Problem trzech ciał. Cixin Liu
niemające związku ze sprawą pytanie zbiło go z pantałyku.
– Prace nad nanomateriałami? A co one mają wspólnego z tym, o czym mówię?
Wskazał na rolki filmów.
Shen nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w niego i czekała na odpowiedź na swoje pytanie. Taki miała styl – zawsze była oszczędna w słowach.
– Przerwij te badania – rzekła w końcu.
– Co? – Wang nie był pewien, czy dobrze usłyszał. – O czym ty mówisz?
Milczała.
– Mam je przerwać? To jeden z kluczowych projektów w naszym kraju!
Shen nic na to nie powiedziała, tylko nadal spokojnie na niego patrzyła.
– Musisz mi podać jakiś powód.
– Po prostu je przerwij. Spróbuj.
– Co o tym wiesz? Powiedz mi!
– Powiedziałam wszystko, co mogłam.
– Nie mogę przerwać tych badań. To niemożliwe!
– Po prostu je przerwij. Spróbuj.
Na tym zakończyła się rozmowa o odliczaniu. Na dalsze nalegania Wanga Shen powtarzała tylko:
– Przerwij je. Spróbuj.
– Teraz rozumiem – rzekł Wang. – Wbrew temu, co twierdzisz, Granice Nauki nie są jedynie grupą dyskutującą o fundamentalnej teorii. Ich związek z rzeczywistością jest dużo bardziej złożony, niż sobie wyobrażałem.
– Nie. Wprost przeciwnie. Odnosisz takie wrażenie dlatego, że Granice Nauki zajmują się sprawami dużo bardziej fundamentalnymi, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Zdesperowany Wang wstał i bez pożegnania skierował się do wyjścia. Shen odprowadziła go w milczeniu do drzwi i patrzyła, jak wsiada do taksówki. Akurat wtedy przed domem Shen zatrzymał się inny samochód. Wysiadł z niego mężczyzna. W słabym świetle padającym z drzwi Wang natychmiast go rozpoznał.
Był to Pan Han, biolog, jeden z najbardziej prominentnych członków Granic Nauki. Zasłynął tym, że przewidział, iż w wyniku długotrwałego spożywania genetycznie zmodyfikowanej żywności będą się rodziły dzieci z wadami. Przewidział też katastrofy ekologiczne spowodowane uprawianiem genetycznie zmodyfikowanych roślin. W odróżnieniu od proroków, którzy regularnie wieszczyli kataklizmy bez zagłębiania się w drobiazgi, jego prognozy zawierały wiele konkretnych szczegółów, które później okazały się prawdziwe. Ich dokładność była tak duża, że krążyły plotki, iż przybył z przyszłości.
Inną przyczyną jego sławy było to, że stworzył pierwszą w Chinach eksperymentalną społeczność. W przeciwieństwie do „powrotu do natury”, który głosiły utopijne ugrupowania na Zachodzie, jego „sielankowe Chiny” znajdowały się nie w dziczy, lecz w największych miastach. Społeczność ta nie miała żadnych dóbr. Wszystko, co było potrzebne do życia, włącznie z żywnością, wygrzebywała z miejskich odpadków. Wbrew przewidywaniom wielu osób „sielankowe Chiny” nie tylko przetrwały, ale rozkwitały. Obecnie miały ponad trzy tysiące stałych członków i niezliczone rzesze innych, którzy na krótko dołączali do nich, żeby zaznać takiego życia.
Wskutek tych dwóch sukcesów opinie Pan Hana w sprawach społecznych zyskiwały coraz większy rozgłos. Uważał on, że postęp techniczny jest chorobą ludzkości. Gwałtowny rozwój technologii był według niego czymś analogicznym do rozrostu komórek rakowych, a zatem i jego skutki miały być identyczne: wyczerpanie wszystkich źródeł pożywienia, zniszczenie narządów i w końcu śmierć całego ciała. Nawoływał do zarzucenia brutalnych technologii, takich jak wytwarzanie energii z paliw kopalnych i rozszczepiania atomów, i wprowadzenia łagodniejszych, opartych na wykorzystaniu energii słonecznej i wodnej z małych hydroelektrowni. Wierzył w stopniową dezurbanizację współczesnych metropolii, która doprowadzić miała do bardziej równomiernego rozmieszczenia ludności w samowystarczalnych małych miastach i wsiach. Opierając się na tych łagodniejszych technologiach, chciał stworzyć Nowe Społeczeństwo Agrarne.
