Fjällbacka. Camilla Lackberg
na jej okrytych wytartym paltem plecach. Było lodowato zimno, więc Elin wepchnęła do butów córki trochę papieru, żeby je ocieplić i uszczelnić, ale także wypełnić, bo Märta odziedziczyła je po jednej ze służących, która miała znacznie większe stopy. Dziewczynka nie narzekała, bo buty to buty. Już się nauczyła cieszyć tym, co dostawała.
Na widok wznoszącego się przed nimi kościoła w Vinbäck Elin zrobiło się lżej na sercu. Był tak pięknie położony. Nowa wieża była wspaniała, a ołowiany dach lśnił w zimowym słońcu. Kościół wraz z przylegającym do niego cmentarzem był otoczony murem z drewnianym czerwonym daszkiem i trzema bramami z żelazną kratą, która miała chronić cmentarz przed krowami.
Już kiedy przechodziła przez bramę, chciało jej się śpiewać, a kiedy weszła do kościoła, brała głęboki oddech i poddawała się atmosferze spokoju.
Siadała z Märtą w tylnych ławkach. W kościele było ich czterdzieści osiem, ale już nie wszystkie się zapełniały. Wojny i głód wyludniły okolicę tak, że po gromadach ludzi, którzy przybyli na wybrzeże sto lat wcześniej, w okresie śledzia12, pozostały jedynie blade wspomnienia. Opowiadała jej o nich babcia, która słyszała o tym od swoich rodziców i dziadków. Wszystko było inaczej niż dziś. Śledzi było tyle, że nie wiadomo było, co robić z tą masą ryb, ludzie napływali z całego kraju, żeby się tu osiedlić. Ale śledzie się skończyły i przyszedł czas wojen. Zostały jedynie opowieści. I wiele pustych ławek w kościele. W pozostałych zasiedli apatyczni, bladzi i wychudzeni ludzie ze zgasłymi spojrzeniami. Wymęczony naród, pomyślała Elin, rozglądając się.
Okna znajdowały się tylko w południowej ścianie kościoła, ale wpadające przez nie światło było tak piękne, że Elin aż się wzruszyła. Ambona również stała po południowej stronie. Kiedy wszedł na nią Preben, gwar umilkł.
Zaczęli od psalmu. Elin jak zwykle nie oszczędzała głosu, bo wiedziała, że pięknie śpiewa. Pozwalała sobie na tę małą próżność, bo Märta uwielbiała jej słuchać.
Starała się zrozumieć, co mówi pastor. W kościele wolno było mówić i wygłaszać kazania tylko po szwedzku. Parafianie uważali to za kłopotliwy wymysł, bo byli przyzwyczajeni raczej do duńskiego i norweskiego.
Ale miał piękny głos. Elin zamknęła oczy i od razu przypomniało jej się ciepło bijące od jego dłoni. Otworzyła oczy i zmusiła się do patrzenia na kark siedzącej daleko z przodu Britty. Britta miała piękny warkocz – zaplotła go jej rano – i świeżo wykrochmalony biały kołnierz. Słuchała męża i kiwała głową.
Elin odepchnęła od siebie myśli o głosie Prebena, o ciepłym dotyku jego dłoni. To mąż jej siostry, a ona pozwala sobie na grzeszne myśli, w dodatku w domu Bożym. Nie zdziwiłaby się, gdyby piorun uderzył w kościół i zabił ją za tę bezbożność na miejscu. Ścisnęła rękę Märty i zmusiła się do słuchania, chciała zrozumieć słowa padające z ambony. Preben mówił o wielkim zgiełku13 niosącym się po całym królestwie, również po ich prowincji, o tym, że ich rodacy toczą odważną walkę z diabłem, wyłapują jego wysłanników i stawiają przed sądem. Parafianie słuchali jak urzeczeni. Diabeł, podobnie jak Bóg, był nieodłączną częścią ich codziennego życia. Wszechobecną siłą starającą się rozplenić zło. Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, w oku kota, w ciemnościach morza, w kruku na gałęzi. Szatan był równie rzeczywisty jak ojciec, brat czy najbliższy sąsiad. Nie widać go gołym okiem. Tym gorzej – należało stale się pilnować, strzec siebie i swoich bliskich.
