Zaczęło się w sobotę. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski


Скачать книгу
dziew­czy­na – po­my­ślał Do­wnar – prze­ślicz­na dziew­czy­na.”

      Zda­wał so­bie spra­wę z tego, że za­czy­na my­śleć zu­peł­nie o czym in­nym, a nie o mor­der­stwie po­peł­nio­nym w kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej. Opa­no­wał się ca­łym wy­sił­kiem woli. „Do wszyst­kich dia­błów, prze­cież nie przy­sze­dłem tu­taj na flir­ty” – pró­bo­wał so­bie wy­bić z gło­wy te nie­bez­piecz­ne my­śli.

      – Po­zwo­li pani, że za­pa­lę – po­wie­dział, wyj­mu­jąc pa­pie­ro­śni­cę.

      – Pro­szę bar­dzo. Za­raz panu po­dam po­piel­nicz­kę.

      – A może pani za­pa­li…?

      – Dzię­ku­ję, ja nie palę.

      Od­wró­ci­ła się i wy­szła do kuch­ni po po­piel­nicz­kę. Ob­ser­wo­wał ją. Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na. Prze­ślicz­na dziew­czy­na. Co za wło­sy, co za oczy…

      Po­sta­wi­ła przed nim krysz­ta­ło­wą po­piel­nicz­kę i spy­ta­ła:

      – Może na­pi­je się pan her­ba­ty?

      – Och, nie, nie. Dzię­ku­ję bar­dzo – za­pro­te­sto­wał gwał­tow­nie. – Ja prze­cież tyl­ko na chwi­lecz­kę. Nie chcę pani za­bie­rać cza­su. Jest już dość póź­no.

      Przyj­rza­ła mu się bar­dzo uważ­nie i uśmiech­nę­ła się.

      – Dla­cze­go mi się pani tak przy­glą­da?

      – Bo, praw­dę mó­wiąc, ni­g­dy jesz­cze nie roz­ma­wia­łam z ofi­ce­rem śled­czym.

      – No i ja­kież wra­że­nie? Bar­dzo je­stem prze­ra­ża­ją­cy?

      – Wła­śnie, że nie. Wła­ści­wie jest pan bar­dzo sym­pa­tycz­ny.

      Tym ra­zem Do­wnar się ro­ze­śmiał.

      – Miło mi to po­sły­szeć. Więc wo­bec tego, że nie wzbu­dzam w pani lęku, może mi pani od­po­wie spo­koj­nie i rze­czo­wo na parę py­tań.

      Wes­tchnę­ła.

      – Ach, praw­da, prze­cież pan służ­bo­wo. Na chwi­lę o tym za­po­mnia­łam. Słu­cham. Niech pan pyta.

      – Jak daw­no pra­cu­je pani u me­ce­na­sa Na­tor­skie­go?

      – Już dru­gi rok.

      – I za­do­wo­lo­na pani z tej pra­cy?

      – Och tak, bar­dzo. To uro­czy czło­wiek.

      „Dzie­wusz­ka jest za­ko­cha­na w sze­fie” – po­my­ślał Do­wnar i py­tał da­lej:

      – Jak pani są­dzi, czy me­ce­nas Na­tor­ski ma wro­gów?

      Spoj­rza­ła na nie­go swy­mi ogrom­ny­mi nie­bie­ski­mi ocza­mi, któ­re w tej chwi­li po­ciem­nia­ły z wra­że­nia.

      – Wro­gów? Me­ce­nas Na­tor­ski? Nie. Skąd­że. Skąd­że taki wspa­nia­ły, szla­chet­ny czło­wiek mógł­by mieć wro­gów? My­ślę, że wszy­scy go bar­dzo, ale to bar­dzo lu­bią.

      Do­wnar opa­no­wał drże­nie warg. Nie chciał się uśmiech­nąć.

      – Czy nie po­zna­ła pani przy­pad­ko­wo pew­ne­go im­pre­sa­ria bra­zy­lij­skie­go, któ­ry przy­je­chał na kon­kurs cho­pi­now­ski i za­miesz­kał w Grand Ho­te­lu? Na­zy­wa się Omar Ri­bas No­gu­eira.

      Po­trzą­snę­ła gło­wą.

      – Nie, nie znam ni­ko­go ta­kie­go. Skąd­żeż mia­ła­bym znać ja­kichś cu­dzo­ziem­ców im­pre­sa­riów?

