Korekty. Джонатан Франзен
mu ocalić zdrowe zmysły. Zgarnął pieniądze z lady, zmiął je w kulkę i podszedł jeszcze bliżej do wcale niebrzydkiej barmanki, ale ona wciąż wpatrywała się w ekran, więc odwrócił się i wyszedł z lokalu.
W taksówce wepchnął cukierka do ust i zagapił się na mokre witryny sklepów. Gdyby nie udało mu się odzyskać Julii, to chciałby przynajmniej kochać się z barmanką. Wyglądała na jakieś trzydzieści dziewięć lat. Chciał zanurzyć palce w jej włosach przesiąkniętych wonią dymu papierosowego. Wyobrażał sobie, że mieszka w małym mieszkanku przy Piątej Wschodniej, że przed pójściem spać popija piwo, a do łóżka kładzie się w spranym topie i spodenkach gimnastycznych, że jest zawsze zmęczona, ma przekłuty pępek, cipkę jak zużyta rękawica baseballowa i paznokcie pomalowane na najzwyklejszy czerwony kolor. Chciał poczuć jej stopy zarzucone na jego plecy, chciał usłyszeć opowieść o niemal czterdziestu latach jej życia. Zastanawiał się, czy rzeczywiście śpiewa w zespole grającym na ślubach i bar micwach.
Neon SKLEP Z ODŻYWKAMI przeczytał jako OKLEP ZE SPOŻYWKAMI. Napis WYROBY EMPIRE przeczytał jako WAMPIRY NIEMIŁE.
Prawie zakochał się w osobie, której pewnie nigdy w życiu już nie zobaczy. Ukradł dziewięć dolarów ciężko pracującej kobiecie, która pasjonowała się rozgrywkami ligi uniwersyteckiej. Nawet gdyby kiedyś zjawił się tam, przeprosił i naprawił szkodę, to i tak już na zawsze pozostanie człowiekiem, który obrabował ją, kiedy była odwrócona do niego plecami. Znikła z jego życia na zawsze, już nigdy nie przesunie ręką po jej włosach, a najgorsze było to, że ta najnowsza strata aż tak bardzo nim wstrząsnęła, że nie miał już siły ani ochoty włożyć do ust kolejnego cukierka.
CIASTKARNIA DYSPENSA zamieniła się w CZĄSTKARNIĘ DYSK PENISA, KAWIARNIA CICHY KĄCIK przeistoczyła się w PALARNIĘ CIENKI PRĄCIK.
Problem sprowadzał się do pieniędzy i upokorzeń związanych z życiem bez nich. Dręczył go widok każdego dziecinnego wózka, aparatu komórkowego, czapeczki baseballowej i każdej terenówki. Nie był chciwy, nie był zawistny, ale bez pieniędzy właściwie nie był człowiekiem.
Jakże zmienił się od chwili, kiedy wyrzucono go z college’u w D.! Już nie pragnął zamieszkać w innym świecie: teraz chciał tylko godnie żyć w tym, w którym żył do tej pory. I całkiem możliwe, że Doug miał rację, że piersi w jego scenariuszu nie miały żadnego znaczenia. Najważniejsze było jednak to, iż nareszcie zrozumiał, że może w całości usunąć początkowy monolog! Wystarczyłoby mu na to dziesięć minut w biurze Eden.
Przed budynkiem wręczył taksówkarzowi wszystkie dziewięć ukradzionych dolarów. Zaraz za zakrętem ekipa filmowa kręciła coś na brukowanym fragmencie uliczki: pracowały generatory, reflektory świeciły oślepiającym blaskiem. Chip znał kod do zamka szyfrowego, winda czekała z otwartymi drzwiami. Modlił się w duchu, żeby Eden jeszcze nie przeczytała scenariusza. Nowa, poprawiona wersja, którą miał w głowie, była nieporównywalnie lepsza; niestety, ta wydrukowana na kremowym papierze, która znajdowała się w rękach Eden, zawierała ten bezsensowny, nudny, nikomu niepotrzebny monolog.
Przez szklane drzwi w korytarzu na czwartym piętrze dostrzegł światło w biurze Eden. Miał całkowicie przemoczone buty i skarpetki, jego kurtka cuchnęła jak mokra krowa na wybrzeżu, nie mógł wysuszyć swoich dłoni i włosów, ale przynajmniej nie miał już w spodniach filetu z norweskiego łososia. Tak, to było wspaniałe uczucie.
