Moja mama nieznajoma. Labro Philippe

Moja mama nieznajoma - Labro Philippe


Скачать книгу
Tam, w zamku czy pałacu i w kręgach rodzinnych ów skandal – metresa hrabiego i jej dwoje nieślubnych dzieci, podwójne życie, zdrada – dokładnie wyciszono, ale „wszyscy wiedzieli”. Mówiło się zniżonym głosem o „Szwajcarce”, jak wyznał mi złożony chorobą polski kuzyn, z którym udało mi się spotkać.

      5

      Leżał w szpitalu Pompidou. Jak do niego dotarłem, nie ma znaczenia: stało się to w każdym razie dzięki kontaktom nawiązanym w Krakowie. Wstał, uściskaliśmy się – jako bądź co bądź kuzyni. Był synem jednej z córek hrabiego. Miał taką samą pociągłą twarz, równoległe zmarszczki na wysokim czole, takie same rysy, jakie widziałem na jedynym zdjęciu mężczyzny będącego także moim dziadkiem.

      Był bardzo osłabiony – z trudem oddychał, cierpiał na zaburzenia pracy serca. Jednak starczyło dobitności w jego głosie, aby mi oświadczyć, że nigdy, przenigdy „Szwajcarka” nie postawiła nogi w pałacu. Ledwie przyjmował do wiadomości istnienie mojej matki i wuja, dwóch nielegalnych istot, których imiona nie figurowały w wybujałym prestiżowym drzewie genealogicznym szlachetnego rodu.

      – To wszystko bajki, ona nigdy nie była nauczycielką w pałacu. „Szwajcarka” nigdy nie pojawiła się u nich w domu.

      – Skąd wiesz?

      – Od matki. Owszem, to jasne, miał romans i wszyscy nad tym ubolewali, ale ona nigdy nie pojawiła się w pałacu. I nikt o tym głośno nie mówił.

      – Doprawdy? Ale twój dziadek, a więc także mój, gdzieś musiał poznać Marie-Hélise, albo w Polsce, albo gdzie indziej.

      – W Szwajcarii. To musiało się wydarzyć w Szwajcarii. Mówiono o niej „Szwajcarka”.

      – Tak, wspominałeś.

      – Tak, tak. Wiem.

      Jakby odrazą napawała go myśl, że ta przybyła znikąd kobieta mogłaby przekroczyć progi wspaniałej arystokratycznej rezydencji. W końcu jednak zdecydował się znowu położyć. Był wyczerpany. Przysiadłem się bliżej, wziąłem go za rękę. Był blady.

      – Poniekąd jesteśmy krewnymi – powiedziałem.

      – Tak, wiem. Bardzo chciałem cię poznać.

      – Nie zamierzałem cię zdenerwować. Usiłowałem tylko dowiedzieć się czegoś więcej.

      – Wcale mnie nie zdenerwowałeś. W twoich żyłach krąży nieco tej samej krwi, która jest we mnie.

      Bardzo dobrze mówił po francusku. Poczułem, że trzeba go zostawić w towarzystwie pani, dzięki której zdołałem do niego dotrzeć.

      – Tak czy inaczej – westchnął – wszystko skończyło się w tysiąc dziewięćset dwudziestym. Wszystko.

      Rok tysiąc dziewięćset dwudziesty. Dlaczego akurat wtedy? Nagle przestały napływać pieniądze. Hrabia Ślizień został żywcem pogrzebany przez bolszewików, którzy zajęli i przejęli rodowe dobra, wywłaszczyli dotychczasowych posiadaczy, obalając ustalony porządek. Siostra hrabiego podzieliła ten sam los. Dzieci i ich matkę oszczędzono. Historia rozbiła w pył system feudalny. Polska raz jeszcze została spustoszona, pokonana. Ziemie najechane, które następnie odzyskano, potem znów zdobyto, po czym rozparcelowano, później zaczęły się odradzać, lecz z dawnego świata magnatów nie zostało nic oprócz zdjęcia przystojnego poważnego wyprostowanego mężczyzny, oprócz sylwetki na łodzi płynącej po wodach jeziora oglądanej oczami dziewczynki imieniem Netka. Nigdy nie dowiedzieliśmy się niczego więcej: „pogrzebani żywcem”. To wszystko.

      – Opowiedziała nam o tym Chrzestna – mówi Netka. – Dowiedziała się od Manny. Nasza matka nic nam nie powiedziała, bo nigdy nam o nim nic nie mówiła. Nigdy nie użyła słów „wasz ojciec”. Nigdy nie słyszałam, żeby wymieniła imię swojego męża. Przyjechała tylko, żeby nas zabrać od Manny, a potem przekazać Chrzestnej, po czym znów odjechała. Dokąd, w jakim celu? Nic o tym nie wiem.

