Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz

Dziennik 1953-1969 - Witold  Gombrowicz


Скачать книгу
Subtelność i wydoskonalenie smaku, które powinny ich zmusić do liczenia się ze mną!

      Ale coś się stało…

      Zamiast wejść do salonu swobodnie, wszedłem nieśmiało. Być może przez jedną tylko chwilę pozwoliłem aby mi zaimponowali. I to wystarczyło – od razu tamto moje ja, rodem z biednej mej kawiarni, skoligacone z drobiazgiem podrzędnych poetów czy nawet zwykłych owocarzy, od razu cała ma nieelegancja smutna, szara wdarła się… Jak strasznie! Byłem zupełnie zmiękczony… Dłuższy czas siedziałem w milczeniu. I nagle zacząłem się starać! Ach, tak, zacząłem rozmawiać i starałem się… starałem się być swobodny – i elegancki – przyjemny…

      Cały mój świat zawalił się. Wszystko zdobyte wysiłkiem wielu lat poszło w gruzy. Gdzież duma moja? Rozum? Dojrzałość? Wzgarda? Wszystko przepadło, ty zaś starasz się, o, starasz się, starasz, na kolanach przed bogiem, którego tysiąc razy obalałeś!

      A wyszedłszy z tej łaźni pobiegłem w nocy, pustymi miasta ulicami, do podrzędnej mojej kawiarni aby móc powiedzieć kilku znajomkom i kompanom moim, którzy tam grali w kości popijając wino Toro:

      – Wracam od…

      Środa

      Ale to z czym innym, z czymś odleglejszym mi się kojarzy.

      Przed wojną. Kawiarnia Ziemiańska w Warszawie. Dymna chmura. Stolik młodych pisarzy i poetów. Awangarda. Proletariat. Surrealizm. Socrealizm. Wyzwoleni z przesądów. Mówią: – Głupie snobizmy epoki kończącego się mieszczaństwa! Albo: – Śmieszne uprzedzenia rasowe feudalizmu!

      Lecz ja przysiadam się i z miejsca zaznaczam, chociaż mimochodem, że moja babka była kuzynką Burbonów hiszpańskich. Po czym najuprzejmiej podsuwam im cukier – nie Kazimierzowi jednak (który wśród nich królował gdyż najlepszym był poetą) ale Henrykowi (który jest bardziej z towarzystwa i ojca ma pułkownika). Gdy zaś rozpoczyna się dyskusja popieram zdanie Stefana, ponieważ on z ziemiańskiej rodziny. Albo mówię: – Stasiu, poezja poezją, ale przede wszystkim ci radzę: nie bądź gminny! Albo: – Sztuka jest zjawiskiem w pierwszym rzędzie heraldycznym! Śmieją się lub poziewają, albo protestują – ale ja tak miesiącami, latami całymi z niezłomną konsekwencją absurdu, z powagą nonsensu, z największą pracowitością dlatego właśnie iż rzecz nie warta pracy. – Nuda! Idiotyzm! Kretyństwo! – krzyczą, ale powolutku jeden, potem drugi ulega, oto już ten bąknął że dziadek miał willę w Konstancinie, tamten daje do zrozumienia, że siostra babki była „ze wsi”, a inny jeszcze niby dla zabawy wyrysował swój herb na bibułce. Socrealizm? Surrealizm? Awangarda? Proletariat? Poezja? Sztuka? – Nie. Las drzew genealogicznych, a my w ich cieniu.

      Powiedział mi poeta Broniewski.

      – Co pan robi? Co to za dywersja? Pan nawet komunistów zaraził herbarzem!

      Czwartek

      W Argentynie znalazłem się bez grosza – w bardzo trudnej sytuacji. Wprowadzony zostałem w świat literacki i ode mnie tylko zależało abym rozumnym postępowaniem pozyskał tych ludzi. Lecz ja poczęstowałem ich genealogią i sprawiłem, że się uśmiechnęli.

      Ta pasja, ten obłęd stylizowania i to możliwie najbardziej idiotycznego! Ta mania genealogiczna, która rujnuje mnie, za którą płacę moją karierą społeczną! Gdybym naprawdę był snobem. Ale nie jestem nim. Nigdy nie zrobiłem najmniejszego wysiłku aby „bywać” i „towarzystwo” mnie nudzi, nawet mnie mierzi.

      Cóż skłania mnie do tych wspomnień? Co? Herbarz. Powiedziano mi że ktoś w Argentynie nosi się z zamiarem wydania herbarza, specjalnego herbarza dla emigrantów. Herbarz emigrancki, oto szczyt, arcydzieło naszego absurdu. A mimo to, jeśli ta książka się pojawi, będzie jedną z najprawdziwszych jakie urodziły się między nami. Gdyż te rzeczy nie skończyły się – ani we mnie, ani w wielu innych Polakach. Przejechały się po nas wojny i rewolucje, zburzenie miast, śmierć milionów, ideologie, ale łąka nasza po staremu zakwita mitologią herbarzy, wyobraźnia pozostała wierna dawnej miłości: kocha hrabiów. I nie ma potworności o którą nie owinąłby się ten powój. Słyszałem przecież niedawno najzacniejszą w świecie kobietę, opowiadającą ze łzami w oczach jak Niemcy zamęczyli w Polsce X-a. Ale ja wiedziałem dlaczego ona to opowiada. Czyhałem jak kot na mysz… i usłyszałem w końcu to co, wiedziałem, było nieuniknione. – Nie dziwcie się że się tym tak przejmuję, ale to właściwie moja rodzina… Moja matka była 1-o voto…

      Więc przyznajcie, że dla tego szału waszego nie ma dość krwawego pretekstu.

