Moja mama nieznajoma. Labro Philippe

Moja mama nieznajoma - Labro Philippe


Скачать книгу
>

      Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

Tytuł oryginalny: Ma mère, cette inconnue© Éditions Gallimard, 2017Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia DragaCopyright © 2019 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia DragaProjekt graficzny okładki: Mariusz BanachowiczZdjęcie autora: Photo Francesca Mantovani © Editions GallimardRedakcja: Bożena SękKorekta: Magdalena Bargłowska, Edyta Malinowska-KlimiukCet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut françaisKsiążkę wydano dzięki dofinansowaniu Institut français w ramach programów wsparcia wydawniczegoCet ouvrage, publié dans la cadre du Programme d’aide à la publication BOY-ŻELEŃSKI, a bénéficié du soutien de l’Institut français de PologneKsiążkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w Polsce w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI
ISBN: 978-83-8110-836-2

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

      Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.plWYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.oul. Fitelberga 1, 40-588 Katowicetel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28e-mail: [email protected], www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2019Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl

      Dla moich braci: Jeana-Pierre’a, Jacques’a i Claude’a

      „Skończyłem książkę i jest mi przykro. Dopóki ją pisałem, mama jeszcze była ze mną”.

Albert Cohen, Książka o mojej matce

      1

      Siedząca kobieta patrzy na morze.

      Siedzi na trzecim piętrze apartamentowca Haussmann w Mont-Boron pośród wzgórz otaczających Niceę, w golfowej czapce z lat czterdziestych z daszkiem zasłaniającym jej czoło, w okularach o grubych soczewkach, nieco przyciemnionych; na ramiona zarzuciła różowawy szal, w dłoniach trzyma drobny prostokątny przedmiot. Siedzi nieruchomo w fotelu na kółkach i patrzy na morze. Nazywa się Netka – takie imię nadał jej ojciec, którego nigdy nie poznała. Z początku pewnie mówiono na nią Netuszka, a potem właśnie Netka. Jej mąż, czyli mój ojciec, też tak mówił: Netka. My mówiliśmy po prostu „mama”, a wnuki nazywały ją mamika.

      Netka, Netuszka, mamika… to brzmi po słowiańsku – i nie bez przyczyny. W jej żyłach płynie pięćdziesiąt procent polskiej krwi. Zajęło mi wiele czasu, żeby lepiej określić tę Polskę, poszukać śladu nieznanego ojca, odtworzyć trasę przebytą przez Europę, wyobrazić sobie dziecko-walizkę, zdefiniować ją jako tę, którą porzucono. Ona jest, ona była moją matką. Moją „mamusią”.

      – Kiedyś – powtarzała – ty byłeś moim synusiem. Teraz ja jestem twoją mamusią, waszą mamusią.

      Mówi „waszą”, mając na myśli trzech jeszcze chłopców, mnie i moich braci, którym często powtarzała:

      – Spotykajcie się, nie przestawajcie się widywać.

      Netka. Siedzi twarzą w kierunku morza, jej błękitnozielone oczy zatracają się w błękitnoczarnych wodach Baie des Anges, palce nie rozstają się z prostokątnym przedmiotem. Ta rzecz przypomina książeczkę, ale jest metalowym puzderkiem obciągniętym malwowego koloru materią, zamykanym na klapkę, a w środku nie ma nic, jeśli nie liczyć zdjęcia jej ukochanego Jeana, który już odszedł, i karteczek z zapisanymi datami. Otwiera to puzderko dosyć często, rzuca okiem na fotografię, potem zamyka. Trzyma je prawie bez przerwy w dłoniach, jakby to był jakiś talizman czy fetysz, tak jak trzyma się ukochaną zabawkę, z którą w pierwszych latach życia dzieci się wprost nie rozstają. Każde ma takiego ulubieńca, misia czy innego pluszaczka, czy choćby kawałek pogniecionej szmatki, który czasem nawet już brzydko pachnie, ale dziecko nigdy się z nim nie rozstaje. Tyle że Netka nie jest dzieckiem, jest kobietą, i to w mocno podeszłym wieku. Kobietą, której śmiech jest zaraźliwy, a ona siedzi teraz odwrócona w stronę morza. Pytam ją, o czym myśli.

