Zew nicości. Maxime Chattam

Zew nicości - Maxime Chattam


Скачать книгу
się wokół i stwierdziła, że obozowisko ciągnie się dużo głębiej w las, niż zakładała. Wszędzie jak okiem sięgnąć stały chaty. Niektóre wspierały się o pnie drzew, inne zbudowano ze zwykłych palet wzmocnionych kawałkami blachy, znalazło się też parę bardziej wyszukanych i większych… Między stertami kartonów i rozbitych drewnianych skrzynek tkwiły wózki sklepowe wypchane pościelą lub częściami urządzeń mechanicznych. Kilkoro czujnych nastolatków grzało się wokół beczki, w której płonęły polana, a przy długim stole, na ławach własnej roboty siedzieli ludzie, którzy przyglądali się Ludivine raczej nieprzychylnie.

      – Wszyscy znają Georgianę.

      – Nie jest pani przypadkiem jej krewną?

      – Jestem ciotką.

      W nadziei, że odrobina prywatności skłoni kobietę do zwierzeń, Ludivine wskazała drzwi budy, która służyła jej za dom.

      – Może wejdziemy?

      Kobieta bez wrogości potrząsnęła głową.

      – Tu jest lepiej. Co chce pani usłyszeć?

      Ludivine, nieco wytrącona z równowagi, wzięła się w garść, myśląc o swoim śledztwie.

      – Człowiek, który skrzywdził Georgianę, zaatakował ponownie. Inną dziewczynę. Wiedziała pani o tym? – Kobieta uniosła dłoń, zasłaniając usta, w których brakowało kilku zębów. – Przykro mi, że przynoszę złe wieści – ciągnęła Ludivine. – Obawiam się, że Georgiana była pierwszą z kilku ofiar. Ale w związku z tym istnieje możliwość, że sprawca przez dłuższy czas ją obserwował, zanim uderzył. Wie pani, czy często opuszczała obóz?

      – Tak, prawie codziennie.

      – Dokąd się udawała?

      – To zależy. Cergy, Paryż, skraj drogi krajowej do Éragny.

      – I tam… pracowała?

      Kobieta przytaknęła, a Ludivine zaczęła się zastanawiać, czy Georgiana żebrała, czy może poszła o krok dalej, nie ośmieliła się jednak wspomnieć o prostytucji z obawy, że zrazi do siebie jedną z nielicznych, jak podejrzewała, osób gotowych z nią gadać. Jeszcze nie teraz, poczeka z tym do końca rozmowy.

      – Czy w okresie przed zniknięciem zdarzało jej się wspominać o jakimś mężczyźnie?

      – Dlaczego?

      Na twarzy Romki pojawił się wyraz nieufności. Ludivine postanowiła wyłożyć kawę na ławę:

      – Sądzę, że zabójca mógł kręcić się wokół niej, zanim przystąpił do działania. To nic pewnego, ale istnieje taka możliwość.

      – On znał Georgianę?

      Śledcza niechętnie pokiwała głową.

      – Być może. Ale proszę mnie źle nie zrozumieć: nie twierdzę, że to ktoś z obozu. Nikogo nie oskarżam.

      W głębi duszy, odkąd postawiła tu stopę, Ludivine była wręcz przekonana, że morderca nie pochodzi stąd: miał samochód i własny zaciszny kąt, gdzie gwałcił ofiary. Tutejszy brak prywatności na to nie pozwalał, a mieszkańcy żyli w biedzie, więc pomysł, że któryś z nich sprawił sobie auto, kupował opaski zaciskowe, znalazł spokojne miejsce daleko stąd, gdzie czyścił ofiary wybielaczem… Nie, to z całą pewnością niemożliwe.

      Zauważywszy przejętą minę kobiety, Ludivine nalegała dalej:

      – Coś pani przyszło do głowy?

      Romka się zawahała. Szybko zerknęła w stronę tych, którzy ją obserwowali, i odparła ciszej:

      – Mirko.

      – Słucham?

      – Proszę rozmawiać z Mirkiem.

      – Kto to? Czy moi koledzy z SRPJ już go przesłuchali?

      – Nie. Ale teraz Mirko jest już bardziej normalny.

      Ludivine zapisała w pamięci tę informację.

      – A gdzie mogę znaleźć tego Mirka?

      Kobieta nieśmiało wskazała palcem w głąb obozowiska.

      Zapowiada się niełatwe zadanie – pomyślała pani porucznik. Stało tu co najmniej pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt chałup zajmowanych przez dwa razy tyle mieszkańców kiepsko władających francuskim, na dodatek prawie wszyscy wzdragali się przed rozmową z parszywymi gliniarzami wtrącającymi się w ich sprawy, do których zaliczali także ją.

      – Mogłaby mi pani pomóc go odszukać? – poprosiła.

      Na te słowa jeden z młodych stojących przy beczce z ogniem zwrócił się do kobiety po rumuńsku i gestem kazał jej wracać do środka. Ludivine wkroczyła między nich, zbliżając się do oponenta o dość imponującej posturze.

      Długo ćwiczyła sporty walki, umiałaby oddać cios i podporządkować sobie przeciwnika, gdyby zaszła taka potrzeba, ale miała nadzieję tego uniknąć. Coraz liczniej gromadzili się gapie ciekawi, co się dzieje. By ugodzić kogoś nożem, wystarczy chwila…

      Nie włożyła kamizelki kuloodpornej, zabrała ze sobą tylko służbową broń. Zrobiła głęboki wdech.

      – Im szybciej zdobędę to, czego potrzebuję, tym szybciej sobie pójdę – oznajmiła głośno, żeby usłyszało ją jak najwięcej osób. – Nie chcę nikomu robić problemów, jestem tu z powodu Georgiany. Mam nadzieję, że z waszą pomocą złapię człowieka, który ją zabił.

      – Tamte psy mówiły to samo, czekamy już prawie trzy lata! – zaprotestował inny wyrostek.

      – Moja obecność tutaj dowodzi, że nie porzuciliśmy sprawy. Ale potrzebna mi wasza pomoc. Przez wzgląd na pamięć Georgiany wysłuchajcie mnie i porozmawiajcie ze mną. – Niektóre twarze pozostawały całkiem beznamiętne i Ludivine czuła, że nawet gdyby miała więcej czasu, nie udałoby jej się zyskać zaufania tych ludzi, nie na tyle, by się przed nią otworzyli. Ale u garstki z nich zauważyła oznaki wątpliwości i niezdecydowania. Ciągnęła więc w tym samym duchu: – Nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale możliwe, że ktoś z was coś widział albo dysponuje jakąś informacją, z pozoru nawet nieistotną, która przyniesie przełom. Chcecie, żeby człowiek, który tak strasznie skrzywdził Georgianę, pozostał bezkarny? Nie wolelibyście ujrzeć go w sądzie, a potem za kratkami? Rozmawiając ze mną, nie pomagacie policji czy żandarmerii, lecz pamięci Georgiany.

      Na te słowa pewien starzec rzucił w jej stronę:

      – Mirko Matesco.

      – Wstrętny kapuś! – odparował natychmiast jeden z młodych.

      Inny mężczyzna, wyjątkowo postawny, wyciągnął rękę i z zaskakującą szybkością zdzielił młodzika w tył głowy, surowo go łając. Nie trzeba było znać rumuńskiego, by domyślić się, że chodziło o szacunek dla starszych.

      – Gdzie mogę znaleźć Mirka? – spytała Ludivine.

      – On nie ma z tym nic wspólnego – upierał się kolejny chłopak. Ale starzec gwizdnął, żeby go uciszyć. – Nie będzie się w to wtrącać jakaś gadzia – zdenerwował się młokos.

      Dyskusja nabierała rumieńców, kilka osób wstało, by włączyć się w coraz ostrzejszą w tonie sprzeczkę.

      Starzec wbijał w Ludivine zmęczone spojrzenie. Wskazał głową w głąb obozu. Nie zwlekając, funkcjonariuszka wślizgnęła się między dwa chybotliwe płoty i ruszyła dalej wśród ruder.

      Ludivine odgadła, że Mirko to nastolatek, bo najzacieklej bronili go przedstawiciele


Скачать книгу