Zew nicości. Maxime Chattam

Zew nicości - Maxime Chattam


Скачать книгу
żebyśmy uwierzyli, że to afera narkotykowa.

      – A jednak twierdzisz też, że chce, byśmy wiedzieli, co zrobił, czemu więc kieruje nas na fałszywy trop? To bez sensu! – sprzeciwił się Segnon.

      Ludivine pochyliła się jeszcze niżej.

      – Faktycznie, jest coś, co mi umyka…

      Marc Tallec dopił kawę, po czym wbił wzrok w szefową grupy.

      – A zatem skłania się pani ku opinii, że mamy do czynienia ze zbrodnią zboczeńca. Laurent Brach znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie, to wszystko.

      – To się jeszcze okaże, ale na to wygląda. Co jednak nie znaczy, że nie znał swojego zabójcy…

      Marc Tallec zabębnił palcami w brzeg filiżanki i westchnął.

      – No cóż, dobrze, zdaje się, że nie będę wam długo siedział na głowie.

      Odezwał się telefon Guilhema i żandarm odszedł na stronę, by odebrać. Wymiana zdań okazała się krótka, szybko więc wrócił do towarzyszy.

      – To był Yves. Poprosiłem, żeby rzucił okiem na nazwiska rozmówców z billingu ofiary, na wypadek gdyby znalazła się wśród nich jedna czy dwie osoby związane z handlem narkotykami.

      – I? – ponagliła go Ludivine nieco zbyt ostro.

      – Właśnie kogoś takiego zidentyfikował. Kiedy Laurent Brach wykonywał ostatni telefon w swoim życiu, dzwonił do dilera…

      14

      Za oknami mżawka tworzyła rozmytą przesłonę, jakby chciała odgrodzić resztę świata od miejsca, gdzie studiowano przemoc i smutne prawdy z nią związane.

      Ludivine, pochylona nad ekranem komputera, czytała plik z rejestru karnego TAJ dotyczący dilera, do którego Laurent Brach dzwonił przed śmiercią. Ciężki przypadek. Wyrósł na toksycznej glebie, jego korzenie tkwiły głęboko w nienawiści i prochach. Yves wykonał parę telefonów do gliniarzy z sektora, w którym mieszkał przestępca, a oni podzielili się z nim podejrzeniem, że gość jest obecnie grubą rybą w swojej rodzimej dzielnicy Seine-Saint-Denis. Ów narkoman, podglądacz, paser oraz diler, wielokrotnie skazany za obrazę moralności, napaść i posiadanie broni, zdobył wszystkie możliwe odznaczenia, niczym generał, którego chowa się w glorii i chwale, gdyż bez wahania poświęcił wszystko w imię swojej wojny.

      Yves w roztargnieniu gładził ciemnego wąsa.

      – Nie obserwujemy go – wyznał. – Nie wiem, gdzie był w zeszły piątek, koledzy, do których dzwoniłem, też nie. Możemy spróbować uzyskać geolokalizację jego komórki, żeby wyrobić sobie jakiś pogląd, ale taki facet nie wybrałby się na podobną akcję z telefonem w kieszeni. Zwłaszcza prywatnym. Nie jest idiotą, wręcz przeciwnie!

      – Mógł to komuś zlecić – podsunął Segnon.

      Yves przytaknął.

      – Jego nazwisko nie wyskakuje we FNOS-ie, czyli dobra nasza – rzucił z zadowoleniem.

      – Dlaczego? – zdziwił się Marc Tallec.

      – Kiedy nazwisko figuruje we FNOS-ie, nie wolno nam działać dalej bez porozumienia ze służbami, które wpisały je do systemu, żeby nie spaprać trwającej akcji. A nasi koledzy gliniarze mają irytujący zwyczaj umieszczania tam również nazwisk swoich informatorów w celu zapewnienia im ochrony, co w niektórych przypadkach nas paraliżuje.

      – Wracamy więc do narkotyków – podkreślił Guilhem, zerkając na Ludivine.

      – Kontaktowali się regularnie? – spytała kobieta, nie przerywając lektury.

      Guilhem postukał w klawiaturę i potrząsnął głową.

      – Nie, to była ich pierwsza i ostatnia rozmowa, przynajmniej z tego telefonu.

      – Zdobędziemy wszystkie dane dotyczące telefonu dilera – oznajmiła Ludivine. – Przestudiujcie wszystkie jego połączenia. Jeśli Brach miał telefon na kartę, może w ten sposób go znajdziemy.

