Neverland. Maxime Chattam

Neverland - Maxime Chattam


Скачать книгу
oddech.

      Wszyscy przyglądali się jej z przerażeniem i fascynacją jednocześnie.

      Ten, który był jej strażnikiem, wyciągnął w jej stronę wykrzywiony palec.

      – Świetlna dziewczyna! – zawołał, jakby wyjawiał długo oczekiwaną tajemnicę. – Świetlna dziewczyna!

      Amber nadal unosiła się w powietrzu, nie wiedząc, co robić. Czy na zewnątrz są jeszcze inni Żarłocy? Gdzie ona jest? Gdzie są jej przyjaciele?

      Dwie człekokształtne istoty chciały podejść bliżej, lecz wyciągnęła rękę i natychmiast odleciały, roztrzaskując się o balkony i niszcząc je przy okazji.

      Tłum wydał z siebie okrzyk strachu i podniecenia. W końcu tu, na ich oczach, działo się coś niewiarygodnego. Wszyscy pokazywali ją palcami, wyrzucając z siebie niezrozumiałe słowa.

      Użycie czegoś więcej niż przeobrażenie było błędem – pomyślała Amber. Wykorzystanie energii Jądra Ziemi przyciągnie w okolicę Dręczycieli. Musi uciekać, i to szybko.

      A może ich nie ma. Może jestem daleko od krainy Oza, a zwłaszcza od Entropii…

      Należało odejść, nie zastanawiając się dłużej, nie tracąc więcej czasu.

      Muszę uciec, daleko, bardzo daleko. Teraz!

      Ale w tej samej chwili otrzymała silny cios w tył głowy i osunęła się na stół.

      Z oddali zdążyły ją jeszcze dobiec okrzyki radości potwornych istot. Potem wszystko pociemniało. Straciła przytomność.

      2

      Przyjaźń, która trwa wiecznie

      Wóz kołysał się na źle wytyczonej i pełnej dziur drodze. Wyłowione spośród szczątków Statku Życia beczki i worki były mocno zakrwawione i tylko pasażerowie poruszali się na wozie.

      Był tam Piotr, chłopak mniej więcej piętnastoletni, o surowej twarzy, zapadniętych policzkach i twardym spojrzeniu wyzierającym spod potarganej czupryny. Zaledwie dwunastoletni Johnny, niski pucołowaty blondyn, oraz Lily, lat szesnaście, z błyszczącą niebieską grzywą.

      I Matt, który siedział z tyłu, z opuszczoną głową i rękoma na kolanach.

      Już dwa dni jechali na południowy wschód, starając się podążać tylko starymi, nieoznakowanymi drogami. Przed nimi podążał konno zwiadowca, który co trzy godziny zdawał im raport. Matt wiedział, że za nimi jedzie jeszcze około dziesięciu takich wozów oraz że dużo dalej zdążają w tym samym kierunku inne orszaki, w trzydziestokilometrowych odstępach, aby nie zostały zauważone. Piotr mu wyjaśnił, że w sumie jest ich około setki rebeliantów i że przyciągnął ich ów straszny pożar na Statku Życia. W ten sposób pierwsi znaleźli się na plaży, pozbierali rozbitków i to wszystko, co spośród unoszących się na wodzie szczątków nadawało się do zabrania. Setka rebeliantów, których misją było zagrabienie jak największej ilości jedzenia oraz sprzętu z całego imperium Oza. Tysiące konserw i wyposażenia wyciągniętego z ruin dawnego świata.

      Misja ta uległa zmianie z chwilą pojawienia się na plaży nastolatków. Uratowali, ilu się dało. Piotr zapewnił o tym Matta. Niemal dziesięć godzin przemierzali wybrzeże, pomagając wszystkim rozbitkom. Aż w końcu nie mogli już tam dłużej zostać. Należało odjechać, zanim zjawią się żołnierze Oza. Nie podejmować ryzyka konfrontacji. W nocy płomienie były tak intensywne, że nie mogły pozostać niezauważone.

      Może Amber była gdzieś tam, w jednym z tych konwojów, ale to nic pewnego.

