Gomorra. Roberto Saviano
jego dom.
– Jeżeli macie synów, nie powierzajcie im kontroli szwaczek, bo z tego wynikają same kłopoty. Ja mam dwóch synów i obaj związali się z dziewczętami, które u mnie pracowały. Przy kontroli stawiajcie pedałów, tak jak robiło się to kiedyś…
Pojawili się także pracownicy z warsztatu, żeby wznieść toast za nowe zamówienie. Dla nich oznacza to wytężoną pracę na dwie zmiany: pierwsza od szóstej rano do dziewiątej wieczorem, z półgodzinną przerwą na obiad, druga, nocna, od dwudziestej pierwszej do szóstej rano. Robotnice miały staranny makijaż i duże kolczyki, fartuchy chroniły ich ubrania przed kurzem i smarem maszyn. Niby Superman, który zdejmuje koszulę i już jest gotowy do akcji w swoich niebieskich trykotach, wszystkie dziewczęta pod fartuchami były wystrojone na wieczorne wyjście. Natomiast mężczyźni wyglądali dość niechlujnie, w sportowych bluzach i spodniach roboczych. Po toaście gospodarz domu odszedł na stronę z jednym z gości. Zaraz dołączyli do nich inni przedsiębiorcy, którzy zaakceptowali warunki przetargu. Nie dlatego, żeby mieli coś do ukrycia przed resztą zebranych, ale by uszanować stary zwyczaj, który zabrania rozmawiać o pieniądzach przy stole. Xian wytłumaczył mi, kim jest ten człowiek. Wyglądał dokładnie tak, jak wyobrażamy sobie bankowego kasjera. Miał przekazać gotówkę i umówić się z gospodarzem w sprawie stopy procentowej. Ale nie reprezentował żadnego banku. Sławne domy mody płacą dopiero za skończoną pracę, a raczej za pracę przyjętą. Pensje, koszty produkcji, a nawet transportu – na wszystko producent musi wyłożyć z własnej kieszeni. I tutaj z pomocą przychodzi kamorra: pożycza pieniądze, zgodnie z geografią wpływów poszczególnych klanów. W Arzano pomoże klan Di Lauro, w Sant’Antimo rodzina Verde, a rodzina Cennamo w Crispano. I tak dalej. Przedsiębiorstwa dostają od kamorry tanie pożyczki, od 2 do 4 procent. Wydawałoby się, że dla banku nie może być lepszego kredytobiorcy niż przedsiębiorstwo współpracujące z wielkimi kreatorami mody włoskiej. Przecież pracują dla najsławniejszych firm, produkują to, co na rynku najlepsze! Ale te zakłady działają w mroku półlegalności, a dyrektorzy banków nie przyjmują duchów w swoich gabinetach. Dyspozycyjność zasobów finansowych gwarantowana przez kamorrę jest jednocześnie dla pracowników zatrudnionych w tych zakładach jedyną szansą na kredyt. Tylko dzięki niej w rejonach, w których ponad 40 procent mieszkańców żyje z pracy „na czarno”, sześć rodzin na dziesięć stać na zakup mieszkania. Poza tym zakłady, których produkcja zostanie odrzucona przy kontroli jakości, znajdą dzięki kamorze kupca na wyprodukowane wyroby. Sprzedają wszystko klanom, które umieszczą je na rynku podróbek. To, co widzimy na wybiegach pokazów mody, na światowych premierach i czerwonych chodnikach festiwali filmowych, pochodzi stąd. Z okolic Neapolu i Salento. Z głównych ośrodków przemysłu odzieżowego działających w szarej strefie, z Las Vegas Kampanii oraz z Apulii. Casarano, Tricase, Taviano, Melissano niedaleko Capo di Leuca, południowe Salento. Stąd pochodzą, z tych dziur na końcu świata. Tutaj mogły zostać wyprodukowane z pominięciem zwykłych, legalnych procedur. Tak już jest, to normalne, takie są prawa kapitalizmu. Ale gdy przyglądasz się tym dziurom z bliska, gdy widzisz, jak to wszystko działa, doznajesz dziwnego uczucia. Uczucia ciężaru i stałego niepokoju. Tak jakbyś miał prawdę w żołądku.