– Jest w środku? – zwrócił się do Shen, wskazując dom.
Nie odpowiedziała, ale zagrodziła mu drogę.
– Muszę ostrzec i jego, i ciebie. Nie wywierajcie na nas presji – powiedział Pan Han zimnym głosem.
– Może pan jechać – krzyknęła Shen do taksówkarza.
Ten ruszył i Wang nie usłyszał już nic więcej z rozmowy między nią i Pan Hanem. Obejrzał się i zobaczył, że go nie wpuściła.
Dotarł do domu tuż przed północą. Gdy wysiadał z samochodu, zatrzymał się obok niego czarny volkswagen santana. Uchyliło się okno i ze środka wydobył się obłok dymu. Siedzenie kierowcy wypełniało potężne ciało Shi Qianga.
– Profesorze Wang! Akademiku Wang!12
– Śledzi mnie pan? Nie ma pan nic lepszego do roboty?
– Niech pan mnie źle nie zrozumie. Mogłem po prostu przejechać obok, ale postanowiłem zachować się uprzejmie, zatrzymać się i pozdrowić pana. – Shi skrzywił usta w swoim firmowym, szelmowskim uśmiechu. – No i jak? Zdobył pan tam jakieś użyteczne informacje?
– Już panu mówiłem – nie chcę mieć z panem nic wspólnego. Od tej pory proszę dać mi spokój.
– Dobrze. – Shi uruchomił silnik. – Zachowuje się pan tak, jakby zależało mi na nadgodzinach, w których to robię. Wolałbym obejrzeć mecz mojej drużyny piłkarskiej.
Gdy Wang wszedł do mieszkania, jego żona już spała. Słyszał, jak przewraca się na łóżku i niespokojnie mamrocze. Na pewno dziwne zachowanie męża tego dnia sprawiło, że miała złe sny. Wang połknął kilka tabletek nasennych, położył się i po długim kręceniu się wreszcie zasnął.
Sny miał chaotyczne, ale stale przewijał się w nich ten sam wątek: odliczanie.
Jeszcze zanim zasnął, wiedział, że będzie go dręczył ten koszmar. W snach atakował cyfry z powietrza. Szarpał je jak oszalały, gryzł, ale żadna z tych prób nie zostawiała na nich nawet śladu. Wciąż wisiały, odliczając upływający czas. W końcu, kiedy frustracja stała się nie do zniesienia, obudził się.
Otworzywszy oczy, zobaczył niewyraźny sufit. Światła miasta za oknem rozjaśniały go słabo przez zasłony. Ale jedna rzecz przeszła z Wangiem ze snu do rzeczywistości: odliczanie. Cyfry nadal unosiły się przed jego oczami. Były cienkie, ale bardzo jasne – płonęły białym blaskiem.
1180:05:00, 1180:04:59, 1180:04:58, 1180:04:57…
Wang rozejrzał się, zauważył zamazane cienie w sypialni. Był już pewien, że nie śpi, ale cyfry nie zniknęły. Zamknął oczy, lecz pozostały w ciemności pod powiekami. Wyglądały jak rtęć spływająca po piórach czarnego łabędzia. Ponownie otworzył oczy, potarł je, ale nic to nie dało. Bez względu na to, gdzie zwrócił wzrok, cyfry utrzymywały się w środku jego pola widzenia.
Opanowało go nieokreślone przerażenie, tak silne, że aż usiadł na łóżku. Te liczby przyczepiły się do niego. Wyskoczył z łóżka i otworzył okno. Pogrążone w głębokim śnie miasto było nadal jasno oświetlone. Na tym wspaniałym tle widniały cyfry jak napisy na ekranie w kinie.
Wang poczuł, że się dusi, i wydał stłumiony krzyk. Obudził tym żonę, która ze strachem zapytała go, co się stało. Siłą woli postarał się uspokoić i odpowiedział, że nic. Z powrotem się położył, zamknął oczy i resztę tej ciężkiej nocy
12
Odnosi się to do członkostwa Wanga w Chińskiej Akademii Nauk.