Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz

Dziennik 1953-1969 - Witold  Gombrowicz


Скачать книгу
polecam ją gorąco uwadze Komitetu).

      Sobota

      Osobom, interesującym się moją techniką pisarską, przekazuję następującą receptę.

      Wejdź w sferę snu.

      Po czym zacznij pisać pierwszą lepszą historię, jaka ci przyjdzie do głowy i napisz ze 20 stron. Potem przeczytaj.

      Na tych 20 stronach znajdzie się może jedna scena, kilka pojedynczych zdań, jakaś metafora, które wydadzą ci się podniecające. Napisz więc wszystko jeszcze raz, starając się aby te podniecające elementy stały się osnową – i pisz, nie licząc się z rzeczywistością, dążąc tylko do zaspokojenia potrzeb twojej wyobraźni.

      Podczas tej powtórnej redakcji wyobraźnia twoja przyjmie już pewien kierunek – i dojdziesz do nowych skojarzeń, które wyraźniej określą teren działania. Wówczas napisz 20 stron dalszego ciągu, idąc wciąż po linii skojarzeń, szukając zawsze pierwiastka podniecającego – twórczego – tajemniczego – objawicielskiego. Potem napisz wszystko jeszcze raz. Tak postępując ani się spostrzeżesz, kiedy wytworzy ci się szereg scen kluczowych, metafor, symboli (jak w Trans-Atlantyku „chodzenie”, „pusty pistolet”, „ogier” lub w Ferdydurke „części ciała”) i uzyskasz szyfr właściwy. I wszystko zacznie ci się pod palcami zaokrąglać mocą własnej swojej logiki, sceny, postacie, pojęcia, obrazy zażądają swego dopełnienia i to, co już stworzyłeś, podyktuje ci resztę.

      Jednakże cała rzecz w tym, abyś, poddając się w ten sposób biernie dziełu, pozwalając aby stwarzało się samo, nie przestał ani na chwilę nad nim panować. Zasada twoja w tym względzie ma być następująca: nie wiem dokąd dzieło mnie zaprowadzi ale, gdziekolwiek by mnie zaprowadziło, musi wyrażać mnie i mnie zaspakajać. Zaczynając Trans-Atlantyk nie miałem pojęcia o tym, że on doprowadzi mnie do Polski, gdy jednak to się stało postarałem się aby nie kłamać – aby kłamać jak najmniej – i aby wyzyskać tę okazję dla wyładowania się i wyżycia… I wszystkie problemy, które nasuwa ci takie samorodne i na oślep stwarzające się dzieło, problemy etyczne, stylu, formy, intelektu, muszą być rozwiązywane z pełnym udziałem twojej najostrzejszej świadomości oraz z maksymalnym realizmem (gdyż wszystko to jest grą kompensacji: im bardziej jesteś szalony, fantastyczny, intuicyjny, nieobliczalny, nieodpowiedzialny, tym bardziej musisz być trzeźwy, opanowany, odpowiedzialny).

      W rezultacie: pomiędzy tobą a dziełem powstaje walka, taka jak pomiędzy woźnicą a końmi, które go ponoszą. Nie mogę opanować koni, lecz muszę dbać abym się na żadnym zakręcie tej jazdy nie wywrócił. Dokąd zajadę – nie wiem, lecz muszę zajechać cało. Więcej – muszę przy sposobności wydobyć całą rozkosz z tej jazdy.

      I w ostatecznym rezultacie: z walki pomiędzy wewnętrzną logiką dzieła a moją osobą (gdyż nie wiadomo: czy dzieło jest tylko pretekstem abym ja się wypowiedział, czy też ja jestem pretekstem dla dzieła), z tego zmagania rodzi się coś trzeciego, coś pośredniego, coś jakby nie przeze mnie napisanego, a jednak mojego – nie będącego ani czystą formą, ani bezpośrednią moją wypowiedzią, lecz deformacją zrodzoną w sferze „między”: między mną a formą, między mną a czytelnikiem, między mną a światem. Ten twór dziwny, tego bastarda, wsadzam w kopertę i posyłam wydawcy.

      Po czym czytacie w prasie: „Gombrowicz napisał Trans-Atlantyk aby dowieść…”, „Tezą dramatu Ślub jest…”, „W Ferdydurke Gombrowicz chce powiedzieć…”

      Piątek

      List od nie znanego mi p. H. z Londynu. Zapytuje: czy, zdaniem moim, nie jest antysemitą godnym napiętnowania pewien dyplomata polski, który w swoim dzienniku wyraził się o pewnym Żydzie „parszywiec”.