      – No cóż, może się zda­rzyć. Czy bywa pani w Grand Ho­te­lu?

      – Cza­sem. Rzad­ko. To dro­gi lo­kal.

      „Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na blon­dy­na – my­ślał Do­wnar. – Wy­so­ka, po­staw­na. Nie, nie, non­sens. Prze­cież ta dziew­czy­na nie może mieć nic wspól­ne­go z tą spra­wą. Wy­so­ka, po­staw­na, efek­tow­na… na­wet bar­dzo efek­tow­na.”

      Zga­sił pa­pie­ro­sa i prze­cią­gnął gło­wą po wil­got­nym czo­le. W po­ko­ju było dusz­no.

      – Czy pani wi­dzia­ła u me­ce­na­sa Na­tor­skie­go taki bra­zy­lij­ski szty­let w ozdob­nej po­chwie?

      – Wi­dzia­łam. Po­ka­zy­wał mi go.

      – Czy me­ce­nas Na­tor­ski miał ta­kie dwa szty­le­ty czy je­den?

      Nie od razu od­po­wie­dzia­ła. Wy­da­ło mu się, że na­gle w jej oczach doj­rzał nie­po­kój.

      – Nie wiem… Nie pa­mię­tam. Chy­ba je­den. A może… może dwa. Do­praw­dy nie pa­mię­tam.

      Była wy­raź­nie za­fra­so­wa­na. Usi­ło­wa­ła so­bie przy­po­mnieć, a ro­bi­ła to z ta­kim wdzię­kiem, że Do­wnar nie mógł od niej ode­rwać oczu. Czuł, że uro­da tej dziew­czy­ny zu­peł­nie pa­ra­li­żu­je w nim zdol­ność spo­koj­ne­go, lo­gicz­ne­go ro­zu­mo­wa­nia. Był zły na sie­bie. Po­sta­no­wił jak naj­prę­dzej za­koń­czyć tę roz­mo­wę.

      – Czy zna pani spra­wę Wa­ry­sa?

      – Oczy­wi­ście. Prze­cież pro­wa­dził ją pan me­ce­nas Na­tor­ski.

      – Pani wie, że Wa­rys do­stał karę śmier­ci?

      – Tak. Wiem.

      – Czy pod­czas trwa­nia tej spra­wy nie za­ist­niał ja­kiś fakt, któ­ry by pa­nią za­sta­no­wił, za­sko­czył?

      – Nie bar­dzo ro­zu­miem py­ta­nie. No wszyst­ko to było w ja­kiś spo­sób za­ska­ku­ją­ce. Bar­dzo skom­pli­ko­wa­na spra­wa po­szla­ko­wa. Nie bar­dzo wiem, o co panu cho­dzi.

      – Cho­dzi mi o to, czy pod­czas trwa­nia tego pro­ce­su nie zda­rzy­ło się coś, że się tak wy­ra­żę, poza pro­gra­mem, coś ta­jem­ni­cze­go? No, czy na przy­kład ktoś nie pró­bo­wał znie­chę­cić me­ce­na­sa Na­tor­skie­go do pro­wa­dze­nia tej spra­wy?

      – O tak. Wiem, że więk­szość jego zna­jo­mych od­ra­dza­ła mu zaj­mo­wa­nie się tą spra­wą. By­łam na­wet świad­kiem dość przy­krej sce­ny po­mię­dzy me­ce­na­sem a jego na­rze­czo­ną, któ­ra sta­now­czo nie chcia­ła, żeby on bro­nił Wa­ry­sa. Uwa­ża­ła, że to pa­skud­na, brud­na spra­wa.

      – Jak się na­zy­wa na­rze­czo­na me­ce­na­sa Na­tor­skie­go? – spy­tał bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia Do­wnar. Od pew­ne­go cza­su ob­ser­wo­wał nogi Ewy. Były dłu­gie i bar­dzo zgrab­ne.

      – Elż­bie­ta Go­ter­do­wa.

      – Pani ją zna?

      Przez twarz Ewy prze­su­nął się cień.

      – Bar­dzo mało. Wi­dzia­łam ją parę razy.

      – A czy w cza­sie trwa­nia pro­ce­su Wa­ry­sa me­ce­nas Na­tor­ski nie otrzy­my­wał ja­kichś ano­ni­mów?

      Po­ru­szy­ła się


Скачать книгу