Zastukał w szybę raz, drugi, trzeci. W końcu Eden wyszła na korytarz i spojrzała na niego zmrużonymi oczami. Miała wystające kości policzkowe, duże jasnoniebieskie oczy i cienką, półprzezroczystą skórę. Jeśli zdarzyło jej się wchłonąć jakieś nadprogramowe kalorie, natychmiast spalała je na domowej bieżni albo w basenie, albo w wirze szaleństwa, do jakiego sprowadzało się bycie Eden Procuro. Naprawdę wyglądała jak naelektryzowana, szopa miedzianorudych włosów powiewała nad jej głową niczym płomień, ale teraz, zbliżając się do drzwi, miała niepewną minę i co chwila oglądała się na drzwi swojego biura.
Chip zasygnalizował ruchem ręki, że chce wejść.
– Nie ma jej tu – powiedziała Eden.
Powtórzył gest, a ona otworzyła drzwi i przycisnęła rękę do serca.
– Chip, tak mi przykro z powodu Julii…
– Szukam scenariusza. Czytałaś go?
– Ja? Tylko pobieżnie. Muszę mieć więcej czasu, zrobić trochę notatek…
– Chodzi o ten monolog na początku. Usunąłem go.
– Doskonale. Uwielbiam, kiedy autor pali się do robienia skrótów. Naprawdę uwielbiam.
Znowu zerknęła przez ramię.
– Czy myślisz, że bez tego monologu…
– Chip, czy potrzebujesz pieniędzy?
Uśmiechnęła się do niego z taką bezradną otwartością, jakby przydybał ją pijaną albo bez majtek.
– No, jeszcze całkiem nie zbankrutowałem.
– Tak, oczywiście. Ale może jednak?
– Dlaczego pytasz?
Nie odpowiedziała.
– Potrafisz projektować witryny internetowe? Znasz Javę? HTML?
– Chyba żartujesz.
– Wstąpisz do mnie na chwilę? Chodź, proszę.
Minęli biurko Julii z zieloną pluszową żabką na monitorze.
– Teraz, kiedy ze sobą zerwaliście, nie musisz już…
– Wcale ze sobą nie zerwaliśmy.
– Wierz mi, Chip, już po wszystkim. I właśnie dlatego wydaje mi się, że przydałaby ci się zmiana atmosfery, żebyś wreszcie zaczął…
– Posłuchaj, Eden: Julia i ja przeżywamy chwilową…
– Wybacz, Chip, ale to nic chwilowego. Skoro Julia nie powiedziała ci tego wprost, to ja ci to powiem. I właśnie dlatego nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś poznać… – Wprowadziła go do swojego gabinetu. – Wiesz co, Gitanas? Masz niesamowite szczęście. Oto właśnie człowiek, którego potrzebujesz.
W fotelu przed biurkiem Eden rozsiadł się wygodnie mężczyzna mniej więcej w wieku Chipa, w czerwonej marszczonej skórzanej kurtce i obcisłych białych dżinsach. Miał okrągłą twarz o pulchnych dziecięcych policzkach i jasne włosy starannie ułożone w coś na kształt muszli. Eden dosłownie tryskała entuzjazmem.
– Popatrz tylko! Wysilam mózgownicę, żeby kogoś ci znaleźć, a tu właśnie puka do moich drzwi chyba najlepszy kandydat w całym Nowym Jorku, Chip Lambert! Chip, znasz moją asystentkę Julię? – Mrugnęła znacząco. – Oto jej mąż, Gitanas Misevičius.
Niemal pod każdym względem – karnacji, kształtu głowy, wzrostu, budowy ciała, a nawet leniwego uśmiechu na twarzy – Gitanas przypominał Chipa bardziej niż jakikolwiek znany mu człowiek. Wyglądał jak Chip niemal w każdym szczególe, plus zgarbiona sylwetka i popsute zęby. Nie wstał ani nie wyciągnął ręki, tylko nerwowo skinął głową.
– Jak leci? – rzucił.
Można było bezpiecznie stwierdzić, że Julia miała wyraźnie określone upodobania.
Eden poklepała siedzisko drugiego fotela.
– Siadaj, Chip! Siadaj!
Na skórzanej kanapie przy oknie urzędowała jej córeczka April z kartką na kolanach, w otoczeniu mnóstwa kredek.
– Cześć, April – powiedział Chip. – I jak ci smakowały te desery?
Dziewczynce