Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Czy mogłabyś poprosić do telefonu Adama?
– Oczywiście. Stoi tu koło mnie i zaraz będzie mi robił wymówki, że za dużo wypiłam.
Kruszewski podszedł do żony i wyciągnął rękę po słuchawkę.
– Halo! Cześć, Edziu. Czujesz się już zdrowszy? Żałuj, że wczoraj u nas nie byłeś. Było bardzo przyjemnie.
– Słuchaj, Adam – powiedział Rosicki – jestem niespokojny o Joannę.
– O Joannę? Dlaczego?
– Jak wiesz, pojechała wczoraj do Anina. Matka jej zachorowała. Ale przecież już do tej pory powinna była do mnie zadzwonić. Pojechałbym tam, ale lekarz zabronił mi się ruszać. Okropnie się czuję. Coś z sercem niezupełnie w porządku.
Kruszewski się zastanawiał. Był zmęczony, niewyspany i diabelnie nie chciało mu się jechać do Anina.
– Słyszysz mnie, Adasiu?
– Tak, tak, słyszę cię. No wiesz… Prawdę mówiąc… Ale jak trzeba, to pojadę do twojej teściowej. Mówi się trudno.
– Jesteś porządny chłop. Bardzo ci dziękuję.
Kruszewski odłożył słuchawkę i z nieukrywaną niechęcią spojrzał na żonę.
– No i po co ty tyle piłaś?
– Och, Adasieczku, nie gniewaj się na mnie – jęknęła. – Przyznaję, że to bardzo głupie, ale ciągle ktoś chciał się ze mną napić. Wiesz, jak to jest. A zresztą, to przecież były moje urodziny.
– To jeszcze nie powód, żeby się upijać do nieprzytomności. Żebym cię nie powstrzymał, to byś zrobiła striptiz przy wszystkich gościach.
– Co ty powiesz? A to ci heca. Nic nie pamiętam. Musiałam być rzeczywiście porządnie wlana. Przepraszam cię.
Machnął ręką.
– Daj spokój. Ale już nigdy więcej nie będzie u nas w domu tyle alkoholu. To nie ma najmniejszego sensu. Co sobie ludzie o nas pomyślą?
Skrzywiła się.
– Eee, nie przejmuj się. U nas, w Polsce, nigdy się źle nie myśli o tym, kto pije wódkę. Ci niepijący są podejrzani i nieszczerzy.
– Muszę jechać do Anina – powiedział Kruszewski.
– Wiem. Słyszałam. Uważaj, Adasiu, bardzo cię proszę. Jesteś zmęczony. Nie jedź zbyt szybko.
– Bądź spokojna. Ja prawie zupełnie nie piłem.
– Może lepiej pojechałbyś autobusem?
– Nie, nie. Wezmę wóz. Będzie prędzej.
Matka Joanny mieszkała w małym, parterowym domku. Niewielki ogródek pełen był kwiatów.
Kruszewski zatrzymał samochód, wygramolił się zza kierownicy i, obciągnąwszy wygniecioną marynarkę, pchnął obrośniętą winem furtkę.
Od razu spostrzegł panią Lipkowską zajętą pracą w ogrodzie. Pomyślał więc, że ta dolegliwość sercowa nie musiała być chyba zbyt poważna, skoro chora uwijała się z motyką w ręku pomiędzy grządkami.
– Dzień dobry. Widzę, że pani już się zupełnie dobrze czuje.
Podniosła zaróżowioną, wesołą twarz.
– A, dzień dobry panu. Dlaczegóż to miałabym się źle czuć?
– Podobno pani zaniemogła na serce.
– Ja? Na serce? Kto to panu powiedział?
Zmieszał się. W pierwszej chwili nie mógł się zorientować, co to wszystko właściwie znaczy. Przeciągnął dłonią po włosach i próbował się uśmiechnąć. Musiał mieć niezbyt mądrą minę, bo spojrzała na niego i się roześmiała.
– Co się z panem dzieje, panie Adamie? O co panu chodzi? Proszę, niech pan wejdzie do domu. Zaraz przyszykuję herbaty, a może woli pan kawę? Bo kawę także mam.
– Widzi pani… Ja chciałem się zobaczyć z Joanną.
– Joanny nie ma dzisiaj u mnie. Była wczoraj, wczoraj rano. Prosiłam, żeby przyjechała, bo miałam taki tam drobny upominek dla pani Dorotki na urodziny.
– A w nocy? – spytał Kruszewski, którego poczynał ogarniać coraz większy niepokój. – W nocy Joanna nie przyjeżdżała do pani?
– Ale skądże! Po cóż miałaby przyjeżdżać do mnie w nocy?
Kruszewski z pewnym wysiłkiem przełknął ślinę.
– Musiał ktoś głupio zażartować – powiedział, usiłując nadać swemu głosowi normalne brzmienie.
Spojrzała na niego bacznie.
– O jakich żartach pan mówi?
– Ktoś telefonował do nas w czasie przyjęcia, jakaś kobieta. Podała się za panią Kalinowską i powiedziała, że pani jest ciężko chora i żeby Joanna natychmiast przyjeżdżała do Anina.
– Coś podobnego! Kalinowska? Zaraz to sprawdzimy. – Staruszka podreptała żwawo w kierunku domu, wołając: – Pani Wandeczko! Pani Wandeczko!
Pani Wandeczka była wysoka, koścista, szeroka w ramionach. Poruszała się jak stary wiarus, nie goliła wąsów i co chwila poprawiała okulary, które jej się zsuwały po suchym, zagiętym ku dołowi nosie. Głos jednak miała miły, łagodny, nie licujący z posturą emerytowanego pułkownika dragonów.
– Słucham panią, pani Zosieńko. Co się stało?
– Czy pani telefonowała w nocy do mojej córki?
– Do pani córki? Ja? W nocy?
Kruszewski podszedł bliżej, ukłonił się i powiedział:
– Bardzo przepraszam, ale to najwidoczniej jakieś nieporozumienie. Musiał ktoś zrobić głupi kawał.
– I pan przypuszczał, że Joanna jest tutaj, u mnie? – spytała pani Lipkowska.
– Tak. Była pewna, że pani jest chora i miała jechać do Anina.
– Ale nie przyjechała. Co to wszystko znaczy? Zaczynam być niespokojna. Może jej się coś stało?
– Ależ nie, nic się jej nie stało – powiedział z łagodnym uśmiechem Kruszewski. – Na pewno wstąpiła po drodze do domu i wszystko się wyjaśniło. Proszę się nie niepokoić.
– Dlaczego pan przypuszczał, że to ja telefonowałam? – spytała pani Wandeczka.
– Ponieważ ta kobieta, która dzwoniła do nas w nocy, podała się za panią Kalinowską z Anina.
– To jest bezczelność podszywać się pod cudze nazwisko. Ja ją podam do sądu. Nie mogę pozwolić na takie rzeczy.
– Najpierw musimy dowiedzieć się, kim była ta kobieta. – Kruszewski pożegnał się ze staruszkami i zawrócił w kierunku furtki. Pani Lipkowska dogoniła go w połowie drogi.
– Panie Adamie! Panie Adamie!
Zatrzymał się.
– Słucham panią?
– Jestem bardzo niespokojna. Dajcie mi jakoś znać. Najlepiej niech Joasia do mnie przyjedzie. Tutaj nigdzie w pobliżu nie ma telefonu, a na pocztę to kawał drogi. Ale jak nie będę miała wiadomości, to pójdę i zatelefonuję.
– Niech się pani nie denerwuje. Na pewno nic się nie stało. Jestem przekonany, że Joanna odsypia u siebie nieprzespaną noc.
Kruszewski w nie najlepszym humorze wrócił do Warszawy. Miał ochotę pojechać do siebie i naradzić się z Dorotą, ale doszedł do wniosku, że przedłużanie