Krew to włóczęga. James Ellroy

Krew to włóczęga - James Ellroy


Скачать книгу
miałabym ci pomagać w takich rzeczach? Podaj mi powód i wyjaśnij, jak się to ma do naszej umowy.

      Dwight przytknął swoją głowę do jej. Ich oczy prawie się zetknęły. Ten dziwny niebieski, cały w ciemne cętki – takie cholernie greckie.

      – Bo oni sprzedają prochy i zarabiają na protestach społecznych. Bo to gnoje, które znęcają się nad kobietami. Bo skaptują mnóstwo łatwowiernych czarnych młodzieńców drżących z podniecenia, żeby zrobić jakieś szalone gówno, które nieodwracalnie zniszczy im życie, a ostateczny zysk społeczny, który wytworzą przez swój udział w tym interesie, sprowadzi się do zera.

      Karen go pocałowała.

      – Dobra, pomyślę.

      – Tym razem mam rację. Możesz mi pomóc i zrobić coś dobrego.

      Karen zagryzła wargę. Dwight pocałował ją i przerwał jej zagryzanie. Porozumiewali się telepatycznie. Karen wypowiedziała ich kredo.

      – Nie będę już komentować lichwiarskiej natury naszego związku, żeby nie wyjść na faszystowską kolaborantkę i nie uciec od ciebie z krzykiem.

      Jak na zawołanie, idealnie we właściwym czasie, od razu pocałunek. Bardziej niż kamienna twarz, mniej niż radosna.

      Dwight dostał ataku śmiechu. Karen zatkała mu usta. Przygryzł lekko jej dłoń, więc musiała ją zabrać. Wskazała jego ubrania. Z marynarki wypadła mu książeczka czekowa.

      – Te anonimowe czeki. Nigdy mi nie powiedziałeś, po co to.

      – Mówiłem, że je wysyłam.

      – Powiedziałeś mi tylko tyle i nic więcej.

      – Ty jesteś taka sama.

      – W ten sposób jesteśmy ze sobą bezpieczni.

      Ich twarze były blisko siebie. Karen przysunęła się tak blisko, że ich oczy się zamknęły.

      – Zrobiłeś coś straszliwie złego. Nie spytam, ale powinieneś wiedzieć, że ja wiem.

      Dwight zamknął oczy. Karen je pocałowała.

      – Kochasz mnie? – spytał Dwight.

      – Pomyślę – powiedziała Karen.

      4

      (Las Vegas, 17.06.1968)

      Biuro Szeryfa zamknęło Fremont. Kasyna niskostawkowe opuściły flagi do połowy masztów. Przetoczyła się nijaka kawalkada.

      Proszę bardzo: parada ku pamięci Wayne’a Tedrowa seniora.

      Południe w Las Vegas, temperatura 42° i rośnie. Ojcowie miasta w kowbojskich kapeluszach i smażeniogennych garniturach. Pospieszne olśnienie burmistrza. Senior był ważniakiem. Okażmy szacunek.

      Wlokła się procesja samochodów. Stojący widzowie skwierczeli i gapili się otępiali od słońca. Kilku pracowników kuchni machało transparentami i buczało. Wayne senior przewodniczył ich związkowi zawodowemu i wyruchał ich, układając się na boku z kierownictwem.

      Policja Las Vegas przysłała straż honorową. Wayne stał na platformie z Buddym Fritschem i Bobem Gilstrapem. Buddy był nerwowy. Biło od niego, że musi się napić. Pewnie zobaczył ciało Wayne’a seniora.

      Ślimacze tempo. Turyści hasali i machali kubkami z chipsami i piwem. Protestujące czarnuchy przyciągnęły tablice z hasłami przeciwko policji. Podgrupa drwiła z Wayne’a. Usłyszał ciche okrzyki „Zabójca białasów!”.

      Sonny Liston doskoczył do platformy. Tępy gnój wrzasnął: „Ali skopał ci dupę!”. Sonny go zrzucił. To wywołało śmiechy. Sonny napił się evercleara. Buddy i Bob odsunęli się od niego. Wayne zszedł z platformy.

      – Zabiłeś go? – spytał Sonny.

