Moja mama nieznajoma. Labro Philippe

Moja mama nieznajoma - Labro Philippe


Скачать книгу
Nie może już dalej opłacać Chrzestnej. Nie fatyguje się nawet do Wersalu, by ją o tym powiadomić. Rozmowa odbywa się przez telefon:

      – Nie mogę już pani płacić. Trzeba im znaleźć coś innego, umieścić ich gdzie indziej.

      Tak jakby to był obowiązek Chrzestnej.

      – Ależ, droga pani, w jaki sposób umieścić ich gdzie indziej? Zdaje sobie pani sprawę, czego ode mnie wymaga?

      Cisza po tamtej stronie. Marie-Hélise odłożyła słuchawkę. Chrzestna, zawsze tak spokojna, zrównoważona, opanowana, opada bez sił na fotel w salonie na parterze. Kuli się, szlocha. Brak jej tchu. Nie potrafi powstrzymać duszącego gniewu. Wreszcie jednak prostuje się, odzyskuje panowanie nad sobą. Świadkami tej sceny było kilkoro podopiecznych, telefon bowiem stał na gerydonie w rozległym pomieszczeniu, gdzie często przebywali. To już nie dzieci. Ich ciała zaczęły dojrzewać, zachowują się inaczej. Rozumieją i mówią. Henri i Netka dowiadują się od nich, co Chrzestna powtórzyła na tyle głośno, że można było zrozumieć: „umieścić ich gdzie indziej”.

      Chrzestna wspięła się tymczasem po schodach prowadzących do jej gabinetu, podchodzi do okna. Widzi Henriego i Netkę, którzy idą do ogrodu. Zatrzymują się w miejscu, gdzie kończy się bruk podwórka i zaczyna gazon.

      Było to w maju, w niedzielę rano. Henri i Netka zdążyli już pokochać Dom. Nabrali nowych przyzwyczajeń, nawiązali przyjaźnie. Poczucie niepewności – jedno z najgorszych doznań, których mogą doświadczyć młode istoty – prawie już zdążyło zniknąć. Owszem, pewien niepokój w głębi duszy pozostał i tak naprawdę nigdy całkiem nie zniknie – wystarczyło zwrócić uwagę na ich spojrzenia… Ale przecież wreszcie osiągnęli coś na kształt spokoju, a teraz znowu muszą stanąć twarzą w twarz z nieznanym. Tego dnia była piękna pogoda, łagodny wiaterek unosił chmury pyłku z kwitnących krzewów, niczym obłoki jeszcze ulotniejsze niż pierzaste cirrusy na niebie. Kiedy tak stanęli i objęli się ramionami, odnosiło się wrażenie, że zdrętwieli przemarznięci pomimo wiosennego wiaterku, niezdolni się poruszyć. Henri był odrobinę wyższy od Netki, przytulił siostrę do piersi. Poza tym żadnego gestu, dwa ciała znieruchomiałe w niepojętym lęku i ciszy, i milczeniu. Chrzestna odnotowała w swoim dzienniku: „Wyglądali żałośnie. Tak byli nieszczęśliwi, że postanowiłam ich zatrzymać”.

      W jednej chwili Chrzestna podjęła decyzję na kolejną dekadę: tych dwoje podopiecznych tak zupełnie odmiennych od innych nie będzie już przebywać u niej na pensji, staną się za to jakby jej własnymi dziećmi. Nieco później uzyska prawo do opieki nad nimi – „ze względu na wygaśnięcie władzy rodzicielskiej ze strony matki”. Takich właśnie słów użyła Netka, opowiadając mi o tym etapie swojego życia.

      7

      Cóż to za zdumiewające określenie: „władza rodzicielska ze strony matki”. Można je tak różnie rozumieć.

      Można by stwierdzić, że chodzi nie tyle o władzę, ile o formę własności, o władzę posiadania w swoich ramionach stworzenia delikatnego i słabego, którego rozwój będzie godzina po godzinie, dzień po dniu pasjonował matkę, dokonując zarazem transformacji w niej samej. Ta władza matczyna zawiera się w prostych słowach: „moje dziecko, moje maleństwo” – bo właśnie ona, matka, otrzymała prawo życia, prawo rodzenia dzieci, prawo odtworzenia stwarzania, prawo cierpienia, prawo miłości cielesnej. Matczyna moc i władza to obowiązek wychowania i wykształcenia – bo przecież każda władza oznacza nie tylko prawa, lecz i poddanie się związanym z nią obowiązkom. Porzucając całkowicie, i to kilkakrotnie, Henriego i Netkę, nie dając im ani odrobiny czułości, żadnego ciepła, ani jednego pocałunku, żadnego z tysięcy gestów stanowiących zazwyczaj o codzienności matki i dziecka; nie pozostawiając żadnego zapachu, żadnej pieszczoty, żadnego dotyku, żadnej szansy, by odwzajemnić miłość, którą jest się obdarzanym, robiąc to, Marie-Hélise sama siebie pozbawiła owej matczynej władzy rodzicielskiej. Straciła ją. Tak jak jej dzieci nie zaznały miłości ze strony matki, tak Marie-Hélise nie odczuła tej czułości, o której Valéry powiada, że jest ona oddaniem się słodyczy słabości i że kryje się w niej niezmierna moc. Być może doznała z tej racji bólu, przykrości, wyrzutów sumienia, żalu, lecz zapewne nigdy nie pojęła, co w tej mocy jest tak niezwykłego. Nie doceniła potęgi, do której dostęp mają tylko kobiety; niewykluczone, że nawet się nie domyślała jej istnienia. Rezygnując z opieki nad dziećmi, zrezygnowała z cząstki siebie.