      Nie bądźcie zakłamani i przyznajcie, że do dzisiaj, choć wyrzuceni z salonów, odmawiacie litanię górnobrzmiących nazwisk.

      Dlaczego rumienicie się? Dlaczego zżymacie się i protestujecie, że już z tego wyrośliście – jeśli dobrze wiecie, żeście wcale nie wyrośli, że to w was jest.

      Ale w takim razie… ale, jeśli tym jesteście nadziani… jeśli to w was tkwi… jakże pretendować do rzeczywistego istnienia? W rzeczywistym życiu? Hierarchie, mity, godności powstałe w dawniejszym ćwierćświatku waszym i dziś już umarłe – albowiem ów fragment bytu, z którego powstały, już sczezł – ciągle jeszcze przesłaniają nam byt i tym to zdechłym bożyszczom składamy pokątnie śmieszne ofiary.

      Dość, dość… Dlaczego mówię o was? Lepiej abym mówił o sobie. Posłuchajcie mojej opowieści. Dla mnie arystokracja to było jedno z tych niedojrzałych zaburzeń, potwornych, zielonych urzeczeń, nie wiedzieć – zrodzonych ze mnie, czy też mnie narzuconych z którymi zmagałem się w literaturze, bardziej jeszcze w życiu. I, jak zawsze bywa z taką niedojrzałą mitologią, wydaje się ona niesłychanie łatwa do przezwyciężenia – a dopiero głębsze w nią wejrzenie i ściślejszy rachunek sumienia ukazuje całą jej drapieżną niezniszczalność. Co do mnie – czyż nie mogłem po prostu wzgardzić snobizmem i obrócić go wniwecz, ubierając siebie w te gotowe frazesy, które czekają na nas w takich wypadkach: „Nie, mnie to nie imponuje, dla mnie nie tytuł ma znaczenie, lecz wartość człowieka, nie, któż by wierzył w te śmieszne przesądy!” I mówiąc tak nie skłamałbym o tyle, iż rzeczywiście byłoby to zgodne z moim rozumem, raczej postępowym i wypranym z owej przedwiecznej głupoty. Ale, będąc prawdą, byłoby nią tylko do pewnego stopnia i takie postawienie sprawy nie jest według mnie dość inteligentne, owszem, świadczy o powierzchownym ujęciu – gdyż moc wszelkiej mitologii niedojrzałej na tym się zasadza, że ona daje się nam we znaki choć jej nie uznajemy i doskonale wiemy, że jest bzdurna. Wystarczy aby do dojrzalca, który proklamuje swoje wyzwolenie z przesądów, zbliżył się książę z krwi i kości, a w nim cała jego „równość” stanie się pracowita, wysilona, ha, będzie musiał dobrze mieć się na baczności aby nie stoczyć się w nierówność! Jeśli więc musisz bronić się przed tym, to dowód że jednak istnieje to coś! Sprawy nie zawsze układają się tak gładko, jak by tego pragnęła demokratyczna poczciwość.

      I nietrudno pojąć, dlaczego muszą liczyć się z tymi hierarchiami nawet ci – nowocześni. Czyż nie dlatego, że choć tobie markiz nie imponuje, imponuje jednak innym – zaś musisz liczyć się z innymi. Nie przyjdzie ci łatwo potraktować za pan brat kogoś przed kim inne schylają się głowy – daremnie będziesz wymyślał im po cichu od głupców – i tak to niedojrzałość znajduje zawsze swoich ludzi i nimi się trzyma. Ale można by także powiedzieć że, nie uznając wartości osobistej arystokraty, nie jesteśmy jednak nieczuli na fakt, że on jest produktem wielowiekowego luksusu (do którego wszyscy wzdychamy), że jest uosobieniem bogactwa, beztroski, wolności, tworem środowiska które, słusznie czy niesłusznie, wydobyło się z nędzy życia. Arystokracja rodowa nie wyróżnia się zaletami. To ludzie nieraz źle wychowani. To niezbyt światłe umysły i jakże często rozmiękczone i niesmaczne charaktery. To bardzo kiepska estetyka i charme dość wątpliwy. Ich służba jest na ogół o wiele lepsza od nich, nawet pod względem manier. Ale wady arystokracji wynikają z jej trybu życia, są świadectwem jej stopy życiowej i tę to stopę delikatną uwielbiamy wbrew moralnej i estetycznej


Скачать книгу