Nasze małe kłamstwa. Sue Watson

Nasze małe kłamstwa - Sue  Watson


Скачать книгу
jakby był ich dzieckiem. Nagle mam ochotę przyciągnąć do siebie syna i roztrzaskać Caroline na głowie butelkę tego jej cholernego Sauvignon. Potem jednak uznaję, że nie warto. Na górnej półce stoi doskonałe Chateauneuf du Pape – jest czerwone, więc wszystko byłoby dużo bardziej dramatyczne i zostawiło dużo trudniejsze do wywabienia plamy.

      Simon i Caroline nadal rozmawiają, a ja uśmiecham się i przytakuję ich głupawym wymianom uwag, jednocześnie rozkoszując się myślą o tym, jak butelka wina uderza w jej czaszkę, roztrzaskując jej kości i rozpryskując szkarłatne wino na jej bladoróżowym płaszczyku od Armaniego.

      Strzeż się, Caroline, z tymi swoimi idealnymi zębami.

      Nagle pojawia się Sophie z Alfiem i obiecanym magazynem o dinozaurach, który mój syn przyciska do piersi jak najcenniejszy skarb. Uśmiecham się do nich i cicho pytam o tyranozaura na okładce, z ulgą witając odmianę i wsparcie. Zaczynałam się już czuć jak piąte koło u wozu. Wskazuję na dinozaury z udawaną fascynacją, jednocześnie słuchając i przyglądając się Simonowi i Caroline kątem oka. To pierwotny odruch: moje zmysły są wyostrzone, serce bije jak szalone, wyczuwając to najnowsze zagrożenie mojej egzystencji – naszej egzystencji, jako rodziny. Przez całe życie pragnęłam mieć rodzinę i nie ma mowy, żebym tak po prostu miała zostawić to wszystko na pstryknięcie wymanikiurowanych paluszków jakiejś mizdrzącej się trzydziestoparolatki. To ja jestem osobą, która scala tę złamaną rodzinę. Nawet jeśli się mylę i Caroline rzeczywiście jest jedynie koleżanką z pracy Simona, nie mogę sobie pozwolić na lekceważenie niebezpieczeństw. Zawsze muszę się pilnować. Zdarzało mi się mylić w przeszłości, ale nigdy, przenigdy nie mogę sobie pozwolić na odprężenie. Czy wy czułybyście się swobodnie, gdyby taka inteligentna, piękna jasnowłosa Caroline pracowała z waszym mężem? Niestety, ten typ kobiety jest doskonałą kandydatką na to, co Simon i moja terapeutka nazywają „paranoją Marianne”. Jest dziesięć lat młodsza ode mnie, ma perlisty śmiech i żywiołowość zadającą kłam faktowi, iż jest poważaną członkinią Królewskiego Kolegium Chirurgów. A ja jej nienawidzę.

      Dostrzegam wszystkie znaki: nieznikający uśmiech Simona, wyraz jego oczu, gdy z nią rozmawia, sposób, w jaki Caroline gładzi się po szyi, odpowiadając. Dla przygodnego obserwatora będącego świadkiem tej typowej scenki rozgrywającej się w supermarkecie w sobotnie popołudnie – nieważka wymiana zdań, uprzejmy śmiech, dzieci bawiące się w chowanego za piramidami puszek z fasolą – nie ma właściwie na co patrzeć. Ale ja wszystko widzę.

      Simon żartuje z niej w związku z jakimś komentarzem, który uczyniła na zebraniu chirurgów, a Caroline szturcha go żartobliwie. Ta wymiana nie tylko mnie wyklucza, ale też nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz drażnił się w taki flirciarski sposób ze mną. Odwracam się, niemal czując seks w powietrzu. Nie jest to coś, czego wcześniej doświadczyłam w Waitrose. Simon i Caroline kontynuują rozmowę na temat nowego oddziału chirurgicznego, ale podejrzewam, że to jakiś erotyczny kod. Przysuwam się bliżej i wykorzystuję sposobność, aby zbadać zawartość koszyka Caroline. Zestaw zakupów potrafi wiele powiedzieć o danej osobie. Widzę jedną paczkę organicznej sałaty, pudełko późnych truskawek, do tego oczywiście drogie wino oraz szampan. Sądząc po tym, co widzę, Caroline nie czerpie zbytniej przyjemności z jedzenia. W takim razie z czego czerpiesz przyjemność, Caroline?

      W ciągu naszego małżeństwa wyrobiłam w sobie instynkt, jeśli chodzi o przyjaciółki Simona. Z pozoru dana kobieta może być koleżanką z pracy albo znajomą, czyjąś inną żoną, ale czasem ja dostrzegam w niej potencjalną kochankę, może nawet utrzymankę. Przyjaciółka czy wróg? Nie jestem jeszcze do końca pewna, kim jest Caroline, ale zdecydowanie bardzo mnie ona niepokoi. Będą z nią problemy.

