Moja mama nieznajoma. Labro Philippe

Moja mama nieznajoma - Labro Philippe


Скачать книгу
Baranowicze, niedaleko wsi Dziewiątkowicze, w samym sercu regionu ciągnącego się z jednej strony aż po Mińsk, z drugiej zaś do Wilna. Dzięki mojemu bratu Claude’owi tudzież wyszukiwarce Google mam przed oczami akwarelę przedstawiającą nie dwór czy rezydencję, a raczej prawdziwy pałac. Wieżyczki, okna, donżon. Wielkopańska siedziba… Budowla jest majestatyczna, ogromna, rozległa, imponująca, wspaniała. Czy tam poczęta została Netka? Nie mam pojęcia. Czy jej matka była tam w dzień nauczycielką dzieci, a nocami kochanką ich ojca? Nie mam pojęcia. Pewne jest jedno: bogactwo tych familii, ogrom zasobów, którymi dysponowały. Ta prosta akwarelka mówi wszystko: ludzie ci byli panami w niemal feudalnym systemie obejmującym ówczesną Polskę.

      Między Polską a Francją zawsze istniały więzy, pokrewieństwa, sympatie. Claude (znowu on) odkrył na paryskim cmentarzu Père-Lachaise grób, w którym spoczywa zmarła w 1841 roku hrabina Konstancja Ślizień, z domu Wołłowicz. Jest to prawdopodobnie nasza praprababka po kądzieli. Czy to podczas jednego z pobytów we Francji polski hrabia poznał Francuzkę Marie-Hélise?

      Marie-Hélise była nauczycielką. Córka nieznanego ojca, przyszła na świat we wsi Émagny opodal Doubs w pobliżu Besançon. Matka Marie-Hélise była tak zwaną journalière, czyli robotnicą rolną zatrudnianą na dniówki, zwykłą wiejską dziewczyną. Jej matka, Joséphine, także pochodziła z nieprawego łoża. Używając języka psychoanalityków, można by doszukiwać się tu piętna ciągnącego się przez trzy pokolenia: trzy kobiety, które łączy ów „ojciec nieznany”. Jakim sposobem prosta dziewczyna z ludu wylądowała w objęciach polskiego hrabiego?

      Henryk był bogatym wpływowym obszarnikiem, zarządzał ziemiami uprawianymi przez setki dzierżawców, których wyzyskiwał na swój sposób. Wielu z nich było Żydami. Dzięki Magdalenie otrzymałem pewnego dnia fotokopię portretu „nieznanego ojca” mojej matki. To był wyjątkowy moment; uzyskanie tego dokumentu stanowiło ważny etap moich poszukiwań. Oto trzymam w rękach wizerunek mojego dziadka. Orli nos, wysokie czoło, przenikliwe spojrzenie, broda i starannie przystrzyżone wąsy. Zadbany, postawny, poważny, pewny siebie – pewny swojego losu i nawykły do posłuchu. Na takich mówiło się „szykowny mężczyzna” (stał na pokładzie łodzi wyprostowany, wysoki, brodaty…). Poślubił młodziutką Marię Ostromęcką, również wywodzącą się z jego sfery, dochowali się pięciorga dzieci – dwóch chłopców i trzech córek. Nikt nie zna okoliczności, w jakich poznał Marie-Hélise i jak zawiązał się ich romans, z którego na świat przyszła moja matka oraz jej brat. W tamtej epoce w możnych polskich rodach było w dobrym tonie, by dzieci uczyły się francuskiego, zwłaszcza że rodzice swobodnie się tym językiem posługiwali. Można więc wysnuć następujące przypuszczenie: Marie-Hélise, wywodząca się znikąd (własna matka uznała ją oficjalnie, dopiero gdy córka miała dwadzieścia lat), musiała być bardzo piękna, pociągająca, inteligentna. Henryk w takim samym stopniu ją uwiódł, jak dał się jej uwieść. Gdzie i jak? Być może miało to miejsce w Paryżu, do którego Henryk często przyjeżdżał. A może i w Dziewiątkowiczach, w tym gigantycznym pałacu, gdzie Marie-Hélise mogła odgrywać rolę preceptorki. Przyglądając się akwareli z zamierzchłych czasów, mogę sobie wyobrazić, co się dzieje w tylu rodzinach: kłamstwo i obłudę, nieprzewidziane wyjazdy, udawaną obojętność, niedopowiedzenia, skrzętne skrywanie wstydliwej prawdy, byle nie wydostała się na światło dzienne. Henryk żyje swoim życiem, swoim podwójnym życiem, jego żona milczy, dzieci też, reszta rodziny tym bardziej, służba również. Gdzieś tam jest taka jedna „Szwajcarka” (tak nazywano skandalistkę, która zasiała zgorszenie w odwiecznym porządku Śliźniów). Ta „Szwajcarka” to zła kobieta, mącicielka, czarna chmura – bo nie chodzi tu o krótki przelotny epizod cudzołóstwa, o czym można by mówić, gdyby hrabia raczył uprawiać miłość z jakąś nieznaną nauczycielką, po czym dziewczyna ta by taktownie znikła. Nie, zapewne była to prawdziwa historia miłości między młodym polskim arystokratą i francuską dziewczyną, córką wiejskiej wyrobnicy – ponieważ Henryk zrobił Marie-Hélise dziecko. Ich pierwsze dziecko, chłopca. Henryk towarzyszył Marie-Hélise do merostwa w Villepinte we Francji, gdzie zarejestrowano jego narodziny. Dlaczego akurat w Villepinte? Zgodnie ze sporządzonym przez merostwo dokumentem stanu cywilnego Henryk określił się jako „posiadacz ziemski” goszczący tymczasowo u pewnej rodziny w tymże mieście. Niemowlęciu nadano przetłumaczone na francuski imię ojca, Henri, jednak ojciec go nie uznał. Niemniej związek trwał, przyszło bowiem na świat drugie dziecko zaledwie rok później – dziecko, by tak rzec, równie nieślubne jak pierwsze.