      – Tak – odparł Wayne.

      – Dobrze. To był rasistowski skurwysyn. Ty też jesteś rasistowskim skurwysynem, ale zabijasz tylko czarnuchów, którzy na to zasłużyli.

      Ten jełop znowu krzyknął:

      – Ali skopał ci dupę!

      Sonny rzucił w niego butelką i pogonił go. Tłum szykował się na ubaw. Caddy kabrio przejechał o centymetr od nich. Na tylnym siedzeniu kłębiły się showgirlsy. Uśmiechnęły się, pomachały i zmitygowały się – ojej, chyba powinnyśmy być smutne.

      Wayne zobaczył Carlosa Marcella po drugiej stronie ulicy. Wymienili uśmiechy i pomachali. Wayne’a popchnięto. Tłum zafalował i wepchnął go na platformę. Ludzie wyglądali na wkurzonych. Wayne zobaczył dlaczego: Dwight Holly przepychał się z wyciągniętą odznaką.

      Wayne odszedł w ocienione miejsce. Trochę prywatności. Dwight szybko go znalazł.

      – Kondolencje z powodu ojca, ale ja na twoim miejscu też bym go zabił.

      – Doceniam, ale wolałbym zamknąć ten temat.

      – Spokojnie, synu. Nie powinieneś się wzdragać przed żartami.

      – Znamy się nie od dzisiaj. Ty byś powiedział, że to serdeczna znajomość, ja nie.

      Dwight zapalił papierosa.

      – Powiedz mi, że to wyciszone.

      – W sensie, czy mam tak powiedzieć panu Hooverowi?

      Dwight wywrócił oczami.

      – Nie chwytaj mnie za słówka, Wayne. Powiedz mi, że to wyciszone, a ja przekażę to dalej.

      – To wyciszone, Dwight. Powiedz mi, że mamy wyciszone Memphis, i uznajmy, że jesteśmy kwita.

      Dwight przysunął się o krok.

      – Mamy tam mały przeciek. Zaraz ci o tym opowiem, ale najpierw musisz wysłuchać wykładu.

      Wayne cofnął się trochę. Dostrzegł go protestujący i machnął w jego stronę zaciśniętą pięścią. Dwight zaciągnął go za podium.

      – Teraz jesteś podjarany. Masz układ z wujkiem Carlosem i może będziesz miał z Hughesem. Byłbym kiepskim przyjacielem, gdybym ci nie powiedział, że powinieneś uważać.

      Wayne przysunął się o krok.

      – Przyjacielem? Zmusiłeś mnie, kurwa, do Memphis!

      Dwight przysunął się bliżej. Uderzył Wayne’em o latarnię i przyszpilił go do niej.

      – Wendell Durfee miał swoją cenę, synu. I nie mów mi, że w pewnym stopniu nie chciałeś tej roboty.

      Wayne odepchnął Dwighta. Świerzbiące ręce, nie wkurzaj go. Dwight wygładził Wayne’owi marynarkę.

      – Chcę być na bieżąco z Carlosem. Dawaj mi coś, co uszczęśliwi starego pedała.

      – To nieświeże nowości. Chłopcy chcą sprzedać Hughesowi resztę swoich hoteli i trzymać tam swoich mętów. Hughes chce spokojnego miasta. Ktoś musi przejąć robotę Warda Littella i tym kimś jestem ja.

      „Senior był rasistą! Junior jest zabójcą!” – usłyszał Wayne słabe okrzyki.

      – Koperta dla Dicka Nixona. Opowiedz mi o tym.

      – Skąd…

      – Mamy podsłuch w jego mecie w Key Biscayne. Nixon wspomniał o tym Bebe Rebozowi.

      Wiatr zdmuchnął chorągiewki z platformy. Okrzyki senior/junior przybierały na sile.

      – Chłopcy chcą zbudować kilka kasyn w Ameryce Środkowej albo na Karaibach i chcą, żeby w Departamencie Sprawiedliwości sprawy nie toczyły się za szybko. Chcieliby ułaskawienia dla Jimmy’ego Hoffy od siedemdziesiątego


Скачать книгу