Skazana. Teri Terry

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
wspinają się coraz wyżej.

      Odliczam wolno w głowie od momentu, gdy wspomniano o nas w wiadomościach. „Jeden, dwa, trzy, cztery…” Zaczyna się. Wibruje komórka – SMS.

      „Wporzo, Sam?”

      „Tak”.

      „Co się stało?”

      „Oglądasz wiadomości! Tak samo, tylko głośniej”.

      „Gdzie jesteś?”

      „Zawlekli mnie do WM na herbatę”.

      „Sfilmowałaś coś?”

      „Miałam co innego do roboty”.

      „A co u ciebie? Szkoła dzisiaj zamknięta – trzymaj kciuki, żeby pociągnęło do jutra”.

      „Tak. Tak!!!”

      „Co widziałaś? Bałaś się?”

      Zastanawiam się przez moment. W jednej chwili jechaliśmy drogą, tato miał mnie wysadzić pod szkołą, a zaraz potem – no… rozpętało się piekło. Moja pamięć odtwarza skłębione obrazy: pełne nienawiści twarze, krzyki, cegła rzucona w okno, potem policjanci i krew. Przerażona mina dziewczyny, która zniknęła pod stopami tłumu tuż przy moim oknie.

      Kłamię w odpowiedzi:

      „Nic nie widziałam”.

      SMS-y przychodzą nieustannie: od koleżanek ze szkoły, od nauczycielki plastyki, kuzynostwa, nawet od Sandy, córeczki przywódcy opozycji – od wszystkich krewnych i znajomych królika. Większość to wariacje na temat: „Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?”. Odpowiadam: „Tak. W porządku”, „Nic mi nie jest” – i to chyba prawda. Przynajmniej… w sensie cielesnym; szyba się nie stłukła. A gdyby prysła? Ale wytrzymała. Jednak tak naprawdę  n i e  jest ze mną w porządku.

      Kiedy tak odpowiadam na pytania i na słowa dodające otuchy, wciąż czekam na telefon albo SMS, który nie przychodzi, aż w końcu nie mogę się powstrzymać i wysyłam własny: „Cześć, mamo, nic mi nie jest. Dzięki, że nie pytasz”.

      Nie ma odpowiedzi.

      2.

      Ava

      Z ulgą zajmuję swoje ulubione miejsce – tę jedną jedyną ławkę w Kensington Gardens. Nowo wzniesione ogrodzenia ochraniające pałac przesłaniają widok w drugą stronę, ale z tej ławki ich nie widać. Poza tym na tyle daleko stąd do więdnących późnym latem kwiatów i głównych alejek, że rzadko ktoś się tutaj zapuszcza.

      Późnowrześniowe słońce ogrzewa mi ramiona; trawa ma ten idealny odcień zieleni, który można otrzymać tylko w wyniku pielęgnacji. Wietrzyk jest delikatny, syreny odległe. Mogę prawie udawać, że nie istnieją, chociaż gdyby nie one, byłabym teraz w szkole.

      W Londynie zawsze w tle rozpościera się piękno. Jest wyrazistsze niż gdzie indziej, rysuje się z ostrością. Kiedyś przeszywało mi to serce do głębi, teraz jednak wzbraniam się przed takimi myślami. Pora zablokować wrażenia ze świata i otworzyć książki. Zatonąć w słowach – moim kolejnym ulubionym miejscu.

      Ale kiedy próbuję, zaczynają tańczyć na kartce i to nie ból – stary czy nowy – rozprasza mnie w tej chwili; to coś zupełnie innego. Poddaję się w końcu, zamykam podręczniki. Kładę się na ławce z podciągniętymi kolanami, plecy i ramiona z przyjemnością rozciągają się na ciepłym drewnie, które czuję przez cienką sukienkę. Zamykam oczy; słońce świeci mi w twarz, ale i tak drżę.

      Czemu to musi być ona?

      I tak nie mogłabym odmówić. Mimo pełnego stypendium, które dostaję, zawsze są dodatkowe koszty chodzenia do tej szkoły. Mój tato nie jest w stanie brać więcej dodatkowych zmian, niż już bierze. Muszę dawać korepetycje tej dziewczynie, nie mam innego wyboru.

      Ale dlaczego to musi być  o n a?

      3.

      Sam

      Po trzech kubkach westminsterskiej herbaty, dwóch czekoladowych batonikach i nieskończonej liczbie biuletynów informacyjnych pojawia się wreszcie asystentka i oznajmia, że niedługo będę mogła iść do domu. Rysowałam sobie na papierowych serwetkach pożyczonym długopisem (bo moje rzeczy zostały w samochodzie). Starałam się uchwycić poranne obrazy. Nie zachowały mi się jednak żywo w pamięci – nie są wystarczająco realistyczne. To, co się działo, było przerażające, pozbawione sensu i gwałtowne, lecz realne. Nie da się tego zetrzeć ani zatuszować.

      Asystentka zerka mi przez ramię.

      – Wow – mówi. – Wspaniale rysujesz.

      Kiedy przychodzi po mnie kierowca, mnę wszystkie rysunki i wrzucam je do pierwszego z brzegu kosza na śmieci.

      Późnym wieczorem siedzę na łóżku ze szkicownikiem i ołówkiem i znów próbuję narysować to, co widziałam: przywołuję obrazy z pamięci, nie z telewizora. Z jakiegoś powodu to nie to samo, jak gdyby pośredniczący w przekazie reporter i kamera stanowili coś w rodzaju filtru – przypomina to celowe zamazanie postaci w wiadomościach, stosowane po to, żeby nikt nie rozpoznał sprawców. Teraz żałuję, że jednak nie wyjęłam komórki z kieszeni i sama nie pstryknęłam kilku fotek ani nie zrobiłam filmu.

      Następnym razem, gdy utknę w środku zamieszek, postaram się o tym pamiętać.

      Ktoś puka do moich drzwi.

      – Tak?

      Do mojego pokoju zagląda tato.

      – Zobaczyłem światło przez szparę. Samantho, jest późno. Nie powinnaś już spać?

      Wzruszam ramionami, więc wchodzi, widzi rozłożone na łóżku rysunki. Przysuwa sobie krzesło od biurka, siada koło łóżka i bierze mnie za rękę. Od dawna już nie zagląda do mojego pokoju, żeby powiedzieć „dobranoc”, a przedtem, przed wyborami, robił to co wieczór. Wiem, że nie przypadkiem zobaczył światło w szparze. W tak dużym domu nie mógł po prostu przechodzić obok, musiał specjalnie zrobić sobie wycieczkę.

      – Przykro mi, że nie mogłem zostać z tobą dziś rano – mówi. – Jak się czujesz? W porządku?

      Po raz pierwszy odpowiadam zgodnie z prawdą:

      – Nie. Nie za bardzo.

      – Ja też. Ale nie mów nikomu.

      – Widzi się różne rzeczy w telewizji, ale być tam na miejscu… – Zawieszam się, zbita z tropu.

      – Wiem. To co innego.

      – O co chodziło? To znaczy, słyszałam, co mówili w wiadomościach, że protestowano w związku z warunkami mieszkaniowymi, zatrudnieniem i takie tam. Ale ci ludzi byli tacy  w ś c i e k l i.

      – Rozumiem, że na początku było spokojnie, ale zawsze się znajdzie element, który wszystko przekręci i wykorzysta zbiorowisko do własnych celów.

      – Kto tym razem?

      – Śledztwo…

      – Trwa. Tak, mówili o tym w wiadomościach. Ale co ty o tym myślisz?

      – Wiesz, że nie wolno mi swobodnie rozmawiać…

      – Ja to nie media i mam prawo wiedzieć. Dlaczego nas wzięli na cel? – Wreszcie zadaję pytanie, którego tak się boję.

      Jego twarz łagodnieje.

      – Nie sądzę, żeby chodziło o nas. Zobaczyli rządowy samochód, to wszystko. Znaleźliśmy się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. A teraz pora, żebyś się położyła spać. Muszę wracać do pracy.

      – Nie


Скачать книгу