Zew nicości. Maxime Chattam

Zew nicości - Maxime Chattam


Скачать книгу
rozumiała, dlaczego Laurent zginął. Zadzwoniła też do paru osób z sąsiedztwa, by zadać kilka pytań, spróbować się czegoś dowiedzieć, lecz nikt nie potrafił udzielić jej żadnej odpowiedzi poza tą, że taka była wola Allacha i należy ją uszanować. Większość spośród tych osób uczęszczała, jak się okazało, do tego samego meczetu co Laurent Brach, czyli do całkiem zwyczajnej świątyni. Brachowie żyli swoją religią i wyglądało na to, że nic ich nie łączy z handlem narkotykami lub samym towarem.

      Żandarmi z łatwością odtworzyli kolejne zajęcia, którym Malika oddawała się w piątek, dzień znalezienia ciała jej męża, i wydawało się nieprawdopodobne, by w sensie fizycznym przyczyniła się do jego śmierci.

      Kompletny raport z sekcji zwłok przyszedł w środę. Toksykologia niczego nie wykazała, żadnych anomalii, nie stwierdzono spożycia substancji odurzających. Za to wnioski z oględzin ciała okazały się ciekawsze. Na nadgarstkach i kostkach u nóg widniały wyraźne ślady więzów, głębokie krwiaki, które nie pozostawiały żadnych wątpliwości: ofiarę spętano za życia. Ustalono, że zgon nastąpił po południu, a może nawet późnym rankiem.

      Trupa znaleziono o dwudziestej trzeciej, gdy przejechał go pociąg, co znaczyło, że długo był gdzieś przetrzymywany. Maszyniści ze składów przejeżdżających przez jar w ciągu dnia i wczesnym wieczorem nie zauważyli na torach niczego podejrzanego, co więc zabójca lub zabójcy robili z ciałem przez cały ten czas? Po co je przechowywali? Nawet miejsce, w którym je porzucili, zdawało się nietypowe. Ludivine czuła, że kryje się za tym coś arcyważnego.

      W raporcie z autopsji stwierdzono też, że do paznokci ofiary doklejono fragmenty cudzych, pochodzących najprawdopodobniej od kilku osób, zważywszy na to, że poszczególne próbki znacznie różniły się między sobą, jedne były dłuższe, inne krótsze, a część powleczona lakierem. Ludivine zakreśliła tę uwagę na czerwono i na marginesie napisała dużymi literami: „DNA?” – mimo że wątpiła, by na podstawie tych lichych, najprawdopodobniej „wyczyszczonych” ścinków udało się ustalić jakikolwiek profil genetyczny.

      Co więcej, lekarz sądowy znalazł w czuprynie nieboszczyka luźne, najpewniej ucięte kosmyki włosów. Wystarczyło proste badanie pod mikroskopem, by ustalić, że nie należą one do ofiary. Stwierdzono obecność kilku rodzajów włosów o zbliżonym odcieniu. Lekarz sądowy wyróżnił co najmniej sześć typów pochodzących zapewne od sześciu osób, nie było jednak żadnej cebulki, która pozwoliłaby na przeprowadzenie testu DNA.

      Pociąg rozczłonkował zwłoki, lecz niektóre ich części przemieściły się tylko nieznacznie, a ich czystość w połączeniu z ciężką wonią wybielacza pozwalała przypuszczać, że przed porzuceniem na torach nieboszczyk został starannie zdezynfekowany.

      Śmierć nastąpiła w wyniku uduszenia przez zadzierzgnięcie za pomocą kilku cienkich przedmiotów ściągniętych tak mocno, że wżarły się w ciało głęboko, do krwi. Lekarz dodał, że „prawdopodobnie chodzi o opaski zaciskowe, przypuszczalnie wykonane z plastiku”, a ich liczbę ustalił wstępnie na trzy – założono jedną obok drugiej, a następnie przecięto narzędziem przypominającym nożyczki, które pozostawiło ślady na tkance, tak mocno wpiły się w nią opaski.

      Koniec raportu z sekcji zwłok.

      Migawka z chwili śmierci. Plamy czarnego tuszu rozmieszczone na białym papierze, cienki plik kartek spięty w rogu zszywką. Ludivine widziała krew na skórze. Gesty i emocje. Oszołomienie… nadmiar bodźców… strach… Ale także drugą stronę medalu: ekscytację. Kontrolę. Zastrzyk adrenaliny. Władzę. Ujście dla emocji. Zorganizowanie. Obsesję.

      Zwyrodnienie.

      Oto jak Ludivine myślała o tym miejscu zbrodni.