      Od tego dnia Marie-Hélise przestaje się pojawiać na scenie. Czy na nowo podjęła pracę nauczycielki? Co o niej wiadomo? Nic! To intrygujące, że w trakcie poszukiwań więcej zdołałem się dowiedzieć o moim polskim dziadku niż o francuskiej babci. Nie ma żadnego zdjęcia, żadnego portretu, ani śladu. Znikła. Kiedy przyjrzałem się dokładniej aktowi stanu cywilnego, którego kopię otrzymałem w merostwie w Émagny, dostrzegłem wykonany drobniutkimi literkami dopisek czarnym atramentem. Dowiedziałem się z niego, że w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym Marie-Hélise wyszła za niejakiego Josepha Tarare, miało to miejsce w Wissembourgu w departamencie Bas-Rhin.

      8

      Między szesnastym a siedemnastym rokiem życia Netce przydarza się mały cud rozkwitu jej urody.

      Urok i odmienność. To spojrzenie i te usta nie są zgodne z kanonami piękna francuskich dziewczyn lat dwudziestych. Netka ma w sobie coś innego, co można nazwać słowiańskością, ale też chemię wesołości i beztroski, skłonność do kpiny ze wszystkiego oraz paradoksalnie mocno odciśnięty ślad melancholii. Ledwie widoczny, ale obecny. Tak mi się przynajmniej wydaje, to moja interpretacja zdjęć Netki pośród koleżanek ustawionych przez fotografa na licealnych ławach. Odnoszę wrażenie, że rozświetla swym blaskiem zbieraninę pozbawionych wdzięku dziewczyn. Na niektórych kliszach, gdzie widać ją u boku Henriego (pod krawatem), jego oblicze jest tyleż poważne, co twarz jego siostry jest ożywiona i niepokorna. Netka weszła w wiek prowokacji, rebelii, afirmowania swojej niezależności, niepowtarzalności. W wiek pragnienia, by kochać i być kochaną.

      Kierownictwu liceum żeńskiego niezbyt przypada do gustu zachowanie Netki. W szkole staje się głośno o „skandalu”, który wywołała. Chrzestna zostaje wezwana do dyrektorki. Tam dowiaduje się, że jej podopieczna została przeniesiona z pawilonu zielonego, w którym mieszkała, do innego (niebieskiego), co stanowić ma formę wygnania. Zarzut? „Obsceniczne rysunki”. Dzisiaj, gdy minął już prawie wiek, można się tylko śmiać, czytając prowadzony przez Chrzestną pamiętnik, z którego dowiadujemy się, co naprawdę te rysunki przedstawiały. Głowę młodzieńca i głowę dziewczyny w niewielkim oddaleniu. „To obsceniczne, widać dobrze, że będą się całować” – pomstuje dyrektorka szkoły. Kolejny rysunek: para tańcząca charlestona. Wszystko to raczej nieźle narysowane, bo jak twierdzi Chrzestna, Netka ma wszelkie talenty, umie zrobić wszystko (narysować, napisać, zaśpiewać) i przychodzi jej to ze zdumiewającą łatwością. Zaraz, ale gdzie ta obsceniczność? Następny rysunek zatytułowany jest Marzenie i przedstawia twarz dziewczyny palącej papierosa. To wszystko, oto cały skandal. Groteska. Paniusie zawiadujące wersalskim liceum żeńskim miały szczególne pojęcie obsceniczności. Okoliczność dodatkowo obciążająca: okazuje się, że Netka po kryjomu czyta nieodpowiednie czasopismo o jakże wymownym tytule „Podlotki”. Wreszcie zgroza absolutna – Netka pisze wiersze. Wiersze miłosne w wersalskim liceum żeńskim? Działalność wywrotowa, skażenie moralne w zielonym pawilonie, zły przykład.

      Istotnie, pisała mnóstwo wierszy, całe setki. Wygrała nawet nagrodę w konkursie poetyckim, w którym wzięła udział, kryjąc się z tym przed władzami szkoły. Znalazłem ten dyplom, gdy przeglądałem jej archiwum, zawartość wielkiego kartonowego pudła, w którym zgromadziłem wszystko, co udało mi się znaleźć, kiedy razem


Скачать книгу