Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek
– Właścicielka zmarszczyła brwi. – Pięćdziesiąt opakowań, a jest procent tego – dodała i jeszcze raz odruchowo zajrzała do opróżnionej przed chwilą szafki. Była pusta.
– Pani Dorotko, jeżeli pani myśli, że ja coś z tych rzeczy wyniosłam do domu, to Bóg mi świadkiem, że… – Kobieta walnęła się pięścią w piersi, aż zadudniło.
– Absolutnie pani nie oskarżam! Może pani być spokojna. Sprawdzę, czy zbędne płyny nie stoją w innymi miejscu. Aha, jeszcze jedno. Po co aż tyle zastępczych pojemników?
– To też zamawiała pani Karolina…
– Zamawiała?
– Właściwie przywoziła. Sama jeździła do tej hurtowni po towar. Ja przygotowywałam jedynie listę tego, co potrzebuję. Widzi pani, że nie naciągałam restauracji na koszty! Rozrzedzam płyn do podłóg, by starczał na dłużej. Gumowych rękawiczek używam kilkakrotnie. Tak samo ścierki i gąbki.
– Dobrze. Już wszystko rozumiem. Dziękuję.
Dorota odwróciła się, zmarszczyła brwi i powoli poszła w stronę gabinetu. Musiała dokładnie sprawdzić daty faktur. Chwilę potem wpatrywała się w rachunki raz jeszcze. Karolina ostatni raz była w hurtowni na początku kwietnia. Zaopatrzenie robiła regularnie raz w miesiącu. Dorota zamyśliła się. Od dwóch miesięcy nie było potrzeby dobierania towaru, bo pani Teresa używała go naprawdę oszczędnie, a wcześniejsze zakupy robione były często i w dużych ilościach. Dorota wyciągnęła kartkę i spisała środki zafakturowane podczas kwietniowych zakupów. Zrobiła to samo z marcowymi. Wychodziło na to, że w ciągu tych dwóch miesięcy przybyło im jakieś sto produktów. Łączna suma opiewała na kilka tysięcy złotych. Jedyną osobą, która mogła zaakceptować tak duże zakupy, była menedżerka restauracji. Wszystkie faktury przechodziły przez jej ręce. Dorota wynotowała daty. Pomyślała o informatyku, który pojawiał się w lokalu raz w tygodniu. Sprawdzał działanie restauracyjnego monitoringu, wrzucał nowe menu na stronę i wykonywał kilka drobniejszych prac. Będzie musiała poprosić go o odszukanie pewnych nagrań. Ale to dopiero pojutrze.
– Pani Doroto, mamy pewien problem. – W drzwiach gabinetu pojawiła się kelnerka, odrywając szefową od analiz.
– Co się stało?
– Kierowca się rozchorował. Zadzwonił przed chwilą. Nie mamy nikogo, kto rozwiezie zamówienia.
Poszły razem do kuchni.
– Ile tego jest? – spytała Dorota.
– Dzisiaj niewiele, bo tylko dziesięć porcji. Siedem do urzędu miasta, dwie do przychodni i jedna do dostrzegalni.
Szefowa zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc ostatniego słowa. Nieważne, musi skonsultować z Arkiem, kto może zastąpić nieobecnego pracownika.
– Ciężko mi będzie się wyrwać – powiedział mąż. – Za chwilę mam wizytę agenta w sprawie odszkodowania za wypadek.
– To dzisiaj? – Dorota zerknęła na wiszący na ścianie kalendarz. Nakazała zapisywanie tam terminów imprez i spotkań. Dodatkowo prowadziła swój terminarz. Nie znalazła nigdzie organizera Karoliny. Gdy zadzwoniła do niej, aby dowiedzieć się, gdzie znajdzie notatki, tamta nie odbierała.
– Miało być jutro, ale facet przesunął. A co się dzieje?
– Nic, dam sobie radę.
Dorota poszła do kuchni i spojrzała na tablicę z zapisanym rozkładem. Do pierwszego terminu pozostał kwadrans.
– Sama porozwożę dzisiaj zamówienia – zdecydowała. – Co to jest ta dostrzegalnia? Gdzie tego szukać? – Wpatrywała się w napis na tablicy, jakby chciała odnaleźć w nim błąd.
