Skazana. Teri Terry

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
Nie moja wina. Nie chciałam tam iść.

      – Bez względu na to, czyja wina, na jutro masz wypracowanie z angielskiego, prawda? Zajmijmy się nim w pierwszej kolejności. A potem zadania z pracy zaliczeniowej z nauk ścisłych, też na jutro.

      – Nieeeee – jęczy. – To za dużo. Tylko jeden przedmiot, potem muszę sobie zrobić przerwę.

      – Może krótką.

      – Zróbmy tak: odwalimy trochę tego nudziarstwa, a potem narysujemy się nawzajem.

      Jestem zaskoczona, ale słyszałam, że naprawdę ma zdolności plastyczne – albo może to przesadzone plotki, zważywszy na to, kim jest moja uczennica.

      – W ogóle nie umiem rysować – zastrzegam, jednak jestem ciekawa, jak mnie sportretuje.

      – W takim razie możesz chociaż spróbować, a ja dam ci parę wskazówek. Wtedy ja też cię czegoś nauczę.

      Waham się. Nie jestem pewna, czy pochwalono by mnie, gdybym część czasu przeznaczonego na naukę poświęciła na coś innego, ale może dzięki temu przekonam ją do zadań domowych?

      – Dobrze – zgadzam się. – Ale dopiero, gdy  s k o ń c z y s z  wypracowanie z angielskiego.

      Otwieram teczkę, a Sam w tym czasie krztusi się ze śmiechu.

      – Serio? Mam napisać sonet miłosny o Romeo z punktu widzenia Julii. Oboje byli stuknięci. Żaden chłopak nie jest wart, żeby za niego umrzeć. A miłość od pierwszego wejrzenia to naciągana bzdura.

      Jestem zaskoczona, słysząc z jej ust takie rzeczy. Większość dziewcząt w tej szkole zazwyczaj marzy o takim czy innym chłopaku.

      – Można by pomyśleć, że tak mówisz, bo nie spotkałaś jeszcze tego właściwego.

      – Kolejny mit:  t e n  właściwy. Tak jakby na całym świecie była tylko jedna osoba odpowiednia dla każdego z nas. Ciężko byłoby ją znaleźć, nie? Szanse są pewnie bliskie zera, więc po co w ogóle próbować.

      – Nie musisz w to wierzyć. Po prostu  u d a w a j,  że jesteś Julią, właśnie zobaczyłaś Romea i wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia. Wystarczy.

      – I zrób z tego sonet.

      – To tylko czternaście linijek. Może by pomogło, gdybyś udawała, że go chcesz narysować?

      Sam przechyla głowę na bok, zastanawia się.

      – Masz na myśli, żeby zrobić sonet, tak jakby rysować słowami?

      – Czemu nie?

      Patrzy na puste strony w zeszycie, po czym sięga po długopis.

      9.

      Sam

      Tak wiele w moim życiu to pozory. Wyrobiłam się w udawaniu kogoś, kim podobno mam być, i idzie mi tak dobrze, że zatraciłam swoje prawdziwe ja.

      Próbuję się wczuć w rolę Julii, wyobrażam sobie jej uczucia, a potem zaczynam niemal równocześnie: na jednej stronie zeszytu rysować, na drugiej pisać. To rzeczywiście pomaga, gdy słowa jakoś się wiążą z rysunkiem. Ava przygląda się, podsuwa pomysły, kiedy zdarzy mi się utknąć, przypomina o rymach, które muszą wystąpić w sonecie według określonego schematu.

      Dotyka mojego portretu Romea, gdy jest już gotowy. Trochę przypomina Lucasa, ale nadałam mu tak idealne rysy, że stał się niemal odpychający. Czy nauczycielka zauważy kpinę? A Ava?

      – To karykatura – mówi. Załapała, jestem zadowolona.

      – Zrobione, pora na przerwę – stwierdzam i w tym momencie gasną światła. Bez ostrzeżenia, bez mrugania, po prostu w jednej sekundzie pokój jest jasno oświetlony, a w drugiej ciemny. W tej małej salce nie ma okien, a drzwi są zamknięte, siedzimy więc w egipskich ciemnościach.

      Ogarnia mnie panika – automatyczna i głupia – serce przyśpiesza, żołądek się kurczy, nerwowo gmeram w kieszeni, szukając telefonu. Wyjmuję go i włączam latarkę. W jej słabym blasku zaczynam oddychać swobodniej.

      – Co się dzieje? – pyta Ava.

      – Może wywaliło korki?

      Otwieram drzwi i wyglądam na ciemny korytarz. Nikogo tam nie ma. Wracam do pokoju korepetycyjnego. Ava tymczasem przeszła bocznymi drzwiami do sąsiedniego pomieszczenia, z oknem.

      – To nie tylko w szkole – oznajmia. – Wszystko dokoła zgasło.

      Sprawdzam poziom baterii w komórce. Zapomniałam ją wczoraj podładować, zostało tylko jedenaście procent. Na jak długo wystarczy? Te stare budynki nie mają zbyt wielu okien; chcę się wydostać na zewnątrz –  t e r a z,  już, na powietrze, do światła.

      – To chyba znak, że pora kończyć na dziś – mówię.

      – Zgoda – potwierdza Ava.

      Zbieramy rzeczy, po czym idziemy szybko wąskim korytarzem, mając jako jedyną wskazówkę wąską smugę światła z mojego telefonu. Otwieramy drzwi i wychodzimy na dziedziniec między budynkami. Z innych wyjść też wysypują się ludzie: nauczyciele, kilka uczennic, które z jakichś powodów zostały po lekcjach w szkole. Kierujemy się w stronę biur i głównego wyjścia, ale zanim tam docieramy, wychodzi do nas wicedyrektorka.

      – Poproszono nas, abyśmy zatrzymali wszystkich na miejscu – oznajmia i zanim zdąży dopowiedzieć zdanie, odzywają się syreny, nie bardzo daleko.

      – Co się dzieje? – pyta jedna z nauczycielek. Po głosie można poznać, że się domyśla odpowiedzi i wicedyrektorka posyła jej znaczące spojrzenie.

      – Na pewno wszystko jest w porządku. Może to dlatego, że porobiły się korki, skoro wysiadły światła drogowe? Dowiemy się tego. Póki co albo zostańcie tu na dziedzińcu, albo idźcie do biblioteki. Woźna i dozorca zaczęli już sprawdzać budynki, zbierzemy tam wszystkich.

      Pozostali ruszają do środka, zmierzają do biblioteki, lecz ja podchodzę do ławki przy wejściu – chcę zostać na zewnątrz, w świetle dziennym. Ava się waha.

      – Idź z nimi, jeśli chcesz – mówię.

      Siada jednak ze mną, a ja jednocześnie odczuwam ulgę, że nie będę sama, i rozdrażnienie z powodu tego uczucia.

      – Skończyłaś zadanie z angielskiego – odzywa się Ava. – Umowa to umowa. Możemy rysować tutaj? Ale nie jestem w tym dobra, nie obraź się przez moje bazgroły.

      – Nie obrażę się – zapewniam. Wyjmuję ołówki i szkicownik, który mam zawsze w szkolnej torbie, wyrywam kilka kartek i podaję je Avie. Mając jakieś zajęcie, przestanę myśleć o czasie. Ile minut zostało nam przy dziennym świetle? Słońce już wisi nisko na niebie.

      – Nie wiem, jak zacząć. – Ava jest bezradna.

      – Spróbuj z jedną rzeczą, powiedzmy, z puklem włosów. To nie musi być cała twarz. Skup się na tym szczególe: możesz go oddać jak najwierniej albo zmienić, jeśli twoje wewnętrzne oko artystki postrzega go inaczej.

      – Nie jestem pewna, czy mam takie! Ale spróbuję.

      Wpatruje się teraz we mnie uważnie z ołówkiem w ręce. Opuszcza wzrok na kartkę i zaczyna szkicować, znowu podnosi oczy. Ja wciąż się przyglądam jej twarzy, studiuję proporcje. Jest… raczej charakterystyczna niż ładna. Rysuje oko. Wysokie kości policzkowe: ma dobrze zarysowany kościec. Dość szeroko rozstawione oczy, długie rzęsy, lecz ani śladu makijażu, któremu by to zawdzięczała. Jej ciemne, proste włosy są zatknięte za lewe ucho, a z prawej strony opadają do przodu, sięgając


Скачать книгу