– Do tej pory było nam to oszczędzone – mówił Preben, a jego głos odbijał się pięknym echem od kamiennych ścian świątyni. – Ale jest tylko kwestią czasu, kiedy szatan wbije swoje szpony w dzieci i ladacznice z naszego zakątka świata. Zatem proszę was, bądźcie czujni. Bo będą znaki. Przypatrujcie się żonie, córce, dziewce służebnej i sąsiadce, teściowej i siostrze. Im wcześniej odkryjemy wśród nas oblubienice szatana, tym wcześniej uderzymy na niego i nie pozwolimy, żeby się wśród nas rozpanoszył.
Słuchali, przytakując, z rozognionymi twarzami. Dzieci chichotały, ale szybko cichły, kiedy dostały kuksańca, wytargano je za włosy albo wymierzono siarczysty policzek.
Reszta mszy minęła aż nazbyt szybko. Nabożeństwo oznaczało upragnioną przerwę w codzienności, czas odpoczynku i chwilę dla ducha.
Elin wstała i mocno chwyciła rękę Märty, żeby ich nie rozdzieliła ciżba ludzi pchających się jednocześnie do wrót. Kiedy weszły na górkę wznoszącą się przed kościołem, aż się wzdrygnęła z zimna.
– Tfu! – dobiegło z tyłu.
Odwróciła się, ale natychmiast spuściła wzrok. Zobaczyła, kto za nią splunął. Była to Ebba z Mörhult, wdowa po Claesie, który zginął wraz z jej mężem i całą załogą kutra. Ebba była jednym z powodów tego, że nie mogła zostać w Fjällbace i musiała przyjąć gościnę u siostry. Jej nienawiść do niej – obwiniała ją o to, co się stało – nie miała granic. A Elin wiedziała, dlaczego ją oskarża, chociaż słowa, które owego nieszczęsnego ranka wypowiedziała do Pera, nie miały wpływu na to, że kuter zatonął. To nie słowa zatopiły Pera i jego ludzi, tylko sztorm, który uderzył nagle i z niespodziewaną siłą.
Ale Ebbie po śmierci męża źle się powodziło, więc o wszystkie swoje nieszczęścia winiła Elin.
– Ebbo, tylko nie na terenie kościoła i nie na poświęconej ziemi – ostrzegła ją Helga Klippare, jej starsza siostra, ciągnąc ją za ramię.
Elin rzuciła jej spojrzenie pełne wdzięczności i pośpieszyła z córką, żeby nie doszło do jeszcze gorszego przedstawienia. Śledziło ją wiele par oczu, zdawała sobie sprawę, że niektórzy przyznają Ebbie rację. Jej starsza siostra Helga zawsze była dobra i sprawiedliwa. W dodatku w tamten wiosenny poranek przed ośmiu laty pomogła Märcie przyjść na świat. W całej okolicy nie było dzieciaka, który by się nie urodził pod jej okiem i dzięki jej doświadczeniu. Mówiło się, że pomaga również biednym dziewczynom, które wpadły w tarapaty, ale Elin nie była tego pewna.
Ciężkim krokiem wracała na plebanię. Uniesienie, w które wprawiło ją nabożeństwo, wyparowało jak kamfora, powłóczyła nogami i wspominała tamten dzień. Zazwyczaj starała się o nim nie myśleć, bo co się stało, tego nawet Pan Bóg nie odwróci. Po części Per sam był sobie winien, do upadku doprowadziła go własna zuchwałość, przed którą go ostrzegała od chwili, gdy zgodziła się za niego wyjść. Teraz leży wraz z innymi na dnie morza, służąc za pokarm dla ryb, podczas gdy ona idzie z córką do domu siostry jako nędzna sługa. Do końca będzie jej towarzyszyć świadomość, że pożegnała męża niegodziwym słowem. Które ma jej za złe Ebba i kto wie ilu jeszcze mieszkańców Fjällbacki.
Zaczęło się od beczki soli. Wydano zarządzenie, że wszelki handel z zagranicą może się odbywać tylko przez Göteborg. Cała prowincja Bohuslän dostała zakaz handlowania z Norwegią i innymi krajami. Przyczyniło się to do jeszcze większej nędzy. Ludzie byli bardzo źli na władze, które beztrosko podejmowały decyzje odbierające im chleb. Nie wszyscy posłuchali i konni celnicy mieli dużo pracy przy konfiskowaniu nieoclonych towarów. Elin wiele razy prosiła Pera, żeby przestrzegał zakazu, bo ściągnie na nich nieszczęście. A on kiwał głową, że się z nią zgadza.
Gdy zatem w tamto wrześniowe popołudnie konny celnik Henrik Meyer zapukał do ich drzwi, wpuściła go, nie żywiąc żadnych obