Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz
Uzyskuje dystans. Uzyskuje niesłychaną swobodę duchową. Pękają wszystkie więzy. Można być bardziej sobą. W powszechnym zamęcie rozluźniają się dotychczasowe formy, można w sposób bardziej bezwzględny dążyć do przyszłości.
Wyjątkowa sposobność! Wymarzona chwila! Zdawałoby się więc, że silniejsze indywidualności, bogatsze jednostki, powinny zaryczeć jak lwy. Dlaczegóż nie ryczą? Dlaczego głos tych ludzi osłabł za granicą?
Nie ryczą, bo… bo, przede wszystkim, są zanadto wolni. Sztuka wymaga stylu, porządku, dyscypliny. Słusznie podkreśla Cioran niebezpieczeństwo zbytniego oderwania, nadmiernej wolności. Wszystko z czym byli oni związani i co ich wiązało – ojczyzna, ideologia, polityka, grupa, program, wiara, środowisko – wszystko zniknęło w wirze historii, a na powierzchni ukazała się nicością wypełniona bańka… i wyrzuceni ze swojego światka znaleźli się w obliczu świata, świata bezmiernego i wskutek tego niemożliwego do opanowania. Tylko kultura uniwersalna może sprostać światu, nigdy – kultury lokalne, nigdy ci co żyją tylko fragmentami egzystencji. Utrata ojczyzny nie wtrąci w anarchię tylko tego, kto umie sięgnąć głębiej, poza ojczyznę, dla kogo ojczyzna jest tylko jednym z objawień wiecznego i uniwersalnego życia. Utrata ojczyzny nie zakłóci wewnętrznego porządku jedynie tych, których ojczyzną jest świat. Historia współczesna okazała się zbyt gwałtowna i bezgraniczna dla literatur zbyt narodowych i partykularnych.
I ten nadmiar wolności właśnie najbardziej krępuje pisarza. Zagrożeni ogromem świata i ostatecznością jego spraw, kurczowo czepiają się przeszłości; czepiają się samych siebie; pragną pozostać takimi jak byli; lękają się najmniejszej choćby zmiany w sobie, z obawy, że wówczas wszystko się rozleci; i, na koniec, czepiają się kurczowo jedynej nadziei, jaka im pozostała, to jest nadziei na odzyskanie ojczyzny. Lecz odzyskanie ojczyzny nie może nastąpić bez walki, walka zaś wymaga siły, siła zaś zbiorowa powstać może tylko na drodze rezygnacji z własnego ja. Aby ją wytworzyć pisarz musi narzucić sobie i rodakom ślepą wiarę oraz wiele innych ślepot, a luksus bezinteresownego i swobodnego myślenia staje się najcięższym z grzechów. Tak więc, nie umie być pisarzem bez ojczyzny – lecz, aby odzyskać ojczyznę, musi przestać być pisarzem, pisarzem na serio.
Być może jednak, istnieje jeszcze inna przyczyna tego paraliżu duchowego, przynajmniej, gdy idzie nie o intelektualistów, lecz o ludzi sztuki. Mam na myśli samą koncepcję sztuki i artysty, tak jak ona urobiła się na zachodzie Europy. Nie wydaje mi się, aby nasze współczesne wierzenia odnośne do istoty sztuki, roli artysty, stosunku artysty do społeczeństwa pokrywały się z rzeczywistością. Filozofia artystyczna Zachodu wytworzyła się wśród elity, w społeczeństwach skrystalizowanych, gdzie nic nie zakłóca umówionego języka – nie na wiele jednak może się przydać człowiekowi wyrzuconemu poza nawias konwenansu. A koncepcja sztuki wykuwana po tamtej stronie kurtyny przez zwycięską biurokrację proletariatu jest bardziej jeszcze elitarna… i bardziej naiwna. Lecz artysta na emigracji, zmuszony istnieć nie tylko poza narodem, ale i poza elitą, konfrontuje się o wiele bardziej bezpośrednio ze sferą duchowo i intelektualnie niższą, nic nie izoluje go od tej styczności, musi osobiście wytrzymać napór brutalnego i niedojrzałego życia. Jest on jak zbankrutowany hrabia, który widzi, że salonowe maniery tracą wartość, gdy nie ma salonu. To jednych pcha w „demokratyczną” płaskość, w dobroduszną pospolitość lub w ordynarny „realizm”… innych zaś skazuje na odosobnienie. Musimy znaleźć jakiś sposób na to, aby znowu poczuć się arystokracją (w głębszym tego słowa znaczeniu).
