Balony. M. Sajnog

Balony - M. Sajnog


Скачать книгу
ale się nie odezwał. Eryk słyszał tylko ciężki oddech po drugiej stronie.

      – Halo, pani Krod – cisza – jest tam pani? Halo!

      – Jestem – odpowiedziała w końcu.

      – Mówi doktor Eryk z kliniki Ertoria. Miała pani przyjść dzisiaj z Maksem. Czy nic mu już nie dolega?

      – Doktor Eryk – powtórzyła po nim – Eryk… Tak, kojarzę pana. Nie może pan już mu pomóc, doktorze. – Zamilkła na chwilę, odetchnęła cicho i wyszeptała: – Nic mu już nie pomoże.

      – Czy stało się coś, o czym nie wiem? Przecież mówiła pani, że tylko wymiotował. Czy doszły jakieś inne objawy?

      – Doktorze, dziś Maks nie ma już żadnych objawów, dlatego nikt mu już nie pomoże. Ani nikt nie pomoże mnie. Nie… nic już nam nie pomoże. Drzewo płacze, Eryku. Krwawe łzy spływają po jego liściach, zieleń zamienia się w czerwień. Nie, nie ma już ratunku, już nie. Och, mój biedny Maksiu… – usłyszał, jak staruszka zaczyna głośno płakać – biedny…

      – Pani Krod, nic nie rozumiem. Czy potrzebuje pani pomocy? Czy mam kogoś wezwać?

      Usłyszał, jak staruszka wstaje i przełyka łzy.

      – Dziękuje, doktorze, nie będę już pana potrzebować. Do widzenia – powiedziała, po czym rozłączyła się.

      Eryk stał przez chwilę i patrzył z niedowierzaniem na telefon. Przypomniał sobie panią Krod, która przychodziła do niego mniej więcej regularnie. Była malutką staruszką z wielkim psem. Zawsze uśmiechał się, jak widział ją idącą z Maksem, byli prawie takiego samego rozmiaru. Ona była niezwykle miła i sympatyczna, a pies był ucieleśnieniem łagodności i dobroci. Nigdy nie widział w jego zachowaniu ani kropli agresji. Zawsze był delikatny i grzeczny. Oboje byli cudowni. Dlatego po rozmowie z nią dziwnie się poczuł. Miał wrażenie, że ze staruszką jest coś nie tak. Mówiła zupełnie bez sensu, czyżby traciła zmysły?

      Spróbował jeszcze raz do niej zadzwonić, ale nie podniosła już słuchawki. Zastanawiał się, czy zna kogoś z jej sąsiadów albo rodziny, i uświadomił sobie, że chyba nie ma nikogo takiego. Staruszka zawsze przychodziła sama z psem. Eryk wiedział, że ma męża, ale był on ciężko chory i ze względu na wiek nie wychodził już z domu. Pani Krod powiedziała kiedyś, że sama robi zakupy i zajmuje się domem.

      – Dobra gospodyni daje sobie radę sama – mówiła. – Dopóki będę w stanie chodzić, poradzę sobie.

      Postanowił spróbować zadzwonić do niej następnego dnia i wtedy zdecydować, co robić dalej. Resztę dnia spędził, nie robiąc nic. Siedział przy biurku i czekał z nadzieją, że może ktoś przyjdzie albo zadzwoni. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło i o osiemnastej zamknął gabinet, pomachał na pożegnanie recepcjonistce i pojechał do domu.

      Kiedy zbliżał się do drzwi, usłyszał tupot łap swojego labradora. Barbie podbiegła do drzwi i czekała, aż się otworzą. Gdy przekręcił klucz i wszedł do domu, skoczyła na niego i zaczęła go lizać.

      – Okej, okej, Barb, już jestem. – Pogłaskał ją za uchem, wziął smycz w rękę i wyszli na dwór.

      Poszedł z nią do parku ulicę dalej. W okolicy nie było nikogo, puste ławki i chodniki przypominały o tym, że zbliża się noc. Porzucał suczce patyki przez kilka minut, pobiegał z nią chwilę, po czym wrócili do domu. Zjedli wspólnie kolację, on tosty z serem, a ona puszkę Pedigree. Po jedzeniu Barbie położyła się na kanapie, a on wziął prysznic. Potem poczytał godzinę i poszedł spać. Kiedy kładł się do łóżka, pies już w nim leżał i czekał na niego. Eryk nie miał żadnych snów, a kiedy się obudził, był tak samo zmęczony jak wieczorem. Wstał powoli i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Po drodze skorzystał z toalety i wziął szybki chłodny prysznic. Dopiero kiedy zaczął przygotowywać śniadanie, uświadomił sobie, że od kiedy wstał, nie widział Barbie. Rozejrzał się i zawołał ją. Odpowiedziała mu cisza.

      – Barb, chodź tu, no chodź, Barb.

      Wciąż nic. Odłożył talerz i wszedł do salonu, nigdzie nie było jej widać ani słychać.

      – Barbie, gdzie jesteś? – zawołał jeszcze raz.

      Dotarł z powrotem do sypialni i dopiero tam usłyszał labradorkę. Siedziała przy oknie i drapała w szybę.

      – Hej, Barb, co robisz? – Zaczął powoli do niej podchodzić, ale gdy odwróciła się do niego, zatrzymał się przerażony.

      Pies nie miał oczu. Jej kochające spojrzenie zostało zastąpione czarną pustką. Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona wyszczerzyła zęby i zawarczała. Eryk zaczął się powoli cofać, dotarł do drzwi akurat w momencie, kiedy pies zaczął biec w jego kierunku. Piana toczyła się z jego mordy, warczał i szczerzył się, a czarne oczy nie wyrażały niczego poza pustką. To nie była Barbie. Zamknął drzwi i usłyszał, jak pies wali w nie cielskiem z drugiej strony, drapiąc i warcząc. Przerażony Eryk opadł na podłogę i zaczął analizować sytuację. Kiedy wczoraj szedł spać, z psem było wszystko w porządku. Próbował przypomnieć sobie, czy nie zjadł czegoś w parku albo nie zaraziło go jakieś zwierzę, ale park był wczoraj pusty i jedyne, z czym Barbie miała styczność, to patyki… Wiedział, że to nie mógł być powód.

      Nagle zadzwonił telefon, wyjął komórkę i zobaczył numer Belli. Westchnął ciężko i odebrał.

      – Jestem bardzo zajęty, Bell – powiedział od razu.

      – Eryk, musisz natychmiast przyjechać do kliniki. – Usłyszał strach w jej głosie.

      – Co się stało, nic ci nie jest?!

      – Nie, ze mną okej, ale jest tu mnóstwo ludzi ze zwierzakami i… Eryku, połowa z tych zwierząt już jest martwa. Nie wiemy, jak im pomóc, one po prostu umierają…

      – Ja też mam problem u siebie, Bell, coś się dzieje z Barbie, muszę jej pomóc.

      – Błagam cię, przyjedź. Nie wiem, co robić, a ty… jesteś najlepszy i masz ten swój spokój… Proszę.

      – Okej, upewnię się tylko, że z Barbie będzie dobrze, i jadę do ciebie.

      – Pospiesz się, proszę. Weź ją ze sobą, może pomożesz jej tutaj…

      – Nie mogę się do niej zbliżyć, jest agresywna. Dobrze, pogadamy na miejscu. Do zobaczenia. Rozłączył się i wstał.

      Za drzwiami słyszał przyspieszony oddech labradora. Pomyślał chwilę i postanowił pojechać do kliniki po leki usypiające dla niej. Nie da rady inaczej jej przetransportować. Upewnił się, że pies nie wyważy drzwi, i wyszedł z domu.

      WIRUS

      Wirus czuł, jak jego siła rośnie, stawał się coraz potężniejszy. Nasiona, które rozsiał, powoli zaczynały kiełkować, im więcej śmierci, tym żyźniejsza ziemia. O tak, a śmierci będzie bardzo dużo. Niedługo wszyscy zginą, a ci, którzy pozostaną przy życiu, będą tworzyć nowy świat, nowe życie na gruzach starej cywilizacji. Obserwował to już wiele razy, widział, jak jego rośliny wzrastały ze zwłok, czuł już te magiczne kwiaty, marzył o nowym życiu, które urodzi się z krwi i resztek. Tak, nowe życie, jego życie. Od milionów lat powtarzał ten cykl na wielu planetach i zawsze wygrywał, tutaj będzie tak samo. Proces już się rozpoczął i nic go nie powstrzyma. Już niedługo. Obserwował wszystko z powietrza i z każdą śmiercią stawał się coraz silniejszy.

      ADAM

      Adam obudził się wieczorem i potrzebował paru minut, żeby zrozumieć, co się dzieje. Jak przez mgłę przypomniał sobie, że wstał


Скачать книгу