      Żałuję że nie zachowałem kopii mojej odpowiedzi, która była mniej więcej taka:

      „Myli się Pan najzupełniej. Wyzwiskiem, które określa Żyda, jest ‘parch’. Słowo ‘parszywiec’ używane jest w języku potocznym równie często w stosunku do Aryjczyków więc, choć oba te wyrazy mają wspólny źródłosłów, nic nie upoważnia do przypuszczenia że zostało ono użyte ze względu na żydowskie pochodzenie danej osoby. Czytałem tekst, o który Panu chodzi, kilka dni temu i do głowy mi nie przyszło podejrzenie o antysemityzm pod adresem autora. Zresztą muszę Panu się przyznać, że i mnie – choć łatwo wywnioskować z mojej literatury, że niewiele mam wspólnego z antysemityzmem – czasem wymknie się nawet słówko ‘parch’ gdy jakiś poszczególny Semita da mi się we znaki. Dzieje się tak ponieważ nie jestem filosemitą sztywnym, wysilonym, ale filosemitą w stanie luźnym, ze wszystkimi atawizmami szlachcica, panie święty, ze wsi”.

      Przypuszczam, że ta odpowiedź nie zadowoli mego korespondenta. Trudno. Zresztą, pewna wstydliwość nie pozwala mi pisać akurat tego, czego się po mnie oczekuje. Bezmiary zbrodni, dokonanej na Żydach, i mnie przeszyły na wskroś i na zawsze. Wolałem jednak nie zamieszczać tego w liście. Napisałbym – ale w liście do antysemity.

      Lecz muszę także zaznaczyć, że owo łapanie za słówka niezbyt trafia mi do przekonania. W tym jest uraz – właśnie ze względu na powagę tragedii – niepoważny. A nawet posunę się dalej i powiem, że Żyd zbyt uporczywie domagający się aby go traktowano „jak człowieka”, to jest, jakby niczym nie różnił się od innych, wydaje mi się Żydem nie dość świadomym swojego żydostwa. Żądając tej równości, oni mają rację – to słuszne, to zrozumiałe – ale to nie na miarę ich rzeczywistości. Zbyt proste, zbyt łatwe…

      Nie podoba mi się w Żydach, gdy nie są na wysokości swego powołania. Ileż razy zdumiewało mnie, gdym w rozmowach, i to z rozumnymi Żydami, natrafiał na taką małostkowość w ocenie własnego losu. Dlaczego świat nie lubi Żydów? Ależ dlatego, że są zdolniejsi, mają pieniądze, stwarzają konkurencję. Dlaczego świat nie chce uznać, że Żyd to taki sam człowiek, jak inni? Ależ to kwestia propagandy, przesądów rasowych, braku oświecenia…

      Gdy słyszę z ust tych ludzi, że naród żydowski jest jak inne, odczuwam to mniej więcej jak gdybym słyszał Michała Anioła twierdzącego, że niczym od nikogo się nie różni, Szopena, domagającego się „normalnego” życia, Beethovena, zapewniającego że i on ma prawo do równości. Niestety! Ci, którym dano prawo do wyższości, nie mają prawa do równości.

      Nie ma narodu bardziej oczywiście genialnego – i mówię to nie tylko dlatego, że oni zawarli w sobie najważniejsze inspiracje świata, że co chwila wybuchają jakimś wiekopomnym nazwiskiem, że wycisnęli pieczęć swoją na dziejach. Geniusz żydowski jest oczywisty w samej swojej strukturze, to jest w tym, że podobnie jak genialność indywidualna, jest najściślej połączony z chorobą, upadkiem, poniżeniem. Genialny, dlatego że chory. Wyższy, gdyż poniżony. Twórczy, bo anormalny. Ten naród, jak Michał Anioł, Szopen i Beethoven jest dekadencją, która przetwarza się w twórczość i postęp. Ten naród nie ma łatwego dostępu do życia, jest w niezgodzie z życiem – dlatego staje się kulturą.

      Nienawiść, pogarda, lęk, niechęć, jakie wzbudza w innych narodach ten naród, są z tego samego gatunku co uczucia, które wywoływał w wieśniakach niemieckich chory, głuchy, brudny, histeryczny, gestykulujący Beethoven podczas swoich przechadzek. Droga krzyżowa Żydostwa jest z natury swojej ta sama, co droga Szopena. Historia tego narodu jest tajną prowokacją, podobnie jak biografie wszystkich wielkich ludzi – prowokacją losu, ściąganiem na siebie wszystkich klęsk, jakie mogą przyczynić się do spełnienia misji… narodu wybranego. Jakie moce życia wywołały ten fakt straszliwy, nie wiadomo – ci, którzy są nim, którzy go stanowią, niech ani na chwilę się nie łudzą, że z tych przepaści zdołają wydostać się na gładką równinę.

      I ciekawe, że życie choćby najpospolitszego, najzdrowszego Żyda, jest jednak zawsze, w pewnej mierze, życiem człowieka wybitnego: choć zdrowy, zwykły, niczym nie różniący się od innych, jest jednak odmienny i traktowany inaczej, musi być odosobniony, jest – choćby nie chciał – na marginesie. Więc


Скачать книгу