– To dziesięć kilometrów w stronę Drawska Pomorskiego. Po drodze będzie skręt na leśny parking. Tam trzeba zostawić samochód, przejść jakieś pięćset metrów i będzie punkt obserwacyjny. Są ustawione drogowskazy.
Dorota wpatrywała się w kelnerkę.
– To jakiś żart?! Zamówienie do lasu?!
– Tak. Dwa razy w tygodniu kierowca zawozi tam jedzenie. Dostrzegalnia to ogromna wieża. O czternastej zejdzie osoba, dla której jest obiad.
Kobieta wychodziła z kuchni, pocierając skronie. Miała wrażenie, że zaraz chwyci ją migrenowy ból pojawiający się w stresujących sytuacjach. Czym, do diabła, jest ta dostrzegalnia? Chwilę później wchodziła do urzędu. Od restauracji dzieliło ją raptem kilka kroków. Pani z kancelarii skierowała ją do odpowiedniego pokoju. Do przychodni lekarskiej Dorota podjechała samochodem. Budynek znajdował się niemal na końcu Czaplinka. Potem pojechała tak, jak jej nakazano. Zjechała na parking i zostawiła samochód. Rzeczywiście, niedaleko śmietnika ustawiono tabliczkę wskazującą kierunek do dostrzegalni. Wieża to wieża. Dorota szła i rozglądała się. Punkt obserwacyjny w lesie to ambona! No tak, dlaczego wcześniej na to nie wpadła?! To przecież musi być stanowisko, z którego wygląda się zwierząt. Na pewno!
Spojrzała w prawo i stanęła jak wryta. Doszukiwała się drewnianej, niewielkiej konstrukcji, a przed nią rozpościerała się ogromna, kilkudziesięciometrowa metalowa budowla! Wyglądała jak ciągnący się do nieba słup energetyczny. Dorota stanęła u podnóża i zadarła wzrok. Od samego patrzenia zakręciło się jej w głowie!
– No, wreszcie! – Ktoś wyjrzał z platformy znajdującej się jakieś dziesięć metrów nad ziemią. – Proszę mi podać!
– Słucham?! – Dorota rozejrzała się dookoła, czy aby na pewno do niej kierowane są słowa.
– Nie ma tego pana co zwykle? Trudno, musi pani wejść! Ja zejść nie mogę!
– Jak?!
– Po drabinie. Widać przecież szczeble.
– Nie dam rady!
– Nie mogę opuścić stanowiska. I tak jestem na niższej platformie zamiast na górze. Bardzo proszę o dostarczenie mi jedzenia. To tylko dziesięć metrów.
Dorota nie miała pojęcia, co takiego było w głosie klientki, ale sprawiło, iż na trzęsących się nogach ruszyła po szczeblach. Torbę z jedzeniem obwiązała sobie wokół nadgarstka, by jej nie przeszkadzała. Starała się nie patrzeć w dół.
– Uwaga na głowę! – Usłyszała komunikat z góry. – Proszę uważać!
Otwór, przez który miała się właśnie przecisnąć, był nieduży. Tęższa osoba nie zmieściłaby się.
– Dziękuję. – Przed Dorotą stała niewysoka, drobna kobieta. Miała krótko przycięte włosy i mocno opaloną twarz.
– Pani tu pracuje? – Restauratorka rozglądała się po dziwnym miejscu.
– Na tej platformie stoję bardzo rzadko. Jedynie wtedy, gdy czekam na obiad. Pozwoli pani, że zacznę jeść, nim wystygnie, dobrze? Na co dzień mam kanapki. Ciepły posiłek w ciągu dnia zjadam dwa razy w tygodniu. – Gdy nasyciła pierwszy głód, przyznała: – Bardzo smaczne. Potrzebowałam normalnego obiadu.
– Codziennie pani tu siedzi? – spytała zaskoczona Dorota. – I co to właściwie jest?!
– Dostrzegalnia przeciwpożarowa. Jestem tu od dziewiątej aż do zachodu słońca.
– Tyle godzin?! Na czym polega pani praca?
– Renata jestem. – Strażniczka leśna wyciągnęła rękę. – Proszę mi mówić po imieniu.
– Dorota.
– Każdego dnia rano zjawiam się tutaj przed dziewiątą. Wykonuję