Skazana. Teri Terry

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
że mnie uczysz, i odfajkowywała, co trzeba. To niezła okazja, nie? Dostaniesz łącznie czterdzieści pięć funtów za godzinę, nie namęczysz się i będziesz miała trochę wolnego.

      Udaję, że rozważam ofertę, a tymczasem staram się ukryć szok. Więc ma tyle pieniędzy, że mogłaby mi zapłacić ot tak? I może jakaś cząstka mnie odczuwa pokusę – ale raczej, by się stąd wydostać, niż żeby przyjąć dodatkowe pieniądze, choćby nie wiedzieć, jak bardzo by się przydały.

      Potrząsam głową.

      – Prosisz mnie o oszustwo. Tego nie mogę zrobić. Poza tym przypuszczalnie wylaliby mnie, gdybym została przyłapana.

      – Cholera. Bałam się, że to powiesz.

      – Posłuchaj, oni chcą tylko tyle, żebyś lepiej wypadła na egzaminach. Nie zależy ci na wynikach?

      Sam wzrusza ramionami. Spuszcza głowę i włosy jej opadają, przesłaniając oczy. Czy taki blady jasny blond może być naturalny? Wątpliwe, ale nie widać ciemnych odrostów. Odsuwa włosy, patrzy na mnie.

      – Właściwie nie chodzi o to, że mi nie zależy. Tylko że nie wydaje się to takie ważne.

      – Co w takim razie jest ważne? – Jestem autentycznie ciekawa, co może być ważne dla kogoś takiego jak ona.

      Waha się, jakby szukała odpowiedzi, patrzy mi w oczy. Potem jednak odwraca wzrok i potrząsa głową.

      – Słuchaj, jeśli musimy przez to przejść, miejmy już sprawę za sobą. Dobra?

      – Oczywiście. – Otwieram teczki, które dostałam od jej nauczycieli. – Kazano mi popracować nad wszystkimi twoimi przedmiotami. Oprócz plastyki.

      – A ja miałam nadzieję, że namaluję miskę owoców.

      – W tym bym ci nie pomogła. Możesz wybrać, od czego zaczniemy.

      Przegląda teczki i wskazuje tę, w której jest najmniej materiału.

      – Matematyka – mówi.

      Wkrótce staje się jasne, że dobrze sobie radzi, tak jak powiedział jej nauczyciel – jeśli się tylko postara. Może nigdy nie wyciągnie na szóstki, ale powinna mieć znacznie lepsze stopnie niż te, które dostaje.

      Ale dlaczego miałaby się starać? Ma wszystko. Jeżeli nie znajdzie pracy, nie grozi jej nocowanie w kartonowym pudle.

      7.

      Sam

      Ledwie przestąpiłam próg swojej sypialni, rozlega się ciche pukanie do drzwi. Otwierają się: mama. Wygląda… niesamowicie: satynowa niebieska suknia, jasne włosy (jak moje) upięte, pełny makijaż, na powiekach cienie, które nie powinny pasować do jej oczu i włosów, a jednak…

      – Kochanie – mówi i wyciąga ręce, po czym przysuwa mnie do siebie. – Uważaj na moją twarz! – Wymieniamy całusy w powietrzu.

      – Cześć, mamo. Dotarłaś w końcu do domu?

      – Tak. O, ta przerażająca wczorajsza sprawa! Jak to przeżyłaś, w porządku?

      – W porządku. – Pewnie lepiej późno niż wcale. – Trochę się…

      – Gdzie byłaś? Dzwoniłam do ciebie.

      – Ee… w szkole? Wiesz, to takie miejsce, do którego każą ci chodzić, póki nie skończysz osiemnastki. I uczyć się różnych głupot.

      – Nie bądź bezczelna. Dlaczego wracasz tak późno, akurat dzisiaj? Wieczorem idziemy na dobroczynną kolację do Tate, pamiętasz?

      – Uczyłam się z korepetytorką do egzaminów. Tato to ustawił. Zapomniałam włączyć z powrotem telefon, kiedy skończyłam. Przepraszam.

      Potrząsa niecierpliwie głową.

      – Co on sobie myśli? Teraz musisz się naprawdę pośpieszyć. Kazałam Penny, żeby ci przygotowała ubrania. Francesco czeka, chce ci ułożyć włosy i zrobić makijaż. Biedak wychodzi z siebie, tak mało czasu zostało. Za dwadzieścia minut podjeżdża nasz samochód.

