Autopsja. Tess Geritsen

Autopsja - Tess Geritsen


Скачать книгу
konwulsjach. Nowy strumień ciepłej cieczy zalał jej twarz i usta, tak że zaczęła wymiotować. Udławię się, przemknęło jej przez głowę. Zebrawszy wszystkie siły, naparła z krzykiem i dopiero wtedy ciało, śliskie od krwi, zsunęło się na podłogę.

      Podniósłszy się, zobaczyła, że kobieta, oswobodzona już ze wszystkich więzów, trzyma obiema rękami jakiś przedmiot.

      Pistolet. Broń ochroniarza.

      Lekarz gdzieś zniknął. Maura została sama z nieznajomą. Patrząc na nią, widziała z przerażającą wyrazistością każdy szczegół jej twarzy: czarne splątane włosy, dzikie spojrzenie… Powolne napinanie się ścięgien ręki, obejmującej kolbę pistoletu.

      Boże, ona zamierza mnie zastrzelić.

      – Proszę – wyszeptała Maura. – Przyszłam, żeby pani pomóc.

      Odgłos szybkich kroków na korytarzu odwrócił uwagę kobiety. Drzwi się otworzyły i ukazała się w nich pielęgniarka. Stanęła jak wryta, patrząc z otwartymi ustami na jatkę.

      Nagle kobieta wyskoczyła z łóżka. Stało się to tak szybko, że Maura nie zdążyła zareagować. Wyprostowała się, gdy kobieta złapała ją za ramię, przystawiając jej lufę pistoletu do karku. Z bijącym sercem, czując na skórze zimną stal, pozwoliła się zaprowadzić do drzwi. Pielęgniarka cofnęła się, oniemiała z przerażenia, a Maura została zmuszona do wyjścia na korytarz. Gdzie się podziała ochrona? Czy ktoś wezwał pomoc? Prowadzona w stronę stanowiska pielęgniarek, czuła bliskość spoconego ciała kobiety, słyszała jej gorączkowy głośny oddech.

      – Z drogi! Ona ma pistolet! – usłyszała Maura czyjś krzyk. Spojrzawszy w tamtą stronę, zobaczyła grupę stażystów, z którymi przed chwilą jechała windą. Cofali się z szeroko otwartymi oczami, już nie tak pewni siebie w tych swoich białych fartuchach. Tylu bezużytecznych ludzi dokoła, pomyślała.

      Niech mi ktoś pomoże, do cholery!

      Kobieta wraz z zakładniczką dotarła do stanowiska pielęgniarek. Struchlałe kobiety, oniemiałe za kontuarem niczym grupa figur woskowych, patrzyły, jak przechodzą i idą dalej. Dzwonił telefon, lecz nikt go nie odbierał.

      Winda była tuż przed nimi.

      Kobieta przycisnęła guzik. Kiedy otworzyły się drzwi, wepchnęła Maurę do kabiny, weszła za nią i nacisnęła guzik z napisem PARTER.

      Cztery piętra. Czy kiedy drzwi się otworzą, będę jeszcze żyła?

      Kobieta oparła się plecami o ścianę. Maura patrzyła jej w oczy. Niech patrzy mi w twarz, kiedy pociągnie za spust. W windzie było chłodno, kobieta miała na sobie tylko cienką szpitalną koszulę, mimo to na jej twarzy błyszczały krople potu, a jej ręce zaciśnięte na kolbie pistoletu drżały.

      – Dlaczego to robisz? – spytała Maura. – Nie zrobiłam ci krzywdy. Zeszłej nocy usiłowałam ci pomóc. To ja cię uratowałam.

      Kobieta nie odpowiedziała. Słychać było jedynie jej chrapliwy, przerażony oddech.

      Zadźwięczał dzwonek windy. Wzrok kobiety spoczął na drzwiach. Maura starała się gorączkowo odtworzyć w pamięci rozkład szpitalnej recepcji. Przypomniała sobie kiosk przy wejściu, prowadzony przez siwowłosą wolontariuszkę, sklepik z upominkami, rząd automatów telefonicznych.

      Kiedy drzwi się otworzyły, kobieta złapała Maurę za ramię i wypchnęła z kabiny, znów przystawiając pistolet do jej karku. Maura miała gardło suche jak pieprz. Spojrzała w lewo, potem w prawo, ale nie było widać ani jednego człowieka. Potem spostrzegła ochroniarza chowającego się za kioskiem. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego siwe włosy, by nadzieja w niej umarła. Nie wyglądał na wyzwoliciela, był po prostu starym przestraszonym człowiekiem w uniformie. Facetem, który równie dobrze mógłby trafić zakładnika.

