Zew nicości. Maxime Chattam

Zew nicości - Maxime Chattam


Скачать книгу
człowiek zabił już trzykrotnie.

      Co najmniej.

      Między pierwszym a drugim morderstwem doszło do eskalacji. Druga ofiara otrzymała liczne ciosy, z czego większość już po śmierci. Miała strzaskane żebra i niezliczone sińce, które nie zdążyły wybarwić się na skórze, lecz gdy lekarz sądowy wykonał nacięcia skalpelem, zauważył mnóstwo pękniętych naczyń krwionośnych.

      Dlaczego morderca zmienił się po zabiciu dwóch kobiet? Czy to, że na drugiej z taką mocą wyładował swoją nienawiść, świadczyło o jego rosnącej frustracji?

      Musiał spróbować czegoś nowego, by uwolnić swoje fantazje?

      Obrażenia w okolicach pochwy i odbytu wskazywały na wyjątkowo brutalne gwałty, prawdopodobnie wielokrotne, choć tkanki, w większości zniszczone w wyniku „uporczywego czyszczenia wybielaczem”, nie pozwalały tego jednoznacznie stwierdzić. Zbrodnie popełnione na kobietach miały charakter seksualny, to nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości: penetracja nie była „przypadkowa”, nie nastąpiła też w wyniku niekontrolowanego wzrostu podniecenia, lecz stanowiła przyczynę ataków, podstawową motywację napastnika. Nic natomiast nie kazało przypuszczać, by Laurent Brach doświadczył jakiejkolwiek formy przemocy seksualnej.

      Dlaczego porwałeś się na mężczyznę? Potrzebowałeś ofiary, która stawi ci większy opór?

      Nie, to się nie trzymało kupy. Gwałt stanowił sedno pierwszych zbrodni, Ludivine ani przez chwilę w to nie wątpiła. Morderstwa dzieliło osiem miesięcy, osiem miesięcy, podczas których zabójca z pewnością w kółko odtwarzał w głowie wspomnienie swojego pierwszego razu. Osiem miesięcy coraz bardziej wybujałych fantazji, tłumionej frustracji. Czy to dlatego tak się wyżył na drugiej ofierze? Kazał jej płacić za tak długi czas oczekiwania?

      Ludivine potrząsnęła głową. Nie. Ma nieskomplikowany stosunek do swoich ofiar, wykorzystuje je do zaspokojenia żądz, ale nie przetrzymuje ich przez kilka dni.

      Porwane, zgwałcone, zabite i porzucone w ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin. Najgroźniejsi seksualni drapieżcy, którzy działają powodowani głównie chęcią osiągnięcia rozkoszy, a przy tym się kontrolują, czynią z ofiary niewolnicę seksualną. Uprowadzają ją i więżą przez co najmniej parę dni, dopóki nie wyczerpią swoich fantazji, a w końcu zabijają, żeby się jej pozbyć.

      A on woli natychmiastowość. Przypuszczalnie kilkukrotna penetracja w ciągu paru godzin, a potem śmierć. Nie pomieszkuje z przyszłą ofiarą, nie niewoli jej, a przynajmniej nie przez długi czas, ogranicza kontakt do minimum, nie próbował zapewnić sobie rozrywki, lecz reagował na nieodparte pragnienie. A mimo to wykazuje niewiarygodną ostrożność…

      Te kobiety zostały skrajnie uprzedmiotowione. Przeznaczone do jednorazowego użytku.

      W zamieszkiwanym przez ciemności umyśle Ludivine rozbłysło światełko. Maleńki punkcik, ale jaśniejący niczym latarnia morska wśród nocy.

      Rzeczywistość przynosi mniejszą rozkosz niż fantazje. Jest sfrustrowany. Rozczarowany, co ostatecznie wywołuje u niego gniew. To dlatego szybko zabija. Po pierwszej zbrodni odczekał osiem miesięcy, ponieważ nie zapewniła mu takiej satysfakcji, jaką sobie wyobrażał. A kiedy żądze w końcu znów przerodziły się w obsesję, zrobił to ponownie, ale spotkał go jeszcze większy zawód, więc się wściekł. Długo bił drugą dziewczynę, żeby wyzbyć się całej frustracji…

      Potem powstrzymywał się przez prawie dwa lata, a wreszcie zaatakował mężczyznę, Laurenta Bracha.

      Nie, seks to jego podstawowa motywacja – powtórzyła w głowie Ludivine – a Brach nie nosi śladów przemocy tego rodzaju. Kierowało nim coś innego.