      – Nie spałam za dobrze w nocy, jestem wykończona. Nie mogłabyś mnie usprawiedliwić?

      – Nie, Samantho. Kochanie,  m u s i s z  pamiętać, jakie mamy szczęście; to ważna impreza charytatywna, nie może nas na niej zabraknąć. I szczególnie zależy mi na twojej obecności, skoro tato jest na swoich spotkaniach. Ubieraj się, ale już. A potem pędź do mojej garderoby, do Francesca.

      Wychodzi zamaszyście z pokoju, a ja opieram się o drzwi. Na moim łóżku rzeczywiście leży suknia. Bladoniebieska, prawie lustrzane odbicie maminej, tylko krótsza i nie aż tak wycięta. Nie pamiętam, żebym ją wcześniej widziała.

      Wciskam się w nią: pasuje, ale na styk. Wzięli ze mnie miarę u krawca, który ubiera mamę. Żółta karteczka w głowie: iść tam i kazać się zmierzyć na nowo.

      N i e n a w i d z ę  obcisłych ciuchów. Przez jakąś nanosekundę zastanawiam się, czy przejdą gołe nogi, ale nie ma szans – sukienka jest na to za krótka. I jeszcze dopasowane buty. O Boże, co to ma być: cztery cale? Kolejna noc na szpilkach.

      Ktoś delikatnie puka do drzwi. Tym razem do pokoju zagląda Penny – przyszła, żeby mnie popędzić.

      – Wyglądasz przepięknie – zapewnia.

      Wychodząc z sypialni, zerkam do lustra. Sukienka jest śliczna, ale nie będę mogła nic w niej zjeść; w tych butach nie przebiegnę ani kroku. Francesco zrobi coś szybko z moimi włosami i twarzą i może rzeczywiście całość wyjdzie pięknie, ale to nie jest prawdziwe. Tak samo fałszywe, jak ten uśmiech, który będę dziś mieć na twarzy.

      Mamy dzisiaj podwójną ochronę – samochody konwojują nas i z przodu, i z tyłu. Nie wyglądają jak typowe wozy rządowe. Czy oni naprawdę myślą, że nikt ich nie rozpozna, bo nie mają rządowych tablic rejestracyjnych? Trzy nowe lśniące limuzyny z przyciemnianymi tylnymi szybami jadące jedna za drugą – hmm.

      Czuję się nieswojo, gdy wyjeżdżamy poza bramę domu, ale na drodze nie ma dużego ruchu i mkniemy do celu bez  i n c y d e n t u.  Powinniśmy być nawet „na czas”, jak w maminym języku określa się dwudziestominutowe spóźnienie.

      Wreszcie docieramy na miejsce i przetaczamy się przez bramy bezpieczeństwa, po czym ochrona pomaga nam wysiąść z wozu i trzyma nad nami parasole, bo zaczyna padać. W oczy raz po raz błyskają nam flesze – prasa oczywiście czyni swoją powinność. Nic dziwnego, że mama chciała, żebym z nią przyjechała.

      W środku jak zwykle czeka szereg ważnych ludzi, którym trzeba uścisnąć rękę; jednych znam, innych nie. Dzisiejsza impreza charytatywna to nowa inicjatywa galerii Tate, wspierająca obiecujących młodych artystów. Niektórzy z nich tu są, wyróżniają się w tłumie, ale we właściwy sposób – interesujące fryzury i ubiór – wciągnięci w rozmowy przez pełne uwielbienia kobiety i podekscytowane dziewczęta. Przewracam oczami; mama pewnie to zauważa, bo dźga mnie palcem pod żebro. Domyślam się, że o artystów płci żeńskiej było trudno, albo może komitet dobroczynny – same przyjaciółki mamy – bardziej się interesował innymi atrybutami.

      Jest tutaj Charlize ze swoimi rodzicami. Przemyca dla nas lampkę szampana i wyciąga mnie z sali na balkon. Kilka łyków bąbelkowego napoju i zaczyna mi szumieć w głowie, ale za to uśmiech przychodzi łatwiej.

      – Widziałaś, co Stella ma na sobie? – zagaduje. – O mój Boże. A poznałaś tego Lucasa jakiegoś-tam? Przyszedł z jednym z artystów. Ciacho z niego, nie?

      – Hm, dzięki – odzywa się za nami czyjś głos.

      Odwracamy


Скачать книгу