      Nie było w nim żadnej logiki, żadnego sensu. Stanowiło nieprawdopodobną mieszankę opanowania ze szczyptą niewytłumaczalnej fantazji.

      Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym wyraźniej dostrzegała zbrodniczy rytuał. Nie chodziło tu o scenę wyreżyserowaną w celu zmylenia śledczych, a raczej o czyn wynikający z osobistych potrzeb. Wyczuwało się intymną relację z ciałem. W ten sposób Ludivine doszła do przekonania, że zabójca był tylko jeden. Przy większej liczbie osób nie można tak całkowicie przywłaszczyć sobie zmarłego ani puścić wodzy chorej fantazji.

      Troje żandarmów siedziało wokół maleńkiego stolika kawowego na placu Porte-de-Bagnolet w towarzystwie Marca Talleca, który wsunął dłonie głęboko w kieszenie parki. Brak miejsca w biurze i chęć zażycia odrobiny świeżego powietrza skłoniły Ludivine do zorganizowania narady poza koszarami.

      – Sprawa nie ma związku z narkotykami – zakończyła po krótkim podsumowaniu wszystkich informacji, jakimi dysponowali.

      – Co chce pani przez to powiedzieć? – zdumiał się Marc.

      – To się nie trzyma kupy. Zbrodnię popełnił wykolejeniec, a nie diler.

      – Proszę rozwinąć…

      Ludivine oparła łokcie o blat i nachyliła się w stronę trzech mężczyzn.

      – Morderca przechowywał zwłoki przez jakieś dziesięć godzin, zanim porzucił je na torach kolejowych.

      – Ponieważ nie chciał ryzykować, że w świetle dnia ktoś go zobaczy – przerwał jej Segnon. – Czekał, aż zrobi się ciemno.

      Ludivine uniosła palec.

      – To oczywiście możliwe, tyle że w międzyczasie dokleił nieboszczykowi ścinki paznokci pozbierane nie wiadomo gdzie, a we włosy powtykał kosmyki należące do innych ludzi.

      – Chcesz powiedzieć: do innych ofiar? – podsunął Guilhem, nadmiernie już przyzwyczajony do ponurych spraw, jakimi zajmowali się w paryskim WŚ.

      – Mam nadzieję, że nie! Zdaniem lekarza sądowego włosy ucięto równo, jak u fryzjera.

      – A więc nasz człowiek grzebie w śmietnikach salonów manikiuru i zakładów fryzjerskich – zakpił Segnon bez śladu rozbawienia.

      – Skoro o tym mowa, spod prawdziwych paznokci zmarłego nie pobrano żadnych próbek? – dociekał Guilhem.

      – Nie – odparła Ludivine. – Lekarz sądowy stwierdza jasno: starannie je wyczyszczono, podobnie jak całą resztę, którą potraktowano wybielaczem. Mierzymy się z maniakiem zważającym na każdy szczegół. Wszystko ma pod kontrolą.

      Segnon, który dobrze znał koleżankę, przyjrzał się jej zamyślonej minie, a potem rzucił:

      – Coś ci chodzi po głowie.

      Ludivine przytaknęła ostrożnie.

      – Miejsce znalezienia ciała – zaczęła – nie jest przypadkowe. Zabójca wybrał je, ponieważ jest spokojne, nie zamierzał ryzykować, że ktoś zobaczy go podczas podkładania zwłok, a jednocześnie chciał, żebyśmy je odkryli. Zależy mu, żeby jego dokonania nie pozostały niezauważone. Tory kolejowe, ze wszystkim, co podróżni wyrzucają przez okna, co nanosi wiatr… to istne śmietnisko, z naszego punktu widzenia prawdziwy burdel, za dużo tam potencjalnych wskazówek i on o tym wie. Ma jakiś problem, rodzaj obsesji na punkcie poszlak, może nawet samego DNA.

      – Odgaduje pani to wszystko wyłącznie na podstawie miejsca zbrodni i raportu z sekcji zwłok? – zdziwił się Marc Tallec.

      – To nie jest zwykła zbrodnia, ale czyn skomplikowanego człowieka o złożonej psychice, to z tego powodu zabija. Jego zbrodnia mówi za niego. Z pewnymi zastrzeżeniami mogłabym jeszcze zrozumieć, że diler, który nie chce zostawić śladów DNA, myje ofiarę wybielaczem, choć większość zadowoliłaby się spaleniem zwłok, to dużo prostsze i skuteczniejsze. Ale przypominam wam, że on najpierw dokładnie wyczyścił


Скачать книгу