Millennium. David Lagercrantz
NIE WIEDZIAŁ, w jaki sposób Gabriella Grane trafiła do Säpo, a już na pewno nie ona sama. Należała do tych dziewczyn, którym wszyscy wróżyli świetlaną przyszłość. Tymczasem w wieku trzydziestu trzech lat nie była sławna ani bogata, ani nawet nie miała bogatego męża, co bardzo martwiło jej stare przyjaciółki z Djursholm.
– Co się z tobą stało, Gabriello? Przez całe życie chcesz być policjantką?
Najczęściej nie potrafiła się odszczeknąć i nie wyjaśniała, że wcale nie jest policjantką, tylko pieczołowicie wybranym analitykiem, i że pisze bardziej specjalistyczne teksty, niż gdy pracowała w Ministerstwie Spraw Zagranicznych albo pisywała wstępniaki do wakacyjnych numerów „Svenska Dagbladet”. I tak nie mogła mówić o większości spraw. Uznała, że najlepiej siedzieć cicho i nie zauważać idiotycznej obsesji innych na punkcie statusu społecznego. Po prostu pogodzić się z tym, że praca w Säpo jest uważana za dno absolutne – zarówno przez znajomych z wyższych klas, jak i oczywiście przyjaciółki intelektualistki.
W ich oczach Säpo było bandą prawicowych jełopów, którzy kierując się skrywanym rasizmem, polowali na Kurdów i Arabów i nie cofali się przed popełnianiem poważnych zbrodni i przestępstw, byle tylko chronić asy radzieckiego wywiadu. Rzecz jasna, czasem się z nimi zgadzała. Widywała w Säpo przejawy niekompetencji i niezdrowych poglądów, a sprawa Zalachenki wciąż jeszcze była wielką plamą na ich honorze. Ale to była tylko część prawdy. Zajmowali się również rzeczami ciekawymi i ważnymi, zwłaszcza teraz, po czystkach. Czasami dochodziła do wniosku, że to miejsce wymiany myśli, że to właśnie tam, nie dzięki gazetom czy w salach wykładowych, można najlepiej zrozumieć zachodzące na świecie zmiany. Choć oczywiście często pytała samą siebie: jak się tu znalazłam i dlaczego nadal tu jestem?
Prawdopodobnie jakąś rolę odegrało w tym pewne pochlebstwo. Skontaktowała się z nią sama Helena Kraft, nowa szefowa Säpo. Oznajmiła, że po tych wszystkich skandalach i pełnych jadu artykułach muszą zacząć inaczej pozyskiwać pracowników. Czas zacząć myśleć jak Brytyjczycy – powiedziała. Zaprosić do współpracy prawdziwie zdolnych ludzi z uniwersytetów. Szczerze mówiąc, Gabriello, nie ma lepszego kandydata niż ty.
Niczego więcej nie potrzebowała. Została analitykiem w kontrwywiadzie, a potem w wydziale ochrony własności przemysłowej. Nawet jeśli jako młoda, a przy tym olśniewająco piękna kobieta nie nadawała się na to stanowisko, to pod każdym innym względem pasowała idealnie. Mówiono o niej „córeczka tatusia” i „dziewczątko z wyższych sfer”, co wywoływało niepotrzebne spięcia. Poza tym jednak okazała się strzałem w dziesiątkę. Była szybka, pojętna i potrafiła myśleć nieszablonowo. A do tego mówiła po rosyjsku.
Nauczyła się tego języka, studiując jednocześnie w Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie. Była wzorową studentką, ale nie sprawiało jej to szczególnej radości. Marzyła o czymś więcej niż tylko o życiu w świecie biznesu. Po dyplomie złożyła podanie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i oczywiście została przyjęta. Ale to nieszczególnie ją kręciło. Dyplomaci byli zbyt sztywni i uładzeni. I wtedy odezwała się do niej Helena Kraft. Gabriella pracowała w Säpo już pięć lat i powoli uznawano ją za utalentowanego członka zespołu, choć oczywiście bywało trudno.
Na przykład tego dnia – i to nie tylko ze względu na przeklętą pogodę. Do jej gabinetu wszedł szef wydziału – Ragnar Olofsson. Wyglądało na to, że jest nie w humorze. Z kwaśną miną rzucił, że nie powinna flirtować, kiedy przebywa gdzieś służbowo.
– Flirtować? – zdziwiła się.
– Przysłano tu kwiaty.
– Czy to moja wina?
– Owszem, sądzę, że masz w tym swój udział. Kiedy jesteśmy w terenie, musimy się zachowywać odpowiednio, to znaczy powściągliwie. Pamiętaj, że reprezentujemy poważny urząd, o kluczowym znaczeniu.
