Millennium. David Lagercrantz
że w każdej chwili może zostać wezwany do dyrekcji, gdzie każą mu odpowiadać na wyjątkowo kłopotliwe pytania. Nic się jednak nie działo, aż w końcu nie wytrzymał i sam poszedł do centrum monitoringu w budynku B pod pretekstem sprawdzenia kilku kwestii związanych z Beatrice „Benito” Andersson. Nerwowo przewinął do odpowiedniego momentu – wieczoru dwunastego czerwca i nocy z dwunastego na trzynastego.
W pierwszej chwili nie rozumiał. Raz za razem cofał nagranie, ale w korytarzu przez cały czas było pusto i cicho, i nie widział ani śladu siebie czy Salander. Bez wątpienia był uratowany. Nawet jeśli chciał wierzyć, że miał dzikie szczęście i jakimś dziwacznym trafem kamery akurat wtedy przestały działać, zrozumiał, co się stało. Widział przecież, jak Salander włamuje się do więziennego serwera i majstruje przy systemie monitoringu. Najwyraźniej zamieniła sekwencje obrazów. Innego wytłumaczenia nie było. Poczuł wielką ulgę. A jednocześnie strach. Przeklinając to i wszystko inne, jeszcze raz sprawdził skrzynkę mailową. Ani słowa, po prostu nic! Czy to było takie trudne? Wystarczyło przenieść gdzieś Benito.
Zegar wskazywał siódmą piętnaście. Za oknem znowu padał deszcz. Alvar wiedział, że powinien wyjść na korytarz i sprawdzić, czy w celi Farii Kazi nie dzieją się jakieś straszne rzeczy. Powinien tam być, pilnować Benito i krok po kroku zamieniać jej życie w piekło. Ale siedział w miejscu jak sparaliżowany. Ogarnął wzrokiem gabinet i poczuł, że coś się zmieniło. Czy to możliwe, że Salander narobiła bałaganu, kiedy tu była poprzedniego dnia? To były dziwne godziny. Po jakimś czasie zaczęła przeszukiwać swoje dawne rejestry, próbując znaleźć niejakiego Daniela Brolina. Alvar starał się nie patrzeć. Nie chciał być w to zamieszany. Choć, koniec końców, i tak był. Przez jego komputer Lisbeth odbyła całkowicie zwyczajną rozmowę telefoniczną. Co dziwne, brzmiała wtedy jak zupełnie inna osoba, była przyjazna i ostrożna, pytała, czy pojawiły się jakieś nowe dokumenty. Zaraz potem chciała wrócić do swojej celi.
Dobę od tamtych wydarzeń Alvar czuł się coraz bardziej nieswojo. Postanowił natychmiast iść na oddział. Gwałtownie wstał z krzesła, ale nie zdążył się ruszyć. Zabrzęczał wewnętrzny telefon. Dyrektor Rikard Fager wreszcie się odezwał. Miał dobre wiadomości. Więzienie Hammerfors w Härnösand mogło przyjąć Benito już następnego dnia przed południem. To oczywiście była fantastyczna informacja. A jednak nie poczuł ulgi, jakiej się spodziewał. Sam nie rozumiał dlaczego. Po chwili zorientował się, że pociąg towarowy już huczy za oknem. Bez słowa się rozłączył i wybiegł.
MIKAEL CZUŁ SIĘ NAPADNIĘTY. Z drugiej strony była to jedna z najprzyjemniejszych napaści od dłuższego czasu. W drzwiach pojawiła się Malin Frode, mokra od deszczu, ze smugami makijażu na policzkach i z dzikim, zdeterminowanym błyskiem w oku. Nie wiedział, czy go spoliczkuje, czy zacznie zdzierać z niego ubranie.
Prawda leżała pośrodku. Popchnęła go na ścianę, chwyciła za biodra i powiedziała, że zostanie ukarany za to, że jest taki nudny, za to, że jest taki seksowny, i diabli wiedzą za co jeszcze. Zanim dotarł do niego sens jej słów, już siedziała na nim okrakiem na łóżku i dochodziła, nie jeden raz.
