Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Stawiam ci dzisiaj tyle ciastek, ile tylko zdołasz zjeść.
Wzruszyła ramionami.
– Wolałabym kieliszek gorzały i sałatkę śledziową. Ale niech będą ciastka. Szarlotka i dwa ptysie.
– Dwie szarlotki, dwa ptysie i dwie kawy – powiedział Downar, uśmiechając się do smutnej kelnerki. Następnie przyjrzał się Ziucie. – Więc znałaś tego Brazylijczyka?
– A cóż to nie wolno mieć znajomych?
– Ale oczywiście, że wolno. Nie denerwuj się, złotko. Jak nie będziesz ze mną grzecznie rozmawiać w kawiarni, to pojedziemy na Mokotów. Jak wolisz.
Spokorniała.
– No nie gniewaj się, Stefan, ale jestem trochę dzisiaj zdenerwowana. Daję ci słowo, że ja nie mam nic wspólnego z tą historią, absolutnie nic.
Downar łagodnie pogładził ją po dłoni.
– Zupełnie niepotrzebnie się denerwujesz. Przecież ja cię o nic nie oskarżam. Jak już wiesz, zginął cudzoziemiec. Paskudna sprawa. Ja się tym zajmuję, więc nie dziw się, że staram się czegoś dowiedzieć. Wcale nie twierdzę, że ty masz z tym coś wspólnego.
Zapaliła papierosa i spytała:
– Co właściwie chcesz wiedzieć?
– Ile razy byłaś u niego?
– Dwa.
– No i co…?
– No i nic. Miły, starszy facet, forsiasty. Płacił dolarami.
– W jakim języku z nim rozmawiałaś?
– Właściwie nie mówiliśmy dużo. Parę słów po niemiecku, parę słów po francusku. Wiesz, że nie jestem znowu taka wykształcona w obcych językach.
– Czy zauważyłaś coś specjalnego, coś zaskakującego w jego pokoju?
Zastanowiła się przez chwilę.
– Nie wiem. Chyba nie.
– Czy widziałaś u niego taki długi nóż w metalowej pochwie?
– To faktycznie widziałam. Majcher jak jasna cholera. Nawet go pytałam, na co mu taka kosa. Powiedział, że do przecinania kartek. Takim czymś można byki zarzynać, a nie przecinać kartki.
Downar zjadł szarlotkę i wypił duży łyk kawy.
– Powiedz mi, kochanie, czy inne twoje koleżanki też go odwiedzały?
– Ma się rozumieć. I Stefa, i Hela, i Danka. Starszy facet był, ale pieroński kozak na te rzeczy. Tylko że ostatnio to się tu do niego jakaś ździra przyplątała, no i ma się rozumieć już nas nie zapraszał.
– Co to była za babka?
– A cholera ją wie. Blondyna.
Ładna?
– Nie powiem, żeby była brzydka, ale cholernie wredna. Przyznać tylko trzeba, że szykowna. To fakt.
– Nie znasz jej?
– Nie. Nigdy jej nie widziałam.
– Poznałabyś ją?
– No pewnie.
– Słuchaj no, Ziuta, jakbyś ją gdzieś przyuważyła, to zaraz daj mi znać. Bardzo chciałbym porozmawiać z tą cizią.
– To ci mogę obiecać.
– A faceci jacyś przychodzili do niego? Nie wiesz?
– Tego nie wiem. Raz tylko jak byłam u niego, to rozmawiał z kimś przez telefon. O ile mogłam zrozumieć, to chyba z jakimś gościem.
– W jakim języku z nim mówił?
– Po niemiecku.
Downar skinął na kelnerkę i zapłacił. Następnie zwrócił się do swej towarzyszki:
– Bardzo ci dziękuję, kochanie, za te wszystkie informacje. Wracasz do Grandu?
– Tak. Muszę się im pokazać, bo będą myślały, żeś mnie przymknął.
Rozstali się na rogu Hożej. Downar zaczekał na przystanku i wsiadł do piętnastki.
Stojąc na przedniej platformie drugiego wozu, rozmyślał nad tym, co posłyszał od Ziuty. Pokrywało się to właściwie z informacjami otrzymanymi od szefa recepcji. Elegancka, efektowna blondynka. Wysoka, zgrabna. Downar wyczuwał instynktownie, że odnalezienie tej kobiety mogłoby się poważnie przyczynić do rozwiązania zagadki. Było bowiem bardzo prawdopodobne, że właśnie ona miała coś wspólnego ze zniknięciem brazylijskiego muzykologa. Ba, ale jak tu znaleźć w Warszawie blondynę, wiedząc o niej tylko tyle, że jest efektowna i zgrabna. Nie miał przecież nawet jej fotografii. A może w ogóle już dawno wyjechała z Warszawy.
Na Słowackiego bez trudu znalazł dom, którego szukał. Na liście lokatorów przeczytał: Ewa Falińska – urzędniczka.
Na trzecie piętro wbiegł, przeskakując po dwa stopnie na raz. Spieszył się. Ogarnęło go nerwowe działanie. Przed drzwiami pojawiły się wątpliwości. Skąd pewność, że ją zastanie? Dlaczegóż miałaby w niedzielę, w taki piękny wieczór siedzieć w domu? Nacisnął dzwonek.
W przedpokoju zastukały obcasy. Zgrzytnęła odsuwana zasuwa.
Do licha! Ten Natorski mówił prawdę. Była rzeczywiście bardzo ładna. Wysoka, efektowna blondyna.
Patrzyła pytająco.
– Czego pan sobie życzy?
Downar był trochę zmieszany jej urodą. Ukłonił się.
– Czy mam przyjemność z panią Ewą Falińską?
– To właśnie ja jestem. A pan w jakiej sprawie?
– W służbowej. Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Downar. Jestem z milicji. Oto moja legitymacja.
– Ach tak. Proszę.
Wpuściła go do przedpokoju.
Powiesił płaszcz, wytarł starannie buty i wszedł za dziewczyną do pokoju.
Dwa tapczany, stół, małe biureczko,