Nasze małe kłamstwa. Sue Watson

Nasze małe kłamstwa - Sue  Watson


Скачать книгу
część mnie tłumaczy, że może być to całkiem niewinna wymiana wiadomości pomiędzy kolegami z pracy, szalona część mojego umysłu wrzeszczy, że to coś zupełnie innego.

      Sięgam po telefon, kiedy w drzwiach pojawia się Simon. Przeczytał właśnie chłopcom bajkę na dobranoc i uśmiecha się do siebie na wspomnienie czegoś, co powiedział któryś z nich. Śmieję się nerwowo, kiedy podchodzi do mnie, całuje mnie w policzek i nagle wszystko znów jest w porządku. Oddycham głęboko i wtulam się w niego. Jestem żałosna. Muszę przestać zadręczać się błahostkami, bo naprawdę znów zaczyna to źle wpływać na moje zdrowie psychiczne, nie wspominając o szkodzeniu naszemu związkowi.

      Simon całuje teraz mój kark, mrucząc czułostki. Proszę bardzo, oto dowód (jeśli takowego potrzebuję), że mój mąż nie ma jakiegoś szalonego romansu z kobietą, z którą pracuje. Oczywiście, że nie. To tylko esemes. Mam ochotę cisnąć tym cholernym telefonem przez całą kuchnię albo roztrzaskać go o mój nowy blat kuchenny, ale zamiast tego wbijam paznokcie w dłonie i usiłuję się odprężyć, wtulona w mojego męża.

      Wreszcie Simon odsuwa się ode mnie i kiedy wracam do kuchenki, żeby zamieszać sos do makaronu, on podchodzi tam, gdzie czeka na niego telefon. Sięgam po garnek z gotującą wodą, rzucając przez ramię spojrzenie na Simona. Sprawdzam, czy zamierza odpowiedzieć na esemes, ale on odkłada ostrożnie komórkę na blat i zaczyna przeglądać dzisiejszą pocztę.

      – Gotuję dziś twój ulubiony makaron – mówię z nadzieją, że nutka „udomowienia” w moim głosie utrzyma miłą atmosferę. Zupełnie jakbym rozpylała w całym pomieszczeniu dezodorant odstraszający Caroline. – Zawsze twierdzisz, że ten sos przypomina ci nasze wakacje w Sorrento. Minęło już dziesięć lat. – Uśmiecham się do wspomnień, a potem odwracam się do Simona z uśmiechem. – Pamiętasz, jak upalne było tamto lato. Byłam w ciąży z… – przerywam.

      – Tak. Uwielbiam Włochy. – Uśmiecha się zamyślony, przeglądając wyciąg z karty kredytowej. Moje świergotanie próbuje do niego dotrzeć. Simon nie słucha. Przygląda się czemuś na rachunku, marszcząc czoło. Czuję się trochę niepewnie.

      – Kupowałaś kwiaty, Marianne?

      – Tak… tak. Miałam ci powiedzieć. Poszłam na grób mamy i zaniosłam jej bukiet róż, na rocznicę.

      – Powinnaś mi o tym przypomnieć. Poszedłbym z tobą. Rocznica jej śmierci zawsze wywołuje u ciebie nieco…

      – Nie ma sprawy… nic się nie stało – odpowiadam, zanim zdoła cokolwiek dodać. Moja matka zawsze była kwestią do dyskusji między nami. Sama wzmianka o niej potrafi obudzić tak wiele, że próbuję powstrzymać falę, zanim nabierze prędkości. To instynkt samozachowawczy. Matka Simona umarła dwa lata temu i od tamtej pory nie wspomniał o niej ani razu, nawet w rocznicę jej śmierci. Wiem, że nie byli sobie szczególnie bliscy, ale mimo wszystko to jego matka. Cóż, wszyscy mamy swoje sposoby radzenia sobie ze stratą bliskich.

      Chciałabym, żeby moja własna rozpacz nie była tak niepohamowana. Ma tak wiele warstw i trwa tak wiele lat. Mieszam sos i widzę czerwoną wodę, białe zakrwawione ręczniki. Esemes w telefonie Simona wytrącił mnie z równowagi. Zaciskam mocno powieki, żeby nie widzieć krwi.

      Simon siada przy wyspie kuchennej i opiera się na marmurowym blacie „Calacatta oro”. Projektant zapewnił nas, że na szafce pod nim widać czyste linie europejskiego stolarstwa artystycznego wykorzystującego odnawialne zasoby dębu.

      Nie obchodzi mnie pochodzenie pieprzonej stolarki. Chcę wiedzieć, czy z nią sypiasz.

      Zerkam na niego znowu, kiedy sięga po telefon, otwierając esemes. Powietrze jest gęste od pary i zapachu włoskich ziół, ale ja czuję tylko smak strachu i bólu.

