Problem trzech ciał. Cixin Liu
hipoteza farmera ma posmak horroru: właściciel fermy indyków każdego ranka przychodzi je nakarmić. Uczony indyk, zauważywszy tę powtarzającą się niezmiennie przez rok prawidłowość, dokonuje odkrycia: „Każdego ranka o jedenastej pojawia się pokarm”. Rano w Święto Dziękczynienia powiadamia o tym odkryciu inne indyki. Ale o jedenastej nie pojawia się pokarm – przychodzi farmer i wybija całe stado.
Wang odniósł wrażenie, że droga pod jego stopami osuwa się jak ruchome piaski. Zdawało mu się, że budynek w kształcie litery A chwieje się i chybocze. Szybko przeniósł wzrok na ulicę.
Aby pozbyć się niepokoju, Wang zmusił się do skończenia rolki filmu i przed obiadem wrócił do domu. Żona wyszła z synem i przez jakiś czas miało jej nie być. Zazwyczaj Wang zabierał się spiesznie do wywołania zdjęć, ale dzisiaj nie był w nastroju. Po szybkim, prostym obiedzie uciął sobie drzemkę. Nie spał dobrze w nocy, więc kiedy się obudził, była prawie piąta. Przypomniawszy sobie o zdjęciach, wszedł do zagraconej, przerobionej ze schowka ciemni.
Wywołał film i zaczął przeglądać rolkę, by zobaczyć, czy są tam jakieś zdjęcia, z których warto zrobić odbitki, ale już na pierwszej klatce ujrzał coś dziwnego. Był na niej mały trawnik przed dużym centrum handlowym. W środku negatywu znajdował się ciąg drobnych białych znaków, które po dokładniejszym obejrzeniu okazały się cyframi: 1200:00:00.
Na drugiej klatce też były cyfry: 1199:49:33.
Były na wszystkich pozostałych zdjęciach.
Trzecia klatka: 1199:40:18, czwarta: 1199:32:07, piąta: 1199: 28:51, szósta: 1199:15:44, siódma: 1199:07:38, ósma: 1198:53:09… trzydziesta czwarta: 1194:50:49, trzydziesta szósta (i ostatnia): 1194:16:37.
Najpierw pomyślał, że coś jest nie tak z rolką. Używał aparatu Leica M2 z 1988 roku. Był on w całości mechaniczny, więc nie mógł dodać do zdjęcia daty. Dzięki znakomitemu obiektywowi i perfekcyjnemu działaniu nawet w erze cyfrowej uważany był za wspaniały profesjonalny sprzęt.
Po ponownym dokładnym zbadaniu negatywów Wang odkrył jeszcze jedną dziwną rzecz – cyfry wydawały się dostosowywać do tła. Jeśli było czarne, one były białe, i odwrotnie. Ta zmiana zdawała się mieć na celu zwiększenie kontrastu dla lepszej widoczności cyfr. Kiedy zobaczył szesnasty negatyw, jego serce zaczęło bić szybciej, a po krzyżu przeszedł mu dreszcz.
To zdjęcie przedstawiało martwe drzewo pod starym murem. Mur był pokryty plamami, które na negatywie układały się we wzór naprzemiennych czarnych i białych pasów. Na tym tle powinno być trudno odczytać zarówno białe, jak i czarne cyfry. Jednak ułożyły się one pionowo wzdłuż krzywizny pnia, dzięki czemu białe wyglądały na jego ciemnym zabarwieniu jak pełznący wąż.
Wang zaczął analizować matematyczny wzór cyfr. Najpierw myślał, że są przyporządkowane zdjęciom, ale różnice między nimi nie były stałe. Potem doszedł do wniosku, że pokazują czas w godzinach, minutach i sekundach. Wyjął dziennik, w którym zapisywał co do minuty czas zrobienia każdego zdjęcia. Odkrył, że różnica między dwoma kolejnymi ciągami cyfr na zdjęciach odpowiadała różnicy w czasie ich pstryknięcia.
Odliczanie.
Odliczanie to zaczęło się od 1200 godzin. Teraz zostało ich około 1194.
„Teraz? Nie, w chwili kiedy robiłem ostatnie zdjęcie. Czy to odliczanie nadal trwa?”
Wyszedł z ciemni, włożył nową rolkę do leiki i zaczął pstrykać na chybił trafił. Wyszedł nawet na balkon, żeby zrobić kilka zdjęć na zewnątrz. Potem wyjął film i wrócił do ciemni. Na wywołanej rolce znowu, niczym duchy, pojawiły się liczby. Pierwszą było 1187:27:39. Różnica odpowiadała upływowi czasu między pierwszym zdjęciem na nowej rolce i ostatnim na starej. Potem na każdej klatce liczba ta zmieniała się o trzy–cztery sekundy: 1187:27:35, 1187:27:31, 1187:27:27, 1187:27:24… jak przerwy między zdjęciami, które robił.