      Córeczka otrzymuje imię Henriette. Jej miejsce urodzenia jest jeszcze bardziej tajemnicze – tym razem to niemieckie miasto Drezno. Tam właśnie „z ojca nieznanego” przychodzi na świat Henriette Carisey. Jak do tego doszło, dlaczego Marie-Hélise urodziła dziecko w Dreźnie? Dlatego, że to blisko Polski? Może w drodze powrotnej z Dziewiątkowiczów? Trudno sobie wyobrazić, żeby ciężarna Marie-Hélise dalej mieszkała w pałacu. Drezno z jakichś względów musiało być wygodne. Z jakich względów? Mniejsza o to, ale ponieważ miejscowość wpisana jest w dokumenty tożsamości Henriette, którą hrabia będzie nazywał Netką, nie dało się wykręcić od odpowiedzi. Nie mogła temu zaprzeczyć, przecież wie, że tam się urodziła.

      – Dlaczego Drezno?

      – A skąd ja mam wiedzieć? Widocznie uznali, że to praktyczne. Moja matka była podróżniczką.

      Ładne określenie, zdecydowanie przemyślane, tak jakby Netka szukała właściwego słowa, chcąc uniknąć takich określeń, jak „awanturnica” albo „latawica”.

      – Twój ojciec?

      – Już ci mówiłam, że widziałam go tylko raz.

      – To opowiedz mi coś o swojej matce podróżniczce.

      – Ją też widziałam z raz czy dwa.

      – Jak wyglądała?

      – Nie mam ochoty ci wmawiać, że była piękna. Nie dość jej się przyjrzałam.

      – Jak to?

      – Pierwsze prawdziwe wspomnienia zachowałam z Genewy, gdzie Henri i ja przebywaliśmy na pensji u Manny. Manny była damą opiekującą się dziećmi i przyjaciółką mojej matki. Matka nas jej powierzyła, ale nie wiem, ile wtedy mieliśmy lat. Bardzo kochaliśmy naszą Manny. Byłam tam bardzo szczęśliwa, aż skończyłam dziewięć lat.

      – Spędziłaś w Genewie tyle lat razem z bratem starszym od ciebie o rok. Musisz przecież mieć więcej wspomnień, musiałaś zapamiętać jakieś chwile, jakichś ludzi?

      – Tak, tak. Mówię ci, że byłam tam bardzo szczęśliwa. Manny była dla nas jak mama. Dbała o naszą edukację, wychowała nas. Pamiętam przede wszystkim wodę, jezioro.

      Niewiele tego, ale więcej nie opowiada. Netka nie ma żadnego zdjęcia Manny.

      – Gdzieś chyba jest, w którejś szufladzie.

      Później znalazłem to zdjęcie – kiedy dokonywałem poważnego przeszukania szuflad wielkiej komody w jadalni, przeglądając dokumenty z życia mojej matki sprzed poznania Jeana, czyli sprzed punktu zwrotnego. Były tam listy, zdjęcia, notesiki ze złotymi myślami, jej wiersze. Na fotografii widnieje podpis: „Genewa, 1937”. Widać na niej Henriego, który idzie wzdłuż brzegu jeziora, a Manny (o ile to rzeczywiście ona) trzyma go za rękę. Wygląda, jakby była w żałobie, ma pociągłą wychudzoną twarz i chyba nie idzie zbyt szybko, jakby musiała ciągnąć opierającego się Henriego. Z tyłu zdjęcia widnieje prawdziwe imię i nazwisko Manny: Fanny Sandoz.

      Netka otwiera i zamyka swoje puzderko ze zdjęciami, ma tak niezwykłą zdolność zapominania, iż nie chce mi się wierzyć, by wiązała się ona wyłącznie z jej wiekiem. Oddzieliła obrazy przeszłości grubą matową szybą. Widać zza niej tylko najważniejsze chwile.

      – Mieszkaliśmy


Скачать книгу