      – Och… wygląda na to, że jutro będę pracował do późna – mówi.

      Wrzucam suchy makaron do bulgoczącej wody. Nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. Milczenie zawisa w powietrzu między nami, ciężkie i aromatyczne. Wreszcie jestem w stanie odpowiedzieć.

      – Och… a dlaczego… pracujesz do późna?

      – Jak to dlaczego? – rzuca ostro i wiem, że ryzykuję zrujnowaniem naprawdę miłego wieczoru.

      – Chodziło mi o to… czy to jakiś nagły wypadek? – Usiłuję sprawić wrażenie zainteresowanej, ale nie przesadnie.

      – Nagły wypadek? Nie sądzę. A jeśli tak, jutro byłoby już za późno – mamrocze, biorąc butelkę czerwonego wina i otwierając szufladę w poszukiwaniu korkociągu.

      – Zostawiłam go dla ciebie na blacie wyspy – mówię. Zawsze staram się przewidzieć, czego będzie potrzebował Simon. Przyjaciółka z naszego poprzedniego miejsca zamieszkania żartowała, że jestem jak żona ze Stepford4, ale to nie tak. Nie jestem tak doskonale zorganizowana. Po prostu Simon ma bardzo stresującą pracę i naprawdę ostatnią rzeczą, której mu trzeba po całym dniu operowania na otwartym sercu, jest zezłoszczenie się z powodu cholernego korkociągu. Dziś wieczór jednak mimo wszystko się zezłościł.

      – Daję słowo, Marianne. Wiesz dobrze, pod jaką jestem presją. Ciężko pracuję na tytuł starszego specjalisty. Dzisiaj miałem bardzo trudne spotkanie z profesorem Cooksonem. Nie jestem jedynym kandydatem i facet jeździ na nas jak na łysych kobyłach. A teraz, kiedy jestem w domu, ty jeszcze dokładasz do tej presji swoim wypytywaniem i ciągłym brakiem zaufania… wszystko wróciło i doprowadza mnie to do szału! – Dźga palcem w swoją skroń, sugerując szaleństwo. Moje szaleństwo. Ma czerwoną, pełną gniewu i niechęci twarz. Kiedy znajduje korkociąg tam, gdzie go zostawiłam, i może czymś zająć ręce, odczuwam ulgę. Wbija twardy metal w miękki, uległy korek, wpatruje się we mnie z wściekłością, aż wreszcie wyciąga zatyczkę z cichym pyknięciem i nalewa sobie kieliszek wina.

      – Ja też poproszę – mówię z pozoru pogodnie, udając, że wszystko jest w porządku. Może jeśli przestanę, wszystko rzeczywiście będzie dobrze?

      Spoglądam na jego telefon, nadal leżący na blacie. Nie mogę nic na to poradzić. Nie chcę zastanawiać się w kółko nad tą wiadomością, jakby to było jakieś hasło w krzyżówce, ale wiem, że i tak będę. Muszę rozwiązać ten problem, znaleźć odpowiedź na moje pytanie. Jestem zdana na łaskę własnego chorego umysłu. „Co z jutrzejszym wieczorem? Nie możesz jej powiedzieć, że jesteś…” Co? Że ją zostawiasz? Że już jej nie kochasz? Co, do kurwy nędzy, jest w dalszej części tej wiadomości?!

      Simon nie nalał mi wina, więc podchodzę tam, gdzie stoi, ze swoim kieliszkiem i sama serwuję sobie porcję.

      – Jesteś pewna, że powinnaś pić? – pyta, jakbym była dzieckiem.

      Kiwam głową, przełykając.

      – Tak, nic mi nie będzie. Jeszcze dziś nie brałam leków. – Pozwalam czerwonemu ciepłemu płynowi wypełnić moje gardło i ukoić duszę, a kiedy Simon odwraca się do mnie, upijam kolejny, jeszcze większy łyk.

      – Nie brałaś dziś żadnych leków? – pyta z niedowierzaniem.

      – Nie. Chciałabym je odstawić na jakiś czas. Czuję się wystarczająco dobrze, Simon.

      Wszystko jest ze mną znacznie lepiej. I co, kochasz mnie teraz?

      Ale on wywraca oczami, wyraźnie zaniepokojony.

      – Marianne, powinnaś regularnie brać leki. Nie możesz sobie odpuszczać. Wiesz dobrze, co się wtedy dzieje.

      – Tak, ale kiedy ich nie biorę, czuję się znacznie lepiej… jestem czujniejsza, bardziej…

      – Bardziej co? Szalona? Paranoiczna? Psychotyczna?

      Czuję


Скачать книгу

<p>4</p>

Aluzja do książki i opartego na niej filmu Żony ze Stepford.