Jeżeli więc mowa o rozkładzie i dekadencji literatur emigracyjnych, to bardziej trafiałoby mi do przekonania takie ujęcie sprawy… gdyż tu przynajmniej wyzwalamy się na moment z zaklętego koła drobiazgów, a dotykamy trudności zdolnych rozłożyć autentycznych pisarzy. I wcale nie przeczę, że przezwyciężenie ich wymaga wielkiej stanowczości i śmiałości ducha. Niełatwo być pisarzem na miarę emigracji, gdyż jest to miara zupełnej prawie samotności. Cóż dziwnego zatem, że, przerażeni własną słabością i ogromem zadań, chowamy głowę w piasek i, organizując sobie parodię przeszłości, uciekamy od świata w światek?…
A jednak prędzej czy później myśl nasza musi wypracować sobie drogi wyjścia z impasu. Problemy nasze znajdą swoich ludzi. W danej chwili idzie nie o twórczość samą, lecz o odzyskanie możności tworzenia. Musimy wytworzyć tę porcję swobody, śmiałości i bezwzględności, a nawet powiedziałbym – nieodpowiedzialności, bez której twórczość jest niemożliwa. Trzeba nam po prostu oswoić się z nową skalą naszego istnienia. Będziemy musieli potraktować z zimną krwią i bezceremonialnie najdroższe nam uczucia, aby dojść do nowych wartości. Z chwilą, gdy zabierzemy się do kształtowania świata, z tego miejsca w jakim się znajdujemy i tymi środkami, jakimi dysponujemy, ogrom się zmniejszy, bezmiar nabierze formy i poczną opadać wzburzone wody chaosu.
Czwartek
Ktoś obdarzył mnie z Paryża paczką ważnych książek francuskich, domyślając się słusznie, że ich nie znam i że trzeba, abym je przeczytał. Jestem skazany na czytanie tych tylko książek, które mi wpadną w rękę, ponieważ nie stać mnie na kupowanie – zgrzytam zębami widząc osoby z przemysłu i handlu fundujące sobie biblioteki dla ozdoby gabinetu, podczas gdy ja nie mam dostępu do utworów, które w nieco inny sposób są mi potrzebne. Ale wymagacie, abym był oczytany i zorientowany, nieprawdaż? Mówił mi kiedyś Iwaszkiewicz, że artysta nie powinien wiedzieć za dużo. To słuszne i bardzo, ale nie może on pozwolić, aby głos mu się spóźniał i bezkresny idiotyzm ustroju, który zatrzaskuje przed nim drzwi teatrów, sal koncertowych, księgarń, drzwi otwarte na oścież przed snobistycznym pieniądzem, zemści się kiedyś na was. Ten system, spychający intelektualistę na szary koniec, który odbiera inteligencji możliwość rozwoju, będzie w przyszłości należycie oceniony i wnuki wasze będą was miały za głupców (ale cóż was to obchodzi!).
Dopiero teraz, dzięki przyjaznej hojności paryskiej, mogłem zapoznać się z dziełem Camusa L’Homme révolté – w rok po ukazaniu się książki. Czytam ją „pod ławką”, jak niegdyś w szkole, więc Camus mógłby słusznie zgłosić zastrzeżenie pod adresem takiej lektury – ale mimo to jego tekst stał się natychmiast osią moich rozmyślań. „Przerażenie”? Tak, „przerażenie” (prawdę mówiąc, nie doświadczam uczuć inaczej, jak w cudzysłowie). Ale, jeśli mógłbym mówić o przerażeniu, to powiedziałbym, że mniej mnie przeraża dramat, który książka opisuje, niż wola stwarzania dramatu, dająca się wyczuć w samym autorze. Hegel, Schopenhauer, Nietzsche, o którym co chwila musimy myśleć, czytając to, byli niemniej dramatyczni – ale tragiczna myśl ludzkości w owym czasie miała w sobie jeszcze rozkosz odkrycia, tak jawną u Schopenhauera, a i w Nietzschem namacalną i dziecinną – a Camus jest zimny.
Piekło tej książki jest bardziej niepokojące dlatego, że jest zimne; a jeszcze bardziej dlatego, że jest zamierzone. Wydawałoby się, że nic niesłuszniejszego od tych słów – gdyż trudno o utwór bardziej ludzki i szlachetniejszy w intencji, o gorętsze przejęcie się człowiekiem. Ale śmiertelny chłód spowodowany jest tym właśnie, że Camus wzbrania sobie nawet tej przyjemności, jaką daje zrozumienie świata, on chce dać sam tylko ból, odrzuca rozkosze lekarza, który cieszy się swoją diagnozą – chce być ascetyczny. A jego pragnienie tragedii ma swoje korzenie w tym, że dla nas, dzisiaj, tragedia i wielkość, tragedia i głębia, tragedia i prawda stały się synonimami. Co oznacza, że nie umiemy być wielcy, głębocy, prawdziwi inaczej, jak tragicznie.
To jest może jedna z naczelnych cech naszego myślenia na przestrzeni ostatniego stulecia. Z jednej strony – dojrzeliśmy o tyle, że już nie możemy cieszyć się naszą prawdą. Z drugiej – jesteśmy nastawieni na tragiczność i szukamy jej zawzięcie, jak skarbu. Więc chyba nie stary, monotonny w swoim nieszczęściu świat stał się bardziej tragiczny, tylko człowiek. I tu rzeczywiście można się niepokoić – gdyż jeśli nie przestaniemy, pochyleni nad naszą przepaścią, wywoływać z nicości demona, wypełni on wszystkie zakątki naszego bytu! Świat będzie taki, jakim my go zechcemy. Jeśli więc istnieje