkich kwiatów wyfruwały lekkie, przejrzyste duchy, pojedynczo lub parami, i spieszyły złożyć królowej życzenia i cudne dary. Najbardziej ucieszyła ją jednak para przezroczystych skrzydeł wielkiej muchy. Zaraz je przywiązano do ramion dzieweczki i mogła, jak inne elfy, przelatywać z kwiatka na kwiatek. Cieszyła się tym niezmiernie.

      A jaskółka usiadła w swoim gniazdeczku i śpiewała jej pieśń weselną. Śpiewała, jak tylko potrafiła najpiękniej, lecz smutno jej było, że się musi rozstać z Odrobinką.

      – Nie będziesz się nazywała odtąd Odrobinką-Calineczką – przemówił mąż do królowej.– Nie podoba mi się to imię. Będziesz nazywała się Mają.

      Przez całe lato jaskółka cieszyła się wielkim szczęściem młodej pary i śpiewała jej cudne piosenki.

      Lecz przyszedł na nią czas odlotu.

      – Bądź szczęśliwa! Bądź zdrowa! – powtarzała smutnie, wybierając się w daleką podróż.

      I przyleciała z powrotem do Danii, do swego gniazdka nad oknem człowieka, który wam opowiedział tę bajeczkę.

      – Kiwit, kiwit! – zawołała.

      I stąd znamy całą historię.

przełożył Franciszek Mirandola

      Dzielny


Скачать книгу