      Na zewnątrz zaczęła wyć syrena, jak zbliżający się zwiastun śmierci.

      Kobieta złapała Maurę za włosy i pociągnęła jej głowę w tył, zbliżając ją do własnej twarzy tak blisko, że Maura poczuła na szyi gorący oddech, a do jej nosa dotarł ostry zapach strachu. Prowadzona do wyjścia, dostrzegła kątem oka sylwetkę starego ochroniarza, trzęsącego się ze strachu za kontuarem. Zobaczyła srebrne baloniki latające w górę i w dół za szybą sklepiku z upominkami i słuchawkę telefoniczną kołyszącą się na sznurze. W następnym momencie została wypchnięta na zewnątrz, w popołudniowy upał.

      Przed szpital zajechał z piskiem opon wóz patrolowy policji, z którego wyskoczyli dwaj funkcjonariusze z bronią gotową do strzału. Zamarli, patrząc na Maurę, która stała na linii ognia, zasłaniając im cel.

      Słychać było syrenę następnego, jadącego na pomoc wozu.

      Oddech kobiety przeszedł w krótkie urywane westchnienia, gdy zorientowała się, że nie ma zbyt dużego wyboru. Droga była zablokowana, wciągnęła więc Maurę do recepcji.

      – Proszę – szepnęła lekarka, gdy kobieta wlokła ją w stronę korytarza. – Nie masz wyjścia. Poddaj się! Połóż pistolet na podłodze i razem do nich wyjdziemy, dobrze? Pójdę z tobą, wtedy nic ci nie zrobią…

      Widziała, jak dwaj policjanci posuwają się krok w krok za nimi. Przez cały czas znajdowała się na linii strzału celu, byli bezradni, mogąc jedynie patrzeć, jak kobieta wycofuje się w głąb korytarza, ciągnąc za sobą zakładniczkę. Usłyszała westchnienia i kątem oka spostrzegła skamieniałych z przerażenia świadków tej sceny.

      – Cofnąć się! – krzyknął jeden z policjantów. – Wszyscy z drogi!

      Tak to się kończy, pomyślała Maura. Jestem w rękach wariatki, która nie zamierza się poddać. Słyszała jej przyspieszony, świszczący oddech, odczuwała jej strach płynący od jej ręki jak prąd. Miała świadomość, że jest ciągnięta ku krwawemu zakończeniu i poznawała to po oczach policjantów, którzy szli za nimi powoli, spodziewając się lada moment huku wystrzału, a potem krwi tryskającej z głowy zakładniczki. Nieuniknionej kuli, która wszystko zakończy. Dopóki to nie następowało, byli w sytuacji patowej, kobieta zaś, uwięziona w pułapce paniki, była równie jak oni bezradna i niezdolna do odwrócenia biegu wypadków.

      Tylko ja mogę coś zrobić. Czas działać, pomyślała Maura.

      Zaczerpnęła tchu, po czym wypuszczając powietrze, rozluźniła mięśnie. Nogi się pod nią ugięły i zaczęła osuwać się na podłogę.

      Zaskoczona kobieta starała się ją podtrzymać. Bezwładne ciało jest jednak ciężkie. Nagle została pozbawiona tarczy, bo jej zakładniczka znalazła się na podłodze. Uwolniona Maura przeturlała się w bok. Objąwszy rękami głowę, zwinęła się w kłębek, spodziewając się huku wystrzału, usłyszała jednak tylko tupot nóg i krzyki.

      – Cholera, nie mam czystego pola do strzału!

      – Wszyscy na bok! Spieprzać!

      Potrząsnęła nią czyjaś ręka.

      – Dobrze się pani czuje? Nic pani nie jest?

      Trzęsąc się, zobaczyła nad sobą twarz policjanta. Usłyszała skrzeczenie radia i wycie syren, przypominające żałobne zawodzenie kobiet nad ciałami zmarłych.

      – Proszę wstać, musi pani usunąć się z drogi. – Policjant chwycił ją za ramiona i podniósł. Trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła ustać, więc objął ją wpół i poprowadził do wyjścia. – Wy wszyscy – krzyknął do przerażonych świadków – wynoście się z budynku, ale już!

      Maura obejrzała się za siebie. Po kobiecie nie było śladu.

      – Może pani iść? – zapytał policjant.

      Skinęła


Скачать книгу