      Odpowiada wymijająco:

      – Och, o wielu różnych rzeczach.

      Jest to unik.

      Zastanawiam się więc, czy to spojrzenie w stronę morza nie przywodzi wspomnień innych wodnych połaci, na przykład jakiegoś jeziora. Właśnie, jeziora. Nawet dwóch jezior, Genewskiego i Annecy.

      Netka uśmiecha się nieustannie, nikły cień uśmiechu zawsze jaśnieje wokół wydatnych warg, kąciki ust zawsze się unoszą, nigdy jej nie widziałem bez tego przenikającego ją na wskroś uśmiechu. Natomiast gdy oglądam jej zdjęcia z młodości, a trochę ich znalazłem, nie dostrzegam na nich tego samego wyrazu twarzy. Widzę dziewczynę, która dla mnie na zawsze pozostanie nieznajomą; uśmiech raczej rzuca wyzwanie, a przy tym jest w nim melancholia. Dziwne połączenie, subtelne, enigmatyczne, które odkrywa się, oglądając jej zdjęcia z liceum żeńskiego w Wersalu. A jednak pewna pani, mocno już leciwa, która ją znała w tamtych czasach, dała mi pewnego dnia cenne świadectwo. Powiedziała:

      – Była wspaniała, jasnowłosa, świetlista; miała taki kpiący uśmiech. Wyprawiała najrozmaitsze głupstwa, ale wszystko się jej wybaczało, bo była taka piękna i taka błyskotliwa. Taka inteligentna.

      Siedzi w pierwszym rzędzie, czwarta spośród ośmiu koleżanek. Można sobie wyobrazić, że dzisiaj dzieci tych dziewczyn odczytują na ich twarzach taki czy inny przekaz. Dla mnie tamte pozostałe nie istnieją. Są banalne, nie mają historii – to oczywiste, bo przecież nic o nich nie wiem. Oczywiście żyły, cierpiały, kochały, ale mnie interesuje wyłącznie twarz Netki. Uważam, że nie jest podobna do żadnej innej, jest odmienna.

      Zdjęcie klasowe, taki dawny rytuał. Zajmowało to praktycznie pół dnia. Najpierw trzeba było ustawić ławki, potem rozmieścić według wzrostu całą klasę. Jedne siedziały z przodu, najwyższe ustawiały się z tyłu. Kto jeszcze to pamięta? W kluczowym momencie pojawiał się bardzo ważny pan fotograf, dźwigał swój sprzęt, a więc miechowy aparat do zdjęć formatu cztery na pięć cali, czarną płachtę, statyw. Rozbrzmiewały ostatnie dyspozycje co do tego, kto gdzie ma stanąć, do klasy dołączała wychowawczyni, któryś z ważniejszych profesorów. Czasami pośrodku sadowił się dyro czy dyrektorka. Wszystko to wymagało mnóstwa czasu, rozlegały się przy tym śmiechy i pojawiały się uśmiechy, przybierano pozy, odgrywano role, już rozpoczynała się życiowa komedia. Netka na zdjęciu ma włosy upięte dookoła głowy, na czole zakręcony kosmyk. Nie, to nie grzywka, tylko zalotny loczek accroche-coeur, tak to się wtedy nazywało. Sądząc po tym, czego później się dowiedziałem o jej młodych latach, należałoby raczej mówić o „zaczepnym loczku”, nie zalotnym – tak bardzo pragnęła kochać i być kochaną.

      „Netka nie myśli o niczym innym jak tylko o ryżowym pudrze, charlestonie i młodzieńcach” – pisze w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym siódmym kobieta, która ją przygarnęła i towarzyszyć jej będzie przez całą młodość, nazywana Chrzestną.


Скачать книгу