Zew nicości. Maxime Chattam
to nie tłumaczy wszystkiego. W tej zbrodni tkwi jakiś paradoks. Dlaczego chciał, żebyśmy tak szybko znaleźli ciało? Po co ten ogromny blef z narkotykami? Nie ogarniam tego.
– A jeśli to wszystko zostało wyreżyserowane? Żebyśmy stracili jak najwięcej czasu?
Ludivine zabębniła palcami o kierownicę. Utknęli w popołudniowym korku.
– To by znaczyło, że ktoś nieźle się przy tym napocił – odparła. – Jaki w tym cel? Musiałby być porządnie szurnięty!
– Albo zmotywowany…
– Co pan ma myśli? – spytała, odwracając się do Marca.
Przyglądał jej się, jakby zamierzał zdradzić jej coś ważnego. W końcu wykonał subtelny ruch podbródkiem, na znak, że się poddaje.
– Okej, uważam, że nadeszła pora, by zyskała pani całościową wizję – rzucił – ale wszystko musi zostać między nami, to bardzo delikatne informacje. Od dłuższego czasu nadzoruję niejakiego Abdelmaleka Fissouma. To kluczowa postać w środowisku radykalnych islamistów, zna mnóstwo ludzi i przekazuje masę wiadomości.
– To radykał z gatunku… potencjalnych terrorystów? – zdumiała się Ludivine.
– W każdym razie otacza się ludźmi, których uznajemy za niepokojących, i naucza w podobnym tonie.
– I nie aresztowaliście go?
– Nie, to tak nie działa. Jeśli go zamknę, stracę punkt zaczepienia. Obserwując go, mamy dostęp do wielu nowych twarzy, odkrywamy kolejne ogniwa łańcucha. Mówiąc w skrócie, zanim go capniemy, opłaca nam się posługiwać nim tak długo, jak to możliwe. Tak czy inaczej, Fissoum to gruba ryba działająca w całym Île-de-France, przede wszystkim po stronie Argenteuil, w Val-d’Oise. Wykonywaliśmy więc swoją robotę, aż pewnego pięknego dnia u jego boku pojawił się ktoś nowy.
– Laurent Brach – odgadła Ludivine.
– Właśnie. Nie mamy pojęcia, jak się poznali, pewnie przez jakiegoś pośrednika z meczetu Bracha albo znajomego z osiedla, na którym mieszkał. W ciągu miesiąca Fissoum i Brach spotkali się mniej więcej dziesięć razy, choć wcześniej się nie znali, jesteśmy tego pewni.
– O czym rozmawiali? Co razem robili?
– Tego nie wiemy, Fissoum jest bardzo ostrożny. To ludzie z jego otoczenia popełniają błędy i to dzięki nim zdobyliśmy te okruchy wiedzy, którymi dysponujemy. Brach mógłby uchodzić za kolejnego nawróconego faceta, który postanowił po prostu nawiązać kontakt z osobami bardziej radykalnymi od siebie, a wtedy zadowolilibyśmy się założeniem mu kartoteki, ale częstotliwość tych spotkań nas zaalarmowała. Na dodatek wielkie uszy zaczęły wychwytywać szmery. Całe mnóstwo.
– Co to znaczy?
– My i służby wywiadowcze sojuszniczych krajów prowadzimy ciągły nadzór nad wszystkimi środkami pośredniej i bezpośredniej komunikacji, którymi posługują się najradykalniejsi islamiści. Mowa o sieci, mniej lub bardziej utajnionych forach, telefonach, ale też o przeczesywaniu Darknetu, na tyle, na ile to możliwe…
– Darknet to równoległy Internet, który wymyka się wszelkiej kontroli?
– I prawie uniemożliwia śledzenie użytkowników, tak. Ale mamy też inne kryteria alarmowe: wzmagamy czujność na przykład wtedy, gdy ogólna ilość kontaktów, wliczając w to maile, SMS-y i połączenia głosowe, znacząco wzrasta, nawet jeśli ich treść pozostaje neutralna, mogą przecież posługiwać się szyfrem. Liczy się nagłe zwielokrotnienie liczby wiadomości. To znak, że coś się dzieje, że w społeczności radykalnych islamistów zapanowało poruszenie, a więc coś gdzieś rąbnie. Właśnie do takiej sytuacji doszło pięć miesięcy temu. Siedzieliśmy jak na szpilkach, ale nic się nie wydarzyło. Później Brach i Fissoum już więcej się nie spotkali i przestali się kontaktować.
