Skazana. Teri Terry

Skazana - Teri Terry


Скачать книгу
sabotowali sieć energetyczną, a potem mieli przeprowadzić szereg ataków, omijając sparaliżowane brakiem prądu zabezpieczenia: w domach, siedzibach przedsiębiorstw. Ich cele wydają się przypadkowe. Wiedzieliśmy jednak o tym z wyprzedzeniem, pozwoliliśmy im dostać się na miejsce, po czym otoczyliśmy ich. To był doniosły sukces naszej policji i służb bezpieczeństwa. – Jego szklaneczka znów stuka o mój kubek.

      Ale ja czuję w sobie zimno i gorąca czekolada wcale mi nie pomaga. Ataki zaplanowano w okolicy mojej szkoły?

      – D l a c z e g o  mieliby chcieć zrobić coś takiego? – Jednak już w trakcie zadawania pytania przypominam sobie urywki na wpół podsłuchanych rozmów, posępne graffiti i kobietę przy naszym samochodzie błagającą o pomoc w wykarmieniu dzieci. Anarchiści nie uznają władzy, która każe im tak żyć, zapewne o to chodzi. Chcą zniszczyć porządek, obalić niewygodne rządy.

      – D l a c z e g o  chcą takich rzeczy, to przechodzi wyobrażenie każdej racjonalnie myślącej osoby – odpowiada tato. – Ale nie martw się tym: powstrzymaliśmy ich. Teraz namierzymy resztę ich kontaktów; nie będą mieć kolejnej szansy na wszczynanie zamieszek.

      „J e d n a  z tych marginalnych grup” – powiedział. Nawet jeżeli tym razem namierzą wszystkich członków, co z następnymi ugrupowaniami?

      – Nie rób takiej poważnej miny i idź już spać. Nawet jeśli się nie wybierasz do szkoły, na pewno masz jutro nad czym pracować. Jak tam twoja korepetytorka?

      – Świetnie. To znaczy jest w porządku.

      – Może przyszłaby do ciebie jutro?

      Chwilę później idę szybko do swojego pokoju – prawie pędzę, tak jakbym dzięki temu mogła zostawić wszystko za sobą. Za dużo kłębi mi się w głowie myśli, których wcale nie chcę, a skoro nie będzie jutro szkoły, nic mnie też nie odciągnie od ponurych rozważań. Nie chcę być przez cały dzień sama, ale nie mam również ochoty iść tam, gdzie zwykle: jeżeli odwiedzę Charlize, będzie w nieskończoność planować swoje urodziny, pewnie zechce ze mnie wycisnąć szczegółowe opinie o każdej możliwej kombinacji ubrań i butów. Nigdy nie przyjmuje po prostu do wiadomości, że coś mi się podoba bardziej, a coś mniej – musi się dowiedzieć dokładnie dlaczego. I mimo że przerabiałam to z nią już wiele razy, teraz taka rozmowa wydaje mi się całkiem bez znaczenia.

      Tato powiedział, żebym zaprosiła Avę. Jestem na wpół przerażona myślą, że miałabym zrujnować nauką dzień wolny od szkoły. Ale tylko na wpół. Czy tato albo któryś z jego asystentów zna jej numer, żeby się z nią kontaktować? Nawet jeśli tak, domyślam się, że teraz mają co innego na głowie. Jeżeli sama nie przypomnę, zapewne mu to umknie.

      Zamykam drzwi swojego pokoju i wyciągam portret Avy. Wygląda nie najgorzej, jednak to wciąż nie to. Czegoś brakuje.

      Ale przecież Ava napisała do mnie – ja  m a m  jej numer.

      Czy nie za późno na odpowiedź? Zanim się zdążę rozmyślić, wstukuję tekst w komórce: „Cieszę się, że u Ciebie OK. Martwiłam się! Mam poufne info: szkoła jutro zamkn. Wpadniesz do mnie?”.

      Nie spodziewam się odpowiedzi – w końcu jest już po pierwszej – ale telefon pika chwilę później, kiedy myję zęby.

      „Okej, będę”.

      Kładę się do łóżka, przykrywam. Zostawiam włączoną lampkę nocną, ale jej słabe światło nie wystarcza, żeby odgonić nadciągające dziś zewsząd cienie. Podkrada się do mnie strach. Wstaję i zapalam lampę na biurku.

      Otulam się ciasno kocami. Po bokach układam dodatkowe poduszki, żeby zrobić sobie gniazdko. Z tyłu strzeże mnie pluszowy lew.