Wśród pracowników zatrudnionych u przedsiębiorcy, który wygrał przetarg, był jeden szczególnie zdolny. Pasquale. Długi jak tyczka, bardzo szczupły, lekko zgarbiony. Jego wysoki wzrost ciążył mu najbardziej w okolicach ramion, przy karku. Jednym słowem, sylwetką przypominał hak. Szył na podstawie rysunków i projektów, które przychodziły prosto od projektantów mody. Realizował zamówienia na szczególnie ekskluzywne modele. Zamówienia skierowane bezpośrednio do niego. Jego uposażenie pozostawało zawsze takie samo, ale zmieniały się zadania do wykonania, a on sam czerpał z tego pewną satysfakcję. Pasquale od razu wzbudził moją sympatię, gdy tylko zauważyłem jego wydatny nos. Miał starą twarz, choć był jeszcze całkiem młody. Miał twarz kogoś, kto cały czas spędza z nożyczkami w ręce, nad wykrojami i skrawkami materiałów, kto ma opuszki palców pokłute igłą i otarte szwami. Pasquale był jednym z tych nielicznych pracowników, którzy mogli samodzielnie wybierać tkaniny. Niektóre domy mody miały tak wielkie zaufanie do jego gustu, że zlecały mu zamawianie tkanin bezpośrednio z Chin i on sam sprawdzał potem ich jakość. Przy takiej właśnie okazji Xian i Pasquale poznali się kiedyś w porcie. W tym samym porcie spotkaliśmy się z nim któregoś dnia w restauracji. Po obiedzie Xian i Pasquale pożegnali się, wsiedliśmy do samochodu i skierowaliśmy się w stronę Wezuwiusza. O wulkanach zwykło się myśleć, że są szare, tymczasem Wezuwiusz jest zielony. Z daleka wygląda, jakby pokrywała go jednolita warstwa mchu. Zamiast kontynuować podróż drogą prowadzącą do miejscowości położonych u stóp góry, samochód wjechał na plac przed jakimś domem. Czekał tam na nas Pasquale. Nie rozumiałem, co się dzieje. Wysiadł ze swego auta i wszedł do bagażnika samochodu Xiana. Spróbowałem dowiedzieć się, co to wszystko znaczy:
– Co się dzieje? Dlaczego on jedzie w bagażniku?
– Bądź spokojny. Pojedziemy teraz do Terzigno, do zakładu krawieckiego.
Za kierownicą usiadł człowiek przypominający Minotaura. Siedział przedtem w samochodzie Pasquale i widać było, że doskonale wie, co ma robić. Wrzucił tylny bieg, przejechał przez bramę i zanim jeszcze wjechał na drogę, wyjął pistolet. Półautomatyczny. Odbezpieczył go i włożył sobie między uda. Nie odezwałem się ani słowem, ale Minotaur w lusterku wstecznym zauważył, że patrzę na niego lekko wystraszony.
– Kiedyś chcieli nas załatwić.
– Ale kto? – bardzo pragnąłem, żeby wytłumaczyli mi wszystko od początku.
– Ci, którzy nie chcą, żeby Chińczycy nauczyli się pracować przy ekskluzywnej modzie. Jednym słowem ci, którzy z Chin chcą tylko towaru, nic więcej.
Dalej nic z tego nie rozumiałem. Odezwał się Xian, swoim zwykłym, uspokajającym głosem:
– Pasquale nam pomaga. Uczy nas pracy przy ubiorach najwyższej jakości, do których nas jeszcze na razie nie dopuszczają. Uczymy się od niego mistrzowskiego krawiectwa…
Po tym wyjaśnieniu Minotaur starał się usprawiedliwić pistolet:
– Pewnego razu jeden taki wyjechał nagle, widzisz, tam, na tamtym placu i strzelił do naszego samochodu. Trafił w silnik i wycieraczkę. Gdyby nas chcieli wtedy zabić, zabiliby nas, ale to było tylko ostrzeżenie. Jeżeli przyjdzie im do głowy zrobić to znowu, jestem przygotowany.
Minotaur wytłumaczył mi jeszcze, że kiedy prowadzi się samochód, najlepiej trzymać pistolet między udami. Gdyby leżał na tablicy rozdzielczej, trzeba by więcej czasu, żeby po niego sięgnąć. Droga do Terzigno była bardzo stroma, sprzęgło wydzielało wstrętny zapach. Obawiałem się nie tyle serii z automatu, ile tego, że przy którymś szarpnięciu samochodu pistolet wystrzeli kierowcy prosto w mosznę. Przybyliśmy na miejsce bez przeszkód. Gdy tylko samochód się zatrzymał, Xian otworzył bagażnik. Pasquale wyszedł. Przypominał zmiętą chusteczkę higieniczną, która powoli się rozprostowuje. Podszedł do mnie i powiedział:
– Za każdym razem to samo. Jakbym się ukrywał przed policją. Ale rzeczywiście lepiej, że nikt mnie nie widzi w tym samochodzie. W przeciwnym razie… – i gwałtownym gestem przejechał sobie ręką po szyi.
Hala fabryczna była duża. Nie ogromna, ale duża. Należała do Xiana, był z niej bardzo dumny. W środku mieściło się dziewięć niezależnych warsztatów prowadzonych przez dziewięciu chińskich przedsiębiorców. Od wejścia wyglądało to wszystko jak wielka szachownica. Każdy warsztat miał własne stanowiska pracy, przy których siedzieli ludzie, i mieścił się na ograniczonej, kwadratowej przestrzeni. Xian tak podzielił halę, że każdy warsztat dysponował powierzchnią podobnej wielkości jak zakłady w rejonie Las Vegas. Zamówienia rozdzielał drogą przetargu, systemem, który zdążyłem już poznać. Zdecydował,