      6

      Chrzestna: na scenie pojawia się osoba o kluczowym znaczeniu dla historii Netki.

      Jest byłą nauczycielką, zrezygnowała z nauczania w szkole publicznej, by otworzyć w Wersalu dom dla dzieci, z których część jest sierotami. Clotilde jest niezamężna. Wszyscy jej podopieczni są i na zawsze pozostaną jej dziećmi; będzie im oddana aż do śmierci, to jej pasja, jedyne zajęcie i sens życia. W domu przy rue Hardy może schronić się ośmioro do dziesięciorga młodych pensjonariuszy. Jest tam ogród, rosną w nim drzewa, w obrębie murów znalazło się też miejsce na rozległe trawiaste podwórko. Młodzież chodzi do szkoły: chłopcy do liceum męskiego, dziewczęta do żeńskiego. Chrzestna prowadzi dziennik na użytek własnej rodziny, pisze w nim o Henrim i Netce: „Matka dwojga moich pensjonariuszy mi ich przekazała, ponieważ nie mogła ich już przy sobie zatrzymać. Oboje są uroczy, nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałam – grzeczni, posłuszni, rozumni, serdeczni, nigdy się nie kłócą; wszystko im odpowiada, wszystko im się podoba. Nie mają jednak co na siebie włożyć, tylko dziurawe buciki, żadnej bielizny, żadnego fartuszka, nic”.

      To Henri i Henriette, a raczej Netka; i wszystko im się podoba. A przecież właśnie nieznajoma krewna (matka) odebrała ich od kobiety, która matkowała im przez dziewięć lat. Ledwie zaczęli się kształtować, wychowywać, a już biologiczna matka wyrwała ich jak dwie walizy jednej kobiecie, by powierzyć drugiej – a potem odjechała. Przekroczyli już wiele granic, jedno dziecko urodzone w Niemczech, drugie we Francji, potem oboje wysłano do Szwajcarii, potem znowu do Francji. Wszystko to w wieku, kiedy dziecko najbardziej potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Przychodzą na myśl bagaże zagubione podczas transportu samolotem, niedostarczone na czas, trzeba je wyśledzić, odtworzyć ich drogę z jednego lotniska na inne. Jednak Henriemu i Henriette wszystko odpowiada, ze wszystkiego są zadowoleni. Wylądowali w nowym uniwersum, u innej kobiety. Innej, ale ta nowa dziwnie przypomina poprzednią. Tak jakby wszystkie zastępcze matki musiały być szczupłe, surowe, najczęściej ubrane na czarno.

      Henri i Henriette dostosowują się, to umiejętność cechująca dzieci pozbawione stałego domu. Jednak nie tyle „umieją” się przystosować, ile po prostu muszą, to warunek niezbędny, aby przetrwać. Manny tak ukształtowała oboje, tak skonsolidowała Henriego i Henriettę, że dzięki temu na nowym wygnaniu okazują ową „grzeczność” bez skazy. Zapewne jednak prócz tego mieli w sobie jakąś moc nie do określenia, zdolność stawienia czoła nieznanemu, nieoczekiwanemu. Być może było to coś w rodzaju fatalizmu, pogodzenia się: tak już jest, takie jest życie. Skąd wzięły się te cechy charakteru? Odziedziczone po Ślizieniach czy po Marie-Hélise? Pasjonująca kwestia spuścizny genetycznej pozostaje, rzecz jasna, tajemnicą. Czy to po ojcu o rozległym drzewie genealogicznym, pierwszym po Bogu na swoich białoruskich latyfundiach dla setek posłusznych dzierżawców, czy też po matce, córce folwarcznej dziewki z Doubs, która zdołała pobrać wykształcenie pozwalające jej zostać nauczycielką i przypuszczalnie dostać pracę preceptorki szlachetnie urodzonych cudzoziemskich dzieci. Piękna musiała być ta Marie-Hélise, skoro zdobyła serce Henryka: musieli tworzyć śliczną parę, wspaniałe połączenie przeciwieństw.

      Stworzyli Henriego i Netkę. Ci dwoje też są piękni.

      Wodzą oczami za Chrzestną. Jej widok daje znajome poczucie bezpieczeństwa. Jest kobietą szczupłą, o zapadniętych policzkach, uczesaną w kok. Nosi okulary o grubych szkłach, niemal nieprzezroczystych, rzadko się uśmiecha. To jakby inne wcielenie tej samej Manny. Dwoje podrzutków lęka się tylko jednego, choć nie napomkną o tym ani słowem. Boją się, że znów z niebytu wychynie biologiczna matka, aby ich odebrać i przekazać w ręce kolejnej niewiasty w czerni. Na razie u Chrzestnej panuje porządek, organizacja, rządzą określone


Скачать книгу