      Co więcej, dwa lata przerwy to długo jak na równie zdeterminowanego zboczeńca. Zazwyczaj działo się raczej odwrotnie, ten typ przestępcy w miarę, jak nabierał pewności siebie, coraz szybciej ulegał fantazjom, coraz częściej przechodził do czynu…

      Czyżby spędził te dwa lata w więzieniu? Może siedział z Laurentem Brachem?

      To było możliwe. A sposób działania mordercy wydawał się tak drobiazgowy, tak wyważony, że Ludivine nie potrafiła sobie wyobrazić, by w międzyczasie popełnił zbrodnię inną metodą. Nie złapano go za zabicie tych dwóch dziewczyn, nie miał więc powodu, żeby wprowadzać modyfikacje. Tak specyficzny model działania ujawniał niemal kształt samej fantazji, stanowił część jego zbrodniczego podpisu, nie mógł radykalnie go zmienić. Nie, nie doszło do innych zabójstw poza tymi trzema.

      O ile innych ofiar nie uznano za samobójców, byle szybko odhaczyć sprawę, może nie zauważono nawet śladów napaści seksualnej, a akta odesłano do archiwum bez dalszego śledztwa, bez sprawdzenia…

      Ludivine zanotowała w pamięci, że trzeba pod tym kątem pogrzebać w papierach, sporządzić listę samobójców, którzy zginęli na torach kolejowych, i bacznie przyjrzeć się każdemu zmarłemu oraz okolicznościom towarzyszącym.

      Ale to wszystko wciąż nie tłumaczyło, dlaczego sprawca zamordował mężczyznę, zgodnie ze swoim modus operandi, rezygnując jednak z wymiaru seksualnego, który był kluczowy dla jego przestępczej dynamiki.

      Czy to możliwe, że Marc Tallec ma rację? Zbrodni dokonała zorganizowana siatka?

      Nie, ten facet jest zbyt egocentryczny, on zabija sam. Robi to dla siebie, dla własnej przyjemności, żeby zaspokoić swoje potrzeby, nie może się tym dzielić z innymi.

      A zatem morderstwo na zlecenie?

      Ludivine westchnęła. Seryjny morderca, który został płatnym zabójcą? Dość szalona myśl.

      To mogłoby się udać tylko w serialu. Prawdziwy wykolejeniec reaguje na bodźce zrodzone w swych najskrytszych głębiach, pozostaje niewolnikiem własnej perwersji, z całą pewnością nie jest w stanie tak jej ukierunkować, by przynosiła zysk materialny lub inne korzyści!

      Strasznie naciągane. Właśnie dlatego nie znosiła oglądać Dextera ani innych seriali w tym stylu. Były do bólu hollywoodzkie, zero wiarygodności, zdradzały całkowity brak zrozumienia dla mechanizmów psychicznych, które sprawiają, że istota ludzka staje się mordercą.

      Skąd więc ta zmiana w doborze ofiar? Dlaczego Laurent Brach? Chodziło konkretnie o niego czy o jakiegokolwiek mężczyznę?

      Ludivine postanowiła przejść do kolejnego zagadnienia i zaczęła spacerować po przestronnym salonie. Ogień w kominku powoli przygasał, poruszała więc pogrzebaczem wśród żaru, by na nowo go rozniecić. Jej twarz rozświetliła się jego czerwieniami, płomienie odbiły się w źrenicach.

      Ma obsesję na punkcie czystości.

      Gdyby spojrzeć na ten element w oderwaniu, mógłby nakierować Ludivine na bardzo specyficzny typ dewianta, a jednak nie mogła analizować go niezależnie od całej reszty. Zwłaszcza od kwestii włosów i paznokci.

      We wszystkich trzech przypadkach do paznokci ofiar doklejono inne, o różnorodnych cechach i różnym pochodzeniu, podczas gdy ich własne zostały starannie wyszorowane, aż pokaleczono przy tym palce. Podobnie we włosy zmarłych systematycznie powtykano równo ucięte cudze kosmyki. Być może Segnon się nie mylił, gdy dla żartu stwierdził, że zabójca Laurenta Bracha grzebie w śmietnikach salonów fryzjerskich i kosmetycznych.

      W gardle pierwszej ofiary znaleziono gumę do żucia zawierającą ślady nie jej własnego, lecz obcego DNA, a Ludivine mogłaby się założyć, że nie należało ono również do mordercy, tylko do przypadkowego pechowca, który wypluł gumę gdzieś, skąd sprawca mógł ją zabrać.

      Lubi zacierać ślady. Tory kolejowe również temu służą. Bo pociąg jeszcze bardziej uszkadza


Скачать книгу