      Wreszcie Caroline uprzejmie się żegna i odchodzi. To bardzo niewygodna dynamika trójkąta, gdy dwoje ludzi zna się dość dobrze, a trzecia osoba jest zaledwie biernym obserwatorem. Ale kto jest tym obserwatorem – ona czy ja?

      – Nie wiedziałam, że mieszka w okolicy. – Wyrywa mi się już później, kiedy w dość niemiłym nastroju ruszamy do kasy, w towarzystwie naszego stadka. Dotykam ramienia Simona, daremnie próbując w ten sposób jednocześnie ustalić przynależność i osłodzić oskarżycielską nutę, którą słyszę w swoim głosie.

      – Przykro mi, że tego nie wiedziałaś, ale nie zdawałem sobie sprawy, że muszę cię informować o adresach zamieszkania wszystkich moich kolegów z pracy – odpowiada z rozdrażnieniem, nie patrząc na mnie.

      Czuję gwałtowne ukłucie w sercu. Lekkość ostatnich kilku dni zniknęła. Cała radość, której doświadczałam od wieczoru z pizzą, pękła niczym stara zużyta gumka. Dlaczego nigdy nic mnie nie zadowala? Dlaczego muszę wszystko niszczyć tymi swoimi głupimi, wiedzionymi zazdrością pytaniami? Jestem taką małostkową idiotką… Dlaczego nie mogę się od tego wszystkiego uwolnić? Ale z drugiej strony, jak mogłabym, po tym, co się wydarzyło?

      Kolejka stoi w miejscu, chłopcy narzekają, ponieważ zgłodnieli, a oświetlona ekranem telefonu twarz Sophie ściągnięta jest w grymasie smutku. Nie mam pojęcia, co ją tak martwi. Kiedyś, dawno temu, mogłam po prostu przykleić plaster na kolanie, pocałować na wyzdrowienie, zabrać ją na ciastko i wszystko było dobrze, ale teraz, kiedy dorosła, czuję, jakby pojawiła się między nami przepaść i czasem Sophie wydaje się być nieosiągalna. Mam wystarczająco roboty z pozostałą dwójką (która teraz znów bije się przy kasie), ale są chwile, kiedy Sophie wydaje się  taka zagubiona i czuję, że muszę jej pomóc na powrót się odnaleźć.

      Przywołuję chłopców, chcąc przegrupować całą rodzinę, zgromadzić ją wokół siebie.

      Bezpieczeństwo w grupie.

      Może i jestem zdradzaną żoną, ale przede wszystkim jestem mamą i moje zmysły są wyczulone na nastroje rodziny. Spoglądam na dzieci, kiedy stoimy w kolejce. Są dla mnie wszystkim i będę walczyła na śmierć i życie o ich szczęście i bezpieczeństwo. Tak jak większość matek, absorbuję ich żale i krzywdy, rozczarowania i miłości (Charlie nienawidzi przegrywać, kocha futbol oraz chipsy, Alphie nienawidzi sportu, kocha słodycz maltesersów i dinozaury, a Sophie… co lub kogo kocha Sophie? Myślę, że nienawidzi jeść, ale kocha Lanę Del Rey i… zgaduję, że również Josha z lekcji francuskiego, sądząc po tym, jak często słyszę jego imię). Każda radość, każda nagroda, każda raniąca uwaga – prawdopodobnie odczuwam je znacznie mocniej niż oni. Moja rodzina wsiąka we mnie jak w gąbkę i nie chciałabym, żeby cokolwiek się zmieniło.

      Spoglądam na Simona niezwracającego uwagi na dzieci i zastanawiam się, czy myśli teraz o niej. Mam ochotę przerwać mu te rozmyślania.

      – Cóż za zbieg okoliczności, że spotkaliśmy tu Caroline. – Nie umiem zostawić sprawy w spokoju. Muszę dokonać biopsji, powęszyć, żeby dowiedzieć się, jak niebezpieczna jest Caroline.

      – Dlaczego? – Spogląda na mnie, oczekując odpowiedzi. Intensywność jego głosu sprawia, że czuję się nieprzyjemnie. Natychmiast żałuję, że w ogóle się odezwałam i mocuję się z odpowiedzią.

      – Dlatego, że dopiero co o niej wspomniałeś poprzedniego dnia i… my też tu mieszkamy.

      – Zbieg okoliczności? Przypadek, że dwoje kolegów z pracy jednocześnie mieszka w tym samym rejonie? Skoro tak mówisz, Marianne.

      Ostry ton jego głosu uderza mnie i jestem zła na siebie za to, że doprowadziłam do zmiany jego nastroju. Przyjechaliśmy tutaj tylko dlatego, że zapomniałam kupić pieprzonych cytryn do cholernego okonia morskiego. Gdybym o nich pamiętała i kupiła je od razu, nigdy nie musielibyśmy jechać do Waitrose. A gdybyśmy nie musieli jechać do Waitrose, nigdy byśmy nie wpadli na Caroline i nie zrujnowałabym (potencjalnie) weekendu, wypytując Simona o to, gdzie


Скачать книгу