– Pokłócili się? To się zdarza wśród tych typów?
– To jedna z opcji. Albo Fissoum zorientował się, że nasze służby zidentyfikowały Bracha…
– Albo wyczaił, że sam wpadł!
– Otóż to. Tak czy siak, między nimi wszystko się urwało. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mniej więcej w tym samym czasie wrócił normalny szum tła przechwytywany zwykle przez wielkie uszy, wzrost aktywności minął. To wtedy postanowiliśmy zaznaczyć nazwisko Laurenta Bracha na czerwono w naszych rejestrach.
– Więc czemu w ostatnim czasie zrezygnowaliście z nadzoru? Zwłaszcza że trzy miesiące temu jego nazwisko znów wypłynęło w komentarzach pod propagandowym nagraniem.
– Ponieważ ogólna sytuacja bardzo szybko się zmienia, zewsząd rozlegają się alarmy, a nie jesteśmy w stanie ogarnąć wszystkiego. Postanowiliśmy przyglądać mu się z daleka, a całą energię skupić na bardziej priorytetowych celach. Brach nic nie robił, nie spotykał się już z nikim, kto by nas interesował. Jasne, jego komentarz pod tym filmem trochę nas zelektryzował, ale musimy badać zagrożenia konkretniejsze niż typ, który raz na pięć miesięcy daje wyraz swojemu ekstremizmowi. Szczególnie jeśli ma rodzinę, robotę… Nie możemy sobie pozwolić, by trwonić siły na faceta o niezbyt skrajnych poglądach, przeciwko któremu przemawia wyłącznie parę spotkań z Fissoumem w okresie, gdy coś się działo w świecie fanatycznych wyznawców Allacha. Niemniej jednak tłumaczy to, dlaczego nasze ekrany podświetliły się na czerwono, kiedy zaczęliście wypytywać o Bracha i zaglądać do baz danych.
– A co robił Fissoum przez cały ten czas?
– To ważna figura, więc trzymaliśmy rękę na pulsie. Dalej wiódł swoje skromne życie, utrzymywał znajomości, choć dyskretniej, jakby się uspokoił albo zrozumiał, że mamy go na celowniku.
– Dowiedzieliście się, co wywołało szum odbierany przez wielkie uszy?
– Nie. Istnieją tysiące wytłumaczeń, ale żadne nie zostało potwierdzone. Witamy w świecie frustracji.
– Podsumowując, mój nieboszczyk to były przestępca, który w więzieniu znalazł ratunek w wierze, a po wyjściu został praworządnym obywatelem, ożenił się, spłodził dzieciaka, znalazł stałą pracę i dobrze ją wykonywał. Pięć miesięcy przed śmiercią przez krótki czas, za to z dużą częstotliwością, widywał się z niebezpiecznym radykałem, a potem skończył rozjechany przez pociąg obok plecaka pełnego prochów. Co za burdel…
– Rozumie pani, dlaczego muszę wiedzieć, kto zabił Laurenta Bracha i z jakiego powodu?
– Zdaje pan sobie sprawę, ile trudu sobie zadali? Tylko po co?
– Żebyśmy przegapili istotę sprawy.
Audi wjechało do tunelu, a wbite w Ludivine spojrzenie Marca Talleca nabrało w półmroku bladego, lecz diabolicznie przenikliwego blasku.
15
Ludivine nie rozumiała, do czego Marc Tallec zmierza.
– Im bardziej złożona zbrodnia, tym większe ryzyko, że zabójca pozostawił gdzieś swój ślad – ogłosiła – a my go znajdziemy. Nawet jeśli zamiast trzech tygodni zajmie nam to dwa miesiące. Nie wiem, co…
– Istota sprawy, pani porucznik. Wciąż roztrząsa pani kwestie „kto” i „dlaczego”, a zważywszy na wygląd miejsca zbrodni, zdaje się to całkowicie uzasadnione, tego należało się spodziewać. W przypadku takiego czynu całą uwagę skupia się na jego autorze, wszystkie zasoby przeznacza się na złapanie go, ponieważ to patologia. I to sprawia, że wybór ofiary składa pani na karb przypadku. Laurent Brach znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie, natrafił na zboczeńca. A jeśli