Skazana. Teri Terry

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
ją, proszę – odpowiada głos Sam.

      – Tędy. – Penny prowadzi mnie przez drzwi na korytarz, potem na klatkę schodową.

      Na piętrze widzę pośrodku holu ozdobne schody prowadzące łukiem na parter, zapewne do głównego wejścia. Wspinamy się jeszcze wyżej, idziemy kolejnym korytarzem, a ja tracę rachubę mijanych pokoi. Budynek okazuje się jeszcze większy, niż się wydawał od frontu. Sufity są wysokie, obrazy na ścianach sprawiają wrażenie oryginałów. Czuję się jak w muzeum. Co to za miejsce? Jak tu mieszkać? Czy w ogóle można się tutaj czuć u siebie?

      Skręcamy za róg i widzę Sam, idącą nam naprzeciw.

      – Cześć – mówi. – Dzięki, Penny. Dalej poprowadzę Avę sama. Czy mogłabyś przysłać herbatę do mojej pracowni?

      – Oczywiście.

      Sam też ma na sobie dżinsy, ale mimo że są spłowiałe, leżą na niej idealnie, jak należy; opinają akurat w sam raz, nie są ciasne, no i mają ten designerski krój. Zwykła czerwona koszulka spada jej trochę z ramienia, jakby została narzucona w pośpiechu. Zaczynając szóstą klasę, byłam jedną z nielicznych dziewczyn, które z żalem pożegnały szkolne mundurki; jako że jestem stypendystką, komplet przysługiwał mi za darmo i dzięki niemu nie różniłam się zbytnio od reszty uczennic. Ale Sam? Nawet w szkolnym mundurku zawsze wygląda jak trzeba – i najwyraźniej przychodzi jej to bez wysiłku, w dodatku w szkole, w której większość osób bardzo się wysila, pracując nad swoim wyglądem. Dziś zresztą też Sam ma klasę, bez śladu makijażu czy biżuterii. To jeszcze bardziej onieśmielające, że nie musi się starać i jest po prostu… taka niesamowita.

      – Co? – pyta, poprawiając sobie koszulkę.

      Gapiłam się na nią?

      – Przepraszam. – Rzucam okiem dokoła. – Jestem trochę oszołomiona domem, w którym mieszkasz.

      – Jest wielki. Jednak w większości bez duszy. Chcesz, to cię oprowadzę.

      Widzę jednak, że nie ma ochoty, więc potrząsam głową, choć jestem ciekawa.

      – Zaprowadzę cię do mojego zakątka – mówi i ruszamy do drzwi. Przytrzymuje je otwarte i wtem jej wzrok skupia się na tym, co niosę. – Sporo tych książek.

      – Twoi nauczyciele twierdzą, że masz zaległości z prawie wszystkich przedmiotów.

      – Cała radość!

      Idziemy korytarzem, aż wreszcie zatrzymujemy się przy kolejnych drzwiach.

      – Tu mieszkam.

      Otwiera. Wchodzimy do dużej sypialni: łóżko, biurko, regały na książki, szafy, nawet sofa; w głębi pokoju drzwi (pewnie do prywatnej łazienki) i następne, do których teraz zmierzamy. Czy to właśnie nazwała swoją pracownią? Na drzwiach namalowano napis „Wstęp wzbroniony” i makabryczną, wymowną czaszkę.

      A za drzwiami – kolorowy miszmasz. Jedną ścianę zajmują ogromne okna, dzięki którym nawet w taki szary dzień jak dzisiaj pomieszczenie jest zalane naturalnym światłem. Na pozostałych ścianach namalowano sceny z Władcy pierścieniHarry’ego Pottera, a wszystkie wolne skrawki upstrzono poprzypinanymi innymi malunkami i rysunkami. Są tutaj stoły zapełnione przyborami do rysowania, farbami, pędzlami. Jeden, pośrodku, jest prawie pusty; Sam zdejmuje z niego jakieś rzeczy, potem zachęca gestem, żebym położyła na nim swoje książki.

      – To wszystko twoje dzieła? Ściany też?

      Przestępuje z nogi na nogę. Czuje się zakłopotana?

