Balony. M. Sajnog
całym świecie umierały miliony zwierząt, padały w domach i na ulicach. Ptaki spadały z nieba i drzew. W krajach zaczęła się panika, lekarze nie umieli odpowiedzieć na pytanie, co je zabija, co jest przyczyną, nie potrafili nawet spowolnić ich wymierania. Zwierzęta padały tak szybko, że nie nadążano z pozbywaniem się zwłok, zaczęto je więc masowo spalać. Część truchła zalegała na ulicach, bo służby nie potrafiły poradzić sobie z jego ogromem. Agresywne zwierzęta odstrzeliwano, często kończyło się to tak, że ze strachu przed atakiem strzelano również do tych zdrowych. W większych miastach, w których funkcjonowały ogrody zoologiczne, część agresywnych dzikich zwierząt wydostała się na wolność i zanim ktoś zdążył je powstrzymać, rozszarpały kilkaset osób. Największe straty były jednak we wsiach i w małych osadach. Tam ludność nie potrafiła szybko zareagować i zwierzęta zabijały każdego, kto nie zdążył uciec. Po polach i lasach krążyły watahy pozostałych przy życiu psów, wilków, stada kotów, a nawet koni. Zwierzęta miały tylko jedno zadanie: zarażać i zabijać.
Kiedy drugi dzień dobiegał końca, na świecie zostało już niewiele ponad tysiąc żywych osobników różnych ras, z czego mniej niż połowa była zdrowa. Reszta biegała w agresywnym szale, zarażając lub zabijając ludzi. Najlepsi lekarze przebadali zwierzęta pod każdym kątem, sprawdzili również stan zdrowia ich właścicieli i nie znaleźli nic, co mogłoby pomóc stwierdzić, że człowiek może się od nich zarazić. Naukowcy byli pewni, że ludzkość jest bezpieczna.
Wirus miał umrzeć razem z ostatnimi zarażonymi zwierzętami, rozpoczęto więc polowania na zakażone okazy.
Nikt nie spodziewał się, że wirus tylko czekał. Nasiona zaczynały kiełkować, a ludzie byli już zarażeni, tak naprawdę większość była już martwa. Proces przemiany się rozpoczął.
ERYK
Stał pod drzwiami swojej sypialni. Z jednej ręki skapywała mu krew z rany po ugryzieniu, a w drugiej trzymał strzykawkę po środku usypiającym. Zza drzwi słyszał chrapliwy oddech labradorki. Wiedział, że powinien przemyć ranę, ale nie potrafił odejść od drzwi. Pies musiał usłyszeć, jak wchodził do domu i od tego czasu próbował się wydostać z pokoju.
Barbie drapała szaleńczo w drzwi, skomlała i szczekała. Na początku myślał, że wyzdrowiała, że już wszystko jest z nią okej. Kiedy jednak wszedł do sypialni i zobaczył jej oczy, wiedział, że się pomylił. Niestety nie zareagował wystarczająco szybko i zanim zdążył uciec, suka ugryzła go.
Puściła jego rękę dopiero wtedy, kiedy wbił strzykawkę w jej szyję. Udało mu się wyjść. Jak tylko zamknął za sobą drzwi, usłyszał, jak zwierzę uderza w nie całym ciałem. Teraz czekał, aż zaśnie.
Wiedział już, że lekarstwo jej nie pomoże. Kotka, która miała identyczne objawy, obudziła się tak samo zła jak wcześniej. Proszki uspokajające też nie pomagały. Nie było na nie żadnej widocznej reakcji. Tylko usypiacze działały, ale również na bardzo krótki czas. Zwierzę zasypiało, ale nie na tak długo, jak powinno. Zazwyczaj była to połowa standardowego czasu, a niekiedy nawet krócej. Większe dawki również nie wchodziły w grę, ponieważ usypiały je już na stałe. Ogólnie nie miał pojęcia, co to za wirus ani jak z nim walczyć. Był totalnie w czarnej dupie.
Nagle w drugim pokoju zapadła cisza. Oznaczało to, że Barbie zasnęła. Powoli uchylił drzwi, gotowy w każdej chwili zatrzasnąć je z powrotem, ale pies nie ruszał się. Wszedł do pokoju i ukląkł obok labradorki. Zdawał sobie sprawę, że powinien podać jej jeszcze jedną dawkę, tym razem śmiertelną, ale nie potrafił się na to zdobyć. Miał ją od ponad pięciu lat i nie umiał tak po prostu jej zabić. W drodze do domu wymyślił, że będzie przez parę dni podawał jej usypiacze, utrzymując ją w półśnie, a w tym czasie być może ktoś znajdzie lekarstwo albo choroba sama przejdzie… Podniósł Barbie i ostrożnie zaniósł ją do piwnicy, tam przywiązał zwierzę do grubego pala i podał mu kroplówkę żywieniową. Później siedział razem z psem na podłodze i głaskał go po głowie. Kiedy poczuł, że zaczyna odzyskiwać przytomność, założył suczce kaganiec i czekał, aż otworzy oczy. Chwilę później znowu podał jej leki.
Wrócił na górę, nalał sobie wina i wykręcił numer Belli. Odebrała po drugim sygnale.
– Eryku…
– Podałem jej środki i zaniosłem ją do piwnicy. Może jest jakaś szansa, że to przejdzie.
– Eryku, spokojnie. Poczekajmy parę dni, może uda się znaleźć lekarstwo. Może ktoś zrozumie, co się dzieje.
– Kurwa, to jest jakieś porąbane, jak coś może zabijać tak szybko, bez objawów, bez ostrzeżenia? I dlaczego tylko zwierzęta, dlaczego nas nie tyka?
– Nie wiem, pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Nie wiadomo, czy to wirus, czy bakteria. Może jutro na coś wpadniemy. Dziś był ciężki dzień, musimy się wyspać i odpocząć.
– Tak, masz rację, Bells. – Zamilkł na chwilę. – Szkoda, że cię tu nie ma… – dodał.
Usłyszał jej westchnienie po drugiej stronie.
– Wiesz, że bardzo bym chciała, ale dziś wraca Robert. Muszę na niego czekać, wiesz, że nie mogę…
– Wiem, po prostu chciałbym, żebyś tu była, ale rozumiem, że to twój mąż. Może kiedyś… Na razie, Bells, muszę się położyć.
– Eryku, poczekaj.
Rozłączył się i odłożył telefon. Wiedział, że nie powinien być zły, w końcu od zawsze był na drugim miejscu. Sypiali ze sobą od dwóch lat i nigdy nie było z tego nic więcej. Kochali się w pracy i czasem w hotelach lub u niego. Ale Bella zawsze mówiła, że nie zostawi Roberta, bała się, co by zrobił. I chyba bała się tego, co ona sama zrobiłaby bez niego. Na początku Eryk zakochał się w niej i błagał ją, żeby wybrała jego, żeby byli razem, ale kiedy zrozumiał, że nigdy do tego nie dojdzie, postanowił traktować ten romans z dystansem. I czasem nawet mu się udawało. Dopóki nie nadchodziły właśnie takie dni. Dni, kiedy potrzebował kogoś bliskiego, kogoś, kto by był tu dla niego. Chciało mu się krzyczeć z bezsilności i bólu. Od zawsze był sam, czasem miał tylko taką głupią nadzieję, że może kiedyś ktoś go obudzi i ocali.
Samotność to głupia kurwa, pomyślał. Stoi sama w ciemności i czeka w ciszy, aż do niej wejdziesz. A kiedy to zrobisz, nie chce cię już wypuścić, łapie cię nogami, przygniata do ziemi i krzyczy twoje imię, wdziera się w twoje serce i maluje na nim tatuaże. Kiedy uświadamiasz sobie, co się dzieje, jest już za późno. Zapadasz się w jej ciemność, tatuaże wskazują drogę, ale nie wyjmiesz sobie serca. Musi zostać w środku, razem z nią, na zawsze.
Postanowił się upić. Zabrał z kuchni dwie butelki wina, włączył telewizor i położył się na kanapie. Nastawił wiadomości i zaczął pić. Kiedy spiker skończył mówić, Eryk dopijał drugą butelkę. Nie wiedział, kiedy zaczął płakać. Przed oczami miał obrazy martwych zwierząt, zwłoki leżące na ulicach, ptaki uderzające w ściany budynków, rozszarpane ciała ludzi i słowa wyświetlające się na ekranie: Nieznana choroba dziesiątkuje całe populacje zwierząt, naukowcy nie znają jej źródła. Władze proszą o ostrożność i niewpadanie w panikę.
Zasnął pijany na kanapie.
GDZIEŚ
Ola biegła najszybciej, jak pozwalały na to jej małe nogi. Co jakiś czas przewracała się, ale za każdym razem wstawała i ruszała dalej. Wiedziała, że jeśli ją dopadną, nie ma szans na przeżycie. Gdzieś za sobą usłyszała przeraźliwe wycie. Krzyknęła. Psy były coraz bliżej.
Zaczęły