      Co do Tobiasa…

      Matt zacisnął zęby. Nie potrafił pójść za głosem rozsądku. Tobias nie mógł zginąć w taki sposób. Bez słowa pożegnania. Jak w to uwierzyć, skoro nie może go po raz ostatni uścisnąć? Jednak rzeczywistość wielokrotnie pokazywała mu to w cyniczny i okrutny sposób: przemoc działała bez ostrzeżenia, tak samo śmierć. Świat nie był pełen czułości. I jeszcze obsesyjnie powracał widok głowy Floyda, oddzielonej od ciała za sprawą miecza Dręczyciela.

      Świat jest pozbawiony litości – powtarzał sobie w duchu, jakby chciał się przekonać, że trzeba porzucić wszelką nadzieję. Zresztą jaka nadzieja im pozostała? Stracili Skalny Testament, Ggl wchłonął drugie Jądro Ziemi, wkrótce Entropia i hordy jej obrzydliwych stworzeń spustoszą całą Europę i zniknie życie takie, jakie znali.

      Nie, Matt zdecydowanie nie wiedział, jakiej nadziei mógłby się uczepić. Sam, bez Amber i bez Toby’ego.

      Odwrócił głowę w stronę dwóch olbrzymich psów biegnących za wozem i uwiązanych za pomocą prostego kantara. Matt rozpoznał krzyżówkę leonbergera i bernardyna, w dużym stopniu przypominającą Kudłatą, zwierzę ogromne, wyższe i szersze od koni pociągowych. Pies wabił się Likan i Matt zauważył jego wzrost, kiedy wyprowadzano go na górny pokład Statku Życia. Drugi pies wydawał się przy nim maleńki. Biały w brązowe łatki, podobny do setera angielskiego. Wiele psów zebrano po zatonięciu statku. Matt nie wiedział, jak to się stało, jednak udało im się wskoczyć do wody, nim cały okręt zajął się ogniem. Pełne możliwości, były zdolne improwizować, w potrzebie wyważać drzwi i włazy. Po raz kolejny dały tego dowód.

      Znowu zastanawiał się nad losem Kudłatej, swojej suczki. I ta troska dołączyła do wszystkich pozostałych, czyniąc trochę cięższym jarzmo jego życia. Wyszła z tego – powtarzał sobie w duchu. Razem z pozostałymi. Jest sprytna, poradziła sobie, jest gdzieś tam, przetrwała. Wyjdzie z tego. To dobra suczka. Dobra suczka. Będzie żyć…

      Nie wszyscy Piotrusie i ChloroPiotrusiofile mieli takie szczęście.

      – Powinieneś coś zjeść – rzucił Piotr ze swoim wyraźnym akcentem. – Od wczoraj niczego nie przełknąłeś.

      – Nie jestem głodny.

      – Może twoi przyjaciele żyją – powiedziała Lily. – Musisz uczepić się tej myśli.

      Matt przytaknął dla zasady, ale przecież widział kabinę Tobiasa. Nikt nie mógł przeżyć w takim piekle.

      – Czy podczas trwania podróży nastąpi spotkanie wszystkich konwojów? – zapytał.

      – Nie – odparł Piotr. – To zbyt niebezpieczne. Dopiero gdy wszyscy dotrzemy do Neverland.

      – Wiesz, ilu uratowaliście?

      – Nie. Co najmniej setkę, może więcej. Wozy wypełnione są po brzegi, jeśli cię to uspokoi. Naprawdę przybywacie z drugiej strony oceanu?

      Matt przytaknął. Już im to wszystko opowiedział.

      – A ta… ta nieszczęsna mgła – wtrącił Johnny.

      – Entropia – poprawił go Matt.

      – Tak, ta Entropia, czy ona naprawdę przybędzie tu, by nas zniszczyć?

      Po raz pierwszy w ciągu minionych dni Matt uświadomił sobie swój pesymizm: wystraszył ich tą dramatyczną opowieścią. Nawet jeśli to wszystko prawda, to nie pozostawił żadnych uchylonych drzwi, żadnej nadziei.

      – Nie wiem – wyszeptał, wzruszając ramionami.

      – Przecież wczoraj mówiłeś, że…

      – Wczoraj mogłem się mylić.

      – Bądź co bądź Entropia nie lubi wody. Morze, które nas od niej oddziela, bardzo spowolni jej nadejście. Będzie potrzebowała wielu tygodni, a może nawet miesięcy, aby jej mgła przebyła kanał La Manche. Wierz mi, widziałem ją w akcji. Nic innego tak jej nie przeszkadza.

      – No tak, jednak przebyła Ocean Atlantycki, prawda?

      – Przez


Скачать книгу