      – Tak. Przechodziłam taką fazę; papier czy płótno nie wydawały mi się wystarczająco duże. Miałam to zamalować, ale jakoś się nie zebrałam.

      – Przecież to niesamowite!

      Moje książki leżą zapomniane na stole, a ja chodzę po pokoju, oglądając jeden po drugim malunki i szkice.

      Rozlega się pukanie do drzwi i Sam wychodzi, po czym zaraz wraca z tacą.

      – Nie wolno im tutaj wchodzić. Zazwyczaj się w tym pokoju nie uczę, ale lubię to światło do rysowania. No wiesz, dlatego tu jesteś. Nie skończyłam wczoraj twojego portretu, a umowa to umowa. Nie wiem tylko, po co przyniosłaś  t o   w s z y s t k o.  – Robi kapryśną minę w stronę moich książek i stawia tacę koło nich na stole.

      Żartuje – tak mi się wydaje. A może nie? Nie połykam przynęty.

      – Ja swój rysunek skończyłam; nie moja wina, że ci tak wolno idzie.

      – Przyniosłaś go?

      – Tak. Ale ci nie pokażę, dopóki ty nie pokażesz mi swojego.

      – Okej, jak już skończę. Herbaty?

      Na talerzu są herbatniki, jakieś inne ciastka, słodkie bułeczki.

      – To wszystko dla nas?

      – Nasza kucharka uważa, że powinnam przytyć. Mamy dziś nie ma w domu, ona z kolei twierdzi, że mam przejść na dietę. – Sam przewraca oczami.

      – Co? Wcale nie musisz: ani w jedną stronę, ani w drugą.

      Wzrusza ramionami.

      – Jem, co chcę, o ile któraś z nich nie patrzy. Więc częstuj się, proszę, do woli, a kiedy taca wróci, w kuchni będzie radość.

      Sięgam po bułeczkę z kremem i dżemem, jest przepyszna.

      – Co się działo wczoraj wieczorem, gdy wyszłaś? – pyta Sam, pogryzając ciasteczko. – Powinnaś była zabrać się z nami.

      – Pewnie tak – przyznaję. – Tato też nie był ze mnie zadowolony. Nic mi się jednak nie przydarzyło. W końcu musiał po mnie przyjechać.

      – Ale słyszeliśmy z tyłu strzały, zaraz jak ruszyliśmy. Byłaś blisko strzelaniny?

      – Chyba niedaleko. Poszłam w przeciwną stronę, więc wiele nie widziałam, tylko pędzącą policję. Mówili dzisiaj o tym w wiadomościach. Udaremniono planowane ataki.

      Sam kiwa głową.

      – Tato wspomniał mi o tym w nocy. Był w dobrym humorze, kiedy wrócił. Podobno ich namierzyli i wyłapali. Według wiadomości dziś rano było już po wszystkim. – Mówiąc to, spuszcza wzrok, jakby coś jej chodziło po głowie.

      – „Według wiadomości”? A jest coś jeszcze, czego nie ma w wiadomościach?

      – Zawsze jest. – Znowu wzrusza ramionami. – Tyle że nic więcej nie wiem. Tato przekazuje mi tylko to, co i tak za pięć minut będzie w prasie. A skoro mowa o ojcach, czy to twój tato przywiózł cię dzisiaj?

      Kiwam głową.

      – Trzeba mi było powiedzieć, że to on! Zaprosiłabym go do środka. Choć pewnie brwi Penny stanęłyby dęba, gdyby zobaczyła, że twój tato jest… – Urywa zakłopotana.

      – Co… że mój tato jest taksówkarzem?

      – Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak wyszło.

      – W porządku, nie szkodzi – uspokajam ją, choć w rzeczywistości, owszem, jest mi przykro. Czy chodzi o to, jak mój tato zarabia na życie, czy o to, że Sam wie, jak by tę wiadomość przyjęli ludzie? Może jest taka jak oni. Nie wiem nawet na pewno, która z tych opcji sprawia mi najwięcej przykrości. Zmieniam temat.

      – Kim jest Penny?

      – Asystentką gospodarza domu czy kimś takim. Jest w porządku, ale wścibska.

      – Więc licząc mieszkańców, macie


Скачать книгу