      Ale to wciąż nie wystarcza. Staram się nie zamykać zmęczonych powiek, a kiedy opadają, wszystko znika.

      Jest ciemno.

      Nic nie widzę. Otwieram szeroko oczy, jeszcze szerzej, ale wciąż niczego nie widać. Mogłyby siedzieć obok mnie wszystkie potwory świata, a ja bym o tym nie wiedziała. Płaczę i jestem przerażona – bardziej przerażona, niż umiałabym sobie wyobrazić.

      Nadal nikt nie przychodzi.

      Będę już zawsze grzeczna, obiecuję, tylko zabierzcie mnie do domu. Proszę.

      Oczy mam szeroko otwarte i teraz w ciemności ukazują się jakieś plamki – pojawiają się i znikają. Próbuję je pacnąć, namacać, lecz nic tam nie ma. Serce bije mi szybciej i głośniej.

      Proszę, chcę do domu…

      14.

      Ava

      – Dom wielkości Koloseum – zauważa tato i tylko trochę przesadza.

      Z tego, co udaje mi się dostrzec przez wysokie ogrodzenie i bramę, jest to potężny, zajmujący sporą powierzchnię budynek, mający trzy, a może cztery kondygnacje. Wokół niego rozpościera się starannie zaprojektowany i utrzymany ogród. Całe otoczenie jest ogrodzone, zamknięte, pod kontrolą. Założę się, że system bezpieczeństwa ma tutaj awaryjne zasilanie energetyczne, a w przypadku jakichkolwiek problemów reakcja policji jest natychmiastowa.

      Tak bardzo się to różni od większości ulic, które mijaliśmy po drodze.

      Czuję głęboko w żołądku, że mi niedobrze. Nie pasuję do tego miejsca i wiedziałam, że tak będzie. Dlaczego zgodziłam się przyjechać? Ledwie sobie radziłam, udzielając korepetycji w szkole, mimo że chodzi właśnie o Sam. W domu zdawało mi się – nie wiem – że wciąż ciąży na mnie odpowiedzialność. Tutaj nie mam tego odczucia.

      Ale już za późno. Tato zatrzymuje się pod bramą bezpieczeństwa, wciska guzik.

      – Tak? – odzywa się czyjś głos.

      – Taksówka z Avą Nicholls.

      Następuje pauza, potem brama otwiera się wolno. Przed budką wartowniczą stoi dwóch ochroniarzy, obaj uzbrojeni. Czy wszystkie te duże domy mają teraz takie zabezpieczenia, czy to tylko u nich, bo jej ojciec jest politykiem?

      Jeden ze strażników daje znak, żebyśmy podjechali, wtaczamy się więc między bramy. Puka w moje okno, wyciąga rękę po dokument tożsamości. Podaję mu legitymację, sprawdza ją uważnie, przygląda mi się, po czym kiwa głową i oddaje mi kartę. Mówi coś do mikrofonu, który ma zamocowany na głowie.

      Czekamy, ale druga brama nie otwiera się. Z furtki obok wychodzi za to jakaś kobieta.

      – Zdaje się, że nie wpuszczą mnie do sanktuarium – mówi tato z nutką rozdrażnienia. – No to idziesz sama, powodzenia.

      Biorę głęboki wdech, otwieram drzwi i wysiadam, gdy tamta się zbliża.

      – Ava? Witaj, jestem Penny. – Uśmiecha się. – Chodź, wprowadzę cię.

      Ma w ręce pieniądze dla taksówkarza i widzę, że tato najchętniej zrezygnowałby z zapłaty, ale to spora suma. Odwracam się do samochodu, żeby wziąć płaszcz i książki.

      – Weź tę kasę – mówię przyciszonym głosem. – Gdybym przyjechała inną taksówką, toby zapłacili.

      Bierze wynagrodzenie, ale widzę, że go to mierzi. Miejsca jak to, sytuacje jak ta – kiedy nie da się ukryć, że bardzo potrzebujemy pieniędzy – zaostrzają w nim gorycz, przypominają o tym, co stracił, kiedy zamknięto jego wydział na uniwersytecie. Filologia klasyczna nie była na liście priorytetów, kiedy cięto koszty, więc jego tytuł doktora z dnia na dzień stał się bezużyteczny.

      – Zadzwoń, jak skończysz – rzuca na do widzenia z oficjalnym


Скачать книгу