Odliczanie trwało.
Załadował nową rolkę. Szybko pstrykał zdjęcia, zrobił nawet kilka bez zdejmowania osłony z obiektywu. Kiedy wyjął film, wróciła jego żona z synem. Zanim wszedł do ciemni, włożył do aparatu jeszcze jedną rolkę i podał go żonie.
– Dokończ za mnie – powiedział.
– Co mam fotografować? – zapytała zdumiona.
Nigdy nie pozwalał jej nawet tknąć aparatu. Oczywiście ani jej, ani ich syna leica w ogóle nie interesowała. W ich oczach był to antyk, który kosztował ponad dwadzieścia tysięcy juanów.
– Obojętnie. Fotografuj, co chcesz.
Wang wcisnął jej aparat w ręce i wszedł do ciemni.
– Dobrze. Dou Dou, może zrobię ci parę zdjęć? – Wycelowała obiektyw w ich syna.
Wyobraźnię Wanga natychmiast wypełniły obrazy podobnych do zjaw cyfr pojawiających się na twarzy jego syna niczym stryczek zarzucany przez kata.
– Nie, nie rób tego. Fotografuj co innego.
Kliknęła migawka. Żona zrobiła pierwsze zdjęcie.
– Dlaczego nie daje się ponownie wcisnąć? – zapytała.
Wang pokazał jej, jak ma przewinąć film.
– Tak to się robi. Po każdym zdjęciu.
Potem z powrotem zanurkował w ciemni.
– Jakie to skomplikowane!
Jego żona, lekarka, nie mogła zrozumieć, dlaczego ktoś używa takiego drogiego, a przy tym starodawnego sprzętu, skoro powszechnie dostępne są cyfrowe aparaty o rozdzielczości dziesięciu, a nawet dwudziestu megapikseli. A do tego robi czarno-białe zdjęcia.
Po wywołaniu filmu Wang podniósł go pod czerwone światło. Odliczanie nadal trwało. Cyfry ukazywały się wyraźnie nawet na zdjęciach wykonanych na chybił trafił, w tym na tych kilku, które zrobił bez zdejmowania osłony z obiektywu: 1187:19:06, 1187:19:03, 1187:18:59, 1187:18:56…
Do drzwi ciemni zapukała żona i powiedziała, że skończyła rolkę. Otworzył i wziął od niej aparat. Kiedy wyjmował film, trzęsły mu się ręce. Nie zważając na zaniepokojone spojrzenie żony, wszedł z powrotem do ciemni. Pracował szybko i niezgrabnie, rozlewając wywoływacz i utrwalacz. Wkrótce film był wywołany. Zamknął oczy, modląc się cicho.
„Proszę, nie pojawiajcie się. Błagam. Niech to nie będzie moja kolej…”
Obejrzał mokry film przez lupę. Nie było na nim cyfr. Na klatkach widniały tylko zrobione przez jego żonę ujęcia wnętrza mieszkania. Użyła wolniejszej migawki, a ponieważ była zupełną nowicjuszką, wszystkie zdjęcia były zamazane. Ale Wang pomyślał, że nigdy nie widział piękniejszych.
Wyszedł z ciemni i głęboko odetchnął. Był pokryty potem. Żona gotowała w kuchni, a syn bawił się w swoim pokoju. Wang usiadł na kanapie i zaczął się zastanawiać nad tą sprawą bardziej racjonalnie.
Przede wszystkim cyfry, które dokładnie zapisywały upływ czasu między zdjęciami i wykazywały oznaki inteligencji, nie mogły zostać wydrukowane na filmie podczas jego produkcji. Coś je tam wprowadziło. Ale co? Czyżby aparat się zepsuł? Czy zainstalowano w nim bez jego wiedzy jakiś mechanizm? Odkręcił obiektyw i rozebrał aparat. Zbadał za pomocą szkła powiększającego jego wnętrze i sprawdził każdy nieskazitelnie czysty element. Nie znalazł nic, co by odbiegało od normy. Potem, biorąc pod uwagę, że cyfry pokazywały się nawet przy nałożonej osłonie obiektywu, doszedł do wniosku, iż ich najbardziej prawdopodobnym źródłem było jakieś promieniowanie. Ale jak było to możliwe z technicznego punktu widzenia? Skąd brały się te promienie? Jak można je było nakierować akurat na jego aparat?
Przy