Fjällbacka. Camilla Lackberg
jego córka zrobiła dobrą partię.
– Z resztą poradzę sobie sama – oznajmiła i wstała. – Elin na pewno ma co robić przed przyjazdem wysłannika gubernatora. I proszę przemówić córce do rozsądku, bo inaczej ja to zrobię. Rózgą.
Elin skinęła głową, ale w środku aż się zagotowała. Britta do tej pory nie podniosła ręki na Märtę, a ona wiedziała, że nie ręczy za siebie, jeśli to zrobi. Pomyślała, że musi jak najprędzej porozmawiać z córką, zabronić jej wchodzić na plebanię.
Wyszła na podwórze i rozejrzała się niespokojnie.
– Märta! – zawołała z cicha.
Britta nie lubiła, kiedy służba zachowywała się głośno. Była to kolejna rzecz, o której należało pamiętać, żeby nie popaść w niełaskę.
– Märta! – zawołała nieco głośniej i ruszyła do stajni.
Najprawdopodobniej była właśnie tam, chociaż to również było zakazane. Miała nie tylko zielone oczy ojca, ale także jego upór. Słowa za nic do niej docierały.
– Tutaj jesteśmy – usłyszała znajomy głos.
Preben. Stanęła jak wryta.
– Proszę wejść, Elin – odezwał się przyjaźnie z mroku w samej głębi stajni.
– Tak, matko, chodźcie tu – powiedziała z zapałem Märta.
Elin się zawahała, ale chwyciła skraj spódnicy, żeby jej nie pobrudzić, i żwawym krokiem poszła do kąta, z którego dochodziły głosy.
– Spójrzcie, matko – powiedziała z nabożeństwem Märta.
Siedziała w głębi pustego żłobu, na rękach trzymała troje kociąt. Nie miały więcej niż dzień czy dwa i kręciły łebkami, ślepe na ten świat. Obok siedział Preben, on również miał na rękach kilkoro kociąt.
– Proszę przyznać, czyż to nie cud boski? – spytał, głaszcząc szare kociątko, które pomiaukiwało, szturchając go w rękaw.
– Matko, pogłaszczcie tego! – Märta podała jej maleństwo w biało-czarne łaty. Kociak rozczapierzył łapki.
Elin zawahała się i obejrzała przez ramię. Britta będzie niezadowolona, jeśli je tutaj zobaczy. Z Prebenem.
– Niech Elin siada. Moja droga małżonka ma głowę zajętą przygotowaniami do wizyty dzisiejszych gości.
Uśmiechnął się blado.
Znów się zawahała, ale nie mogła się oprzeć bezradnemu czarno-białemu kotkowi. Wzięła go i usiadła na sianie.
– Preben mówi, że mogę sobie wybrać jednego i będzie mój, tylko mój – powiedziała Märta, wpatrując się w pastora.
Elin spojrzała na niego niepewnie. Uśmiechnął się, miał radość w oczach.
– I będzie mogła mu nadać imię – stwierdził. – Ale umówiliśmy się, że to będzie nasza tajemnica.
Położył palec na ustach i spojrzał na Märtę z powagą. Odpowiedziała równie poważnym spojrzeniem.
– Zachowam to jak najdroższą tajemnicę – odparła, patrząc na kocięta. – Bardzo tego chcę.
Pogłaskała szare biedactwo, najmniejsze ze wszystkich. Elin lekko pokręciła głową. Patrzyła na Prebena. Kociątko wyglądało na wygłodzone, wątpiła, czy przeżyje.
– Märta ma dobre oko, gdy chodzi o koty – powiedział jednak Preben spokojnie, drapiąc kociątko za uchem. – Ja bym wybrał tego samego.
Märta patrzyła na pastora wzrokiem, którego Elin u niej nie widziała, odkąd stało się zło. Serce ją zabolało, bo w ten sposób patrzyła tylko na ojca. Ale Preben przypominał jej Pera. Miał w oczach tę samą dobroć – kojącą i budzącą ufność.
– Nazwę ją Viola, bo fiołek to mój ulubiony kwiatek.
– Świetny wybór – zauważył Preben, spoglądając na Elin.
Oby się nie okazało, że to nie kotka, tylko kotek.
– Märta chce się nauczyć czytać – powiedział, głaszcząc ją po jasnej główce. – Mój kościelny uczy dzieci dwa razy w tygodniu.
– Nie wiem, co by z tego był dla niej za pożytek – odpowiedziała Elin.
Życie nauczyło ją, że dla kobiety najlepiej jest, jeśli się nie wychyla. Ani nie oczekuje za wiele, bo wtedy spotykają ją same rozczarowania.
– Musi umieć czytać katechizm – podkreślił Preben.
Zawstydziła się. Co miałaby mu na to odpowiedzieć? Jeśli on uznaje za właściwe, a nawet wskazane, żeby jej córka nauczyła się czytać, to kimże ona jest, żeby się temu sprzeciwiać?
– W takim razie Märta z radością pójdzie na te lekcje – odparła Elin, pochylając głowę.
Ona nie nauczyła się czytać, a na katechezie radziła sobie w ten sposób, że wszystkiego uczyła się na pamięć.
– W takim razie postanowione – powiedział wesoło Preben i znów pogłaskał Märtę po główce.
Wstał i otrzepał spodnie. Elin starała się nie patrzeć. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało jej wzrok, i wstydziła się, że w ogóle o tym pomyślała. Preben jest mężem jej siostry, jej panem i pastorem. Jakiekolwiek uczucia poza wdzięcznością i czcią dla tego mężczyzny są grzechem zasługującym na karę boską.
– Powinienem teraz pomóc Britcie w przygotowaniach, zanim zupełnie wykończy służbę – powiedział pogodnie i zwrócił się do Märty: – Niech się Märta opiekuje Violą, bo umie wyczuć, komu trzeba pomóc.
– Dziękuję. – Märta patrzyła na niego z uwielbieniem, od którego Elin stopniało serce.
I zabolało. Zatęskniła za Perem tak bardzo, że musiała odwrócić twarz. Słysząc oddalające się kroki Prebena, odepchnęła od siebie te myśli. Jej męża już nie ma. Nic na to nie poradzi. Są tylko ona i Märta. A teraz jeszcze Viola.
– TAK, CIĘŻKI dziś mamy dzień – powiedział Patrik, rozglądając się po obecnych w salce konferencyjnej.
Nikt się nie odezwał, nawet na niego nie patrzyli. Pewnie tak jak on myśleli o własnych dzieciach. Albo o wnukach.
– Odwołujemy was z Bertilem z urlopów. Od tej chwili wracacie do służby – zakomunikował. – Mam nadzieję, że odnosicie się do tego ze zrozumieniem.
– Chyba mogę w imieniu wszystkich powiedzieć: nie dalibyśmy się zatrzymać na urlopach – powiedziała Paula.
– Tak też myślałem.
Nawet Mellberg się nie zawahał:
– A jak sobie dacie radę? Macie dzieci, przedszkola są zamknięte…
Patrik spojrzał na Martina.
– Rodzice Pii zaopiekują się Tuvą, kiedy będę w pracy.
– Dobrze.
Nikt inny się nie odezwał, więc założył, że również Paula i Annika rozwiązały swoje problemy z opieką nad dziećmi. Śmierć dziecka to taka sprawa, kiedy obowiązuje zasada wszystkie ręce na pokład. Wiedział, że czeka ich mnóstwo pracy.
– Gösta, w jakiej formie są jej rodzice?
– W takiej, jakiej można się spodziewać – odparł Gösta i zamrugał oczami. – Przyjechał pastor.