      – Zaczekaj chwilkę – powstrzymał ją Guilhem. – Popełniłem błąd, nie zauważyłem, że połączenie zaraz przerwano. Trwało zaledwie trzy sekundy.

      – Pomyłka? – zasugerował Segnon, choć sam w to nie wierzył.

      Ludivine się wyprostowała.

      – Że niby przez przypadek dodzwonił się do dilera mieszkającego niespełna piętnaście kilometrów od niego, a tymczasem my na miejscu zbrodni znajdujemy prochy? Nie, to się nie zdarza nawet w bajkach. Diler do niego nie oddzwonił?

      – Tutaj nic nie ma, trzeba by sprawdzić jego komórkę, zobaczyć, z kim się kontaktował później, czy jest jakieś połączenie…

      – Guilhem, zajmiesz się tym? Zidentyfikuj wszystkie telefony jakkolwiek powiązane z tym gościem, łącznie z tymi należącymi do dalszych krewnych. Jest ostrożny, widać, że nie używa własnej komórki do załatwiania interesów. Przeanalizuj wszystko.

      Młody żandarm uniósł brwi, myśląc o rozmiarach zadania.

      – Yves – odezwał się błagalnym tonem – powiedz, że już depczecie mu po piętach, że przynajmniej wyłoniliście spośród wszystkich jego kontaktów jakiś krąg podejrzanych?

      – Przykro mi, stary. Ale pomożemy ci z tym. Może uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu…

      Ludivine wygodniej rozparła się w fotelu, a jej spojrzenie wędrowało od jednego współpracownika do drugiego. Marc Tallec przysiadł na skraju biurka Guilhema i z uwagą przysłuchiwał się, jak ten wraz z Yves’em opracowuje plan bitwy.

      Poprzedniego dnia pułkownik Jihan wezwał Ludivine do siebie i z ożywieniem oznajmił jej, że kooperacja żandarmerii z DGSI to rzecz wyjątkowa, że powinna wszystkim przynieść korzyści, a on sam ma nadzieję, że okaże się krótka, lecz owocna. Jihan pełnił funkcję dowódcy ważnej jednostki, nie należał do ludzi, którzy okazują emocje, był inteligentnym, zdeterminowanym człowiekiem, wprawnym analitykiem. Wiedział, że jego ludzie stąpają po niepewnym gruncie, gdyż obecności DGSI, narzuconej przez jego własnych zwierzchników, nie wolno było lekceważyć. Biorąc pod uwagę ogólny klimat zagrożenia związany z akcjami terrorystycznymi, ta sytuacja nie zwiastowała nic dobrego. Jeśli trzeba pomóc w zapobieżeniu atakowi, żandarmeria da z siebie wszystko, mimo że działa na ślepo, ponieważ DGSI nie chce zdradzić, o co chodzi w całej sprawie. Aż dziw, że tajne służby nie próbowały przejąć kontroli i odebrać im śledztwa. Jihan, podobnie jak Ludivine, wnioskował z tego, że samo DGSI nie jest do końca pewne, czy afera wiąże się jakoś z zakresem jego kompetencji, lecz w obliczu wątpliwości wszyscy zachowywali czujność. Mimo że pułkownik nie dał nic po sobie poznać, Ludivine zgadywała, że czuje się nieswojo.

      „Proszę w pełni współpracować – polecił jej. – Ale niech pani nie zapomina, że ramy prawne ograniczające pani działalność dochodzeniową różnią się od tych, w których porusza się Tallec. Proszę nie robić nic, co postawiłoby panią w trudnej sytuacji. Czy to jasne, Vancker?”. Ludivine przytaknęła, choć należała raczej do osób, które szarżują bez namysłu, w imię prawdy i przez wzgląd na ofiary, nie zawsze zaprzątając sobie głowę poszanowaniem procedur. Jednak tym razem była tego samego zdania co dowódca. Tajne służby nie cieszyły się nieskalaną reputacją i kobieta nie miała złudzeń: gdyby w którymś momencie okazało się, że trzeba kogoś poświęcić, by reszta jakoś się wywinęła, to na nią, nie na Marca Talleca, posypią się gromy.

      Ocknęła się z zamyślenia, czując, że telefon wibruje jej w kieszeni. Ze zdziwieniem stwierdziła, że ma dwa nieodebrane połączenia,


Скачать книгу