– Wspaniale, kochany Ragnarze! Od ciebie zawsze można się czegoś nauczyć. Wreszcie zrozumiałam, że to przeze mnie kierownik do spraw badań z Ericssona nie odróżnia zwykłej uprzejmości od flirtu. To moja wina, że niektórzy mężczyźni tak się rozpędzają w myśleniu życzeniowym, że potrafią dostrzec propozycję seksualną w zwykłym uśmiechu.
– Nie piernicz – odparł Ragnar i wyszedł. A ona pożałowała swoich słów. Takie ataki rzadko do czegokolwiek prowadziły. Z drugiej strony o wiele za długo znosiła takie gadanie.
Uznała, że już czas się postawić. Pospiesznie zrobiła porządek na biurku i wzięła do ręki raport brytyjskiej Centrali Łączności Rządowej GCHQ na temat rosyjskich szpiegów przemysłowych w europejskich firmach zajmujących się oprogramowaniem. Jeszcze nie zdążyła go przeczytać. Zadzwonił telefon. Ucieszyła się, widząc, że to Helena Kraft. Nigdy nie dzwoniła do niej po to, żeby ponarzekać i pomarudzić. Wręcz przeciwnie.
– Pozwól, że od razu przejdę do rzeczy. Zadzwonili do mnie ze Stanów. W sprawie, która może być pilna. Możesz rozmawiać przez Cisco? Przygotowaliśmy bezpieczną linię.
– Oczywiście.
– Dobrze. Chciałabym, żebyś coś dla mnie zbadała. Żebyś sprawdziła, czy coś się za tym nie kryje. Brzmi poważnie, ale zleceniodawczyni zrobiła na mnie dziwne wrażenie. Twierdzi zresztą, że cię zna.
– Możesz łączyć.
Helena połączyła ją z Aloną Casales z NSA w Maryland. Gabriella przez chwilę się zastanawiała, czy to naprawdę ona. Kiedy się ostatnio spotkały, na konferencji w Waszyngtonie, była pewną siebie, charyzmatyczną prelegentką. Opowiadała o czymś, co określała łagodnym eufemizmem: aktywny wywiad sygnałów – czyli o hakerstwie. Po konferencji ucięły sobie krótką pogawędkę z kieliszkami w dłoniach. Gabriella, chcąc nie chcąc, była nią urzeczona. Alona paliła cygaretki i miała schrypnięty, zmysłowy głos. Często rzucała celne, żartobliwe uwagi i mówiła o seksie. Jednak teraz, kiedy rozmawiały przez telefon, wydawała się roztrzęsiona i co jakiś czas, nie wiedząc czemu, traciła wątek.
ALONA ZWYKLE NIE BYWAŁA zdenerwowana i zazwyczaj nie miała problemów z trzymaniem się tematu. Miała czterdzieści osiem lat, była mocno zbudowaną, bezpośrednią kobietą o bujnych piersiach i małych, inteligentnych oczach, które potrafiły zbić z tropu każdego. Ludziom często wydawało się, że potrafi ich przejrzeć na wylot, i nikt nie powiedziałby, że odczuwa szczególny respekt wobec przełożonych. Potrafiła obsztorcować każdego – nawet przybyłego z wizytą ministra sprawiedliwości – i między innymi dlatego Ed the Ned tak dobrze się przy niej czuł. Żadne z nich nie przywiązywało szczególnej wagi do stanowisk. Liczyły się tylko zdolności i nic więcej. Dlatego też szef policji bezpieczeństwa z kraju tak małego jak Szwecja był dla niej małym żuczkiem.
A mimo to, kiedy zwyczajowe kontrole połączenia zostały w końcu przeprowadzone, zupełnie straciła wątek. Nie miało to jednak nic wspólnego z Heleną Kraft. Było spowodowane awanturą, która w tym samym czasie wybuchła za jej plecami. Wszyscy zdążyli już przywyknąć do wybuchów Eda. Potrafił wrzeszczeć i tłuc pięścią w stół z byle powodu. Tym razem jednak coś jej mówiło, że ta sprawa jest o wiele poważniejsza.
Facet był jak sparaliżowany. Kiedy Alona z trudem dukała nieskładnie do słuchawki, wokół niego gromadzili się ludzie, niektórzy wyciągali telefony, a wszyscy bez wyjątku wyglądali na wstrząśniętych albo przerażonych. Ona, pod wpływem nagłego zidiocenia lub po prostu szoku, nie odłożyła słuchawki ani nie powiedziała, że zadzwoni później. Po prostu poczekała, aż ją połączą z Gabriellą Grane, zachwycającą młodą analityczką, którą poznała w Waszyngtonie i od razu próbowała poderwać. Bezskutecznie, ale i tak wspominała to spotkanie