Potem leżeli obok siebie i ciężko oddychali. Gładził ją po włosach i mówił miłe, czułe rzeczy, dokładnie tak, jak powinien. W jego głosie, w nim samym, nie było żadnej fałszywej nuty. Naprawdę za nią tęsknił. Na zewnątrz padał deszcz. Po wodach Riddarfjärden pływały żaglówki. Krople deszczu stukały o kalenice. To była piękna chwila. Mimo to poszybował gdzieś myślami, a Malin natychmiast to zauważyła.
– Już cię nudzę? – spytała.
– Co? Nie. Tęskniłem za tobą – odparł zgodnie z prawdą.
Oczywiście czuł się winny. Człowiek nie powinien zaczynać myśleć o pracy kilka sekund po seksie z kobietą, której dawno nie widział.
– Kiedy ostatnio powiedziałeś coś szczerze?
– Chyba dość często się staram.
– Znowu Erika?
– Raczej to, o czym rozmawialiśmy przez telefon.
– Atak hakerski.
– Między innymi.
– I Leo?
– Tak.
– No to gadaj, do cholery. Dlaczego właściwie tak się nim interesujesz?
– Nawet nie wiem, czy naprawdę się nim interesuję. Próbuję po prostu sprawić, żeby wszystko do siebie pasowało.
– Fantastycznie to wyjaśniłeś, Kalle.
– Hmm. Tak.
– Czyli jest coś, czego nie chcesz zdradzić. Może ma to związek z ochroną źródeł?
– Może.
– Kretyn!
– Przykro mi.
Malin przybrała łagodniejszy wyraz twarzy i odgarnęła lok z oka.
– Z drugiej strony po naszej rozmowie sama dość długo myślałam o Mannheimerze.
Owinęła się kołdrą. Wyglądała tak, że trudno było jej się oprzeć.
– I co myślałaś? – zapytał.
– Przypomniałam sobie, że miał mi opowiedzieć, dlaczego przez pewien czas był taki radosny. Później jednak przestał i naciskanie go w tej sprawie wydawało mi się okrutne.
– Dlaczego zaczęłaś o tym myśleć?
Zawahała się. Wyjrzała przez okno.
– Bo ta jego radość jednocześnie mnie cieszyła i martwiła. Była trochę przegięta.
– Może się zakochał?
– Zadałam mu to samo pytanie, ale stanowczo zaprzeczył. Byliśmy wtedy w restauracji Riche, już to dało do myślenia. Leo nienawidził tłumów. Ale wtedy się zjawił i mieliśmy porozmawiać o moim zastępcy. Niestety, nie mogłam z nim dojść do ładu. Jak tylko zaczynałam wymieniać jakieś nazwiska, zmieniał temat. Gadał o miłości, o życiu, dzielił się przemyśleniami na temat swojej muzyki. To było dziwne i, szczerze mówiąc, dość nudne. Mówił, że od urodzenia lubił pewne harmonie i skale. Molowe z sekstą czy jakoś tak. Nie słuchałam zbyt uważnie. Był taki szczęśliwy i zajęty sobą, że aż mnie to ubodło i naskoczyłam na niego jak idiotka. „Co się stało? Musisz mi powiedzieć!”. Ale on nie chciał tego sprecyzować. Odparł, że nie może nic powiedzieć. Jeszcze nie. Oznajmił tylko, że wreszcie odnalazł dom.
– Może się nawrócił.
– Leo nienawidził wszystkiego, co ma związek z religią.
– No to o co chodziło?
– Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że równie szybko się skończyło. Już kilka dni później uszło z niego całe powietrze.
– W jakim sensie?
– W każdym. To był akurat mój ostatni dzień u Alfreda Ögrena. Ponad półtora roku temu. Był środek nocy, siedzieliśmy w jego gabinecie. Wcześniej miałam u siebie imprezę pożegnalną, Leo nie przyszedł i zrobiło mi się przykro. To, co nas łączyło, było szczególne. – Spojrzała na niego. – Nie masz powodów do zazdrości.
– Nie tak łatwo robię się zazdrosny.
– Wiem. I nienawidzę cię za to. Od czasu do czasu mógłbyś być, choćby po to, żeby pokazać dobrą wolę. W każdym razie Leo i ja flirtowaliśmy ze sobą mniej więcej w czasie, kiedy poznałam ciebie. Moje życie to był jeden wielki bajzel, rozwód i tak dalej, i z pewnością dlatego tak mnie poruszyło to nagłe szczęście, które jakby nie pasowało