Skazana. Teri Terry

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
na mnie ze współczuciem.

      – Pewnie w tych okolicznościach mogłabyś jeszcze zostać w domu?

      – Nie ma szans. Powaga. – Przewracam oczami.

      Pod ścianą opierają się o grzejnik Ruth i Charlize. W tych starych budynkach zawsze panuje ziąb – nawet jeżeli na zewnątrz świeci słońce, tu jego promienie nie docierają.

      – Kiedy następnym razem wpadniesz w zamieszki, zrób coś, żeby zaognić sytuację – mówi Charlize. – Przydałoby się więcej wolnego. – Mruga do mnie łobuzersko.

      Wiem, że nie ma na myśli nic złego, ale wciąż czuję się nieswojo po dzisiejszej przejażdżce. No i po niespokojnej nocy.

      – Więc kołysanie samochodem i walenie cegłami w okna to dla ciebie za mało? Wolałabyś, żeby szyba pękła?

      Zaokrąglone oczy i krępująca cisza – taką dostaję odpowiedź. Czy chciałabym cofnąć swoje słowa? Nie, niezupełnie: chcę cofnąć  c z a s.  Sprawić, żeby to się nigdy nie wydarzyło.

      – Dlaczego ludzie tak się zachowują? – Ruth przerywa ciszę pytaniem, które w nocy nie dawało mi spać. No właśnie:  d l a c z e g o?

      – Mój tato mówi, że to pewnie Eurasy – odzywa się Charlize. – Trzeba ich było  w s z y s t k i c h  wykopać przed zamknięciem granic. I wciąż jeszcze można to zrobić, gdyby tylko rząd miał jaja.

      Patrzy na mnie tak, jakbym miała tu decydujący głos. Pewnie powinnam przytaknąć, ale gdy się zastanawiam nad odpowiedzią, pojawiają się inne koleżanki z klasy. Szybko się upewniają, że mam swój zwykły zestaw rąk i nóg, po czym rozmowa schodzi na ważniejszy temat: przyjęcie urodzinowe Charlize. Niedługo kończy szesnaście lat i omawianie imprezy – catering, ubranie solenizantki, stroje wszystkich gości, plany co do zaproszonych chłopaków – trwa aż do dzwonka.

      Pierwszy jest angielski. Na ogół nie mam  n i c  przeciw literaturze pięknej, dziś jednak mój umysł dryfuje… A tak poważnie, co Romeo i Julia mają wspólnego z moim życiem, skoro jestem uczennicą żeńskiej szkoły średniej? No i byli takimi idiotami. Żeby umierać dla chłopaka, którego ledwie się zna? Wydaje mi się to co najmniej niemożliwe. Nauczycielka najwyraźniej zauważa, że gapię się tępo w okno, ale nie wywołuje mnie do odpowiedzi. Może dzisiaj mam taryfę ulgową.

      Odzywa się dzwonek i anglistka prosi, żebym chwilę została. Więc pewnie myliłam się co do taryfy.

      – Tak, proszę pani? – zwracam się do nauczycielki.

      Czeka, aż pozostałe dziewczyny wyjdą z sali i zamkną się za nimi drzwi.

      – Jak się czujesz, Samantho?

      Naprawdę chce wiedzieć, czy to taka nauczycielska nawijka?

      – W porządku – odpowiadam, stawiając na ogólniki.

      – Chciałabyś o czymś porozmawiać? – Potrząsam głową. – Omówienie problemu zawsze pomaga, gdy trzeba się z nim uporać. Musisz się skupiać na lekcjach, szczególnie w tym roku. „Bla, bla, bla, egzaminy, bla, bla, bla…”

      Kiwam głową i udaję, że zależy mi na egzaminach, żeby się stąd wydostać, zanim mi stuknie dwudziestka.

      Na drugiej lekcji mamy plastykę. Znajduję swoją pracę z zeszłego tygodnia, rozkładam ją. Malujemy martwą naturę. Tydzień temu nawet miska owoców sprawiała, że zatracałam się w malowaniu, starając się jak najlepiej oddać kolorystykę i perspektywę.

      – Proszę pani! – odzywa się Charlize.

      – Tak? – Pani Jenson zwraca się do niej z rezygnacją na twarzy.

      – Kiedy dostaniemy do malowania coś bardziej interesującego?

      – Co masz na myśli?

      – Rysunek z natury.

      – Rozumiem.

      – Wie pani, rysowanie  m o d e l i.  Nie modelek.

      W sali rozlegają się chichoty.

      Nauczycielka udaje, że rozważa prośbę, po czym bierze brzoskwinię z zapasu rezerwowych owoców.

      – Posługuj się wyobraźnią, Charlize.

      – Ależ, proszę pani! – Teraz Charlize udaje oburzenie.

      Chichotów jest coraz więcej.

      – Wszystko w swoim czasie, Charlize. Opanuj światło, perspektywę, cieniowanie, kolory,  p o t e m  porozmawiamy o rysunku z natury.

      – Nie powiedziała „nie” – szepcze Charlize do mnie i do Ruth.

      – Łudź się, łudź – prycha Ruth.

      Kiedy pani Jenson pod koniec lekcji robi rundę po klasie, zatrzymuje się obok mojej ławki.

      – Dobra robota, Sam – chwali mnie z uznaniem.

      Sama widzę, że nie najgorzej oddałam to, co moje oczy rejestrowały na stole. Ale to tylko  k o p i a,  nic, co żyłoby własnym życiem. Nie da się tego jabłka ugryźć.

      Ani rzucić nim w kogoś.

      Nie nadaje się ani do jedzenia, ani jako broń, więc po co tyle zachodu?

      6.

      Ava

      Myślałam już, że nie przyjdzie, miałam zrezygnować i iść sobie – pewnie trochę za szybko, ale jestem zdenerwowana albo coś w tym stylu. Nieznośne uczucie.

      Lecz oto jest, widzę ją przez przeszklone drzwi. A z nią wicedyrektorka. Eskortuje ją, pilnuje, żeby się stawiła? Otwiera drzwi, popycha lekko dziewczynę do środka.

      – Dzień dobry, Avo. Znacie się?

      Samantha potrząsa głową, ale ja  j ą  znam. Każdy ją zna.

      – Samantho, to jest Ava Nicholls. Jedna z naszych najlepszych uczennic z szóstej klasy! – Z nauczycielki aż bije zdumienie i czekam, żeby dodała coś w rodzaju: „To zadziwiające jak na uczennicę ze stypendium, zwłaszcza z j e j  pochodzeniem”.

      Słyszałam to już, wygłaszane do nowych uczennic, jakby mnie przy tym nie było, w znaczeniu: „Jeżeli ona może, wyobraź sobie, co ty osiągniesz!”. Ale tym razem pani wicedyrektor pozostawia te słowa niewypowiedziane.

      – A t o  jest Samantha Gregory. – Wygłasza to tak, jakby prezentowała bezcenne dzieło sztuki.

      – Mam na imię Sam – przedstawia się dziewczyna, przestępując z nogi na nogę.

      Kiwam głową, uśmiecham się lekko.

      – Cześć, Sam.

      – Cóż, zostawię was teraz. Samantho, postaraj się wykorzystać ten czas jak najlepiej – przykazuje wicedyrektorka.

      Sam przewraca oczami, gdy tamta nie patrzy. Kiedy za nauczycielką zamykają się drzwi, dziewczyna zaczyna chodzić po sali korepetycyjnej. Wodzi wzrokiem po książkach na półkach, po rozłożonych na stołach przyborach; dotyka ich, ignoruje mnie. Porusza się jak kotka: nie jest zbyt wysoka, a każdy jej ruch odbywa się płynnie, precyzyjnie.

      – Może lepiej, żebyś usiadła? – zagaduję.

      Wzdycha, potem siada przy stole naprzeciwko mnie z łokciami na blacie i głową opartą na rękach.

      – Czego się spodziewasz po naszych lekcjach? – pytam.

      – Szybkiego wyjścia?

      Unoszę brew, a Sam nagle wygląda na zakłopotaną. Prostuje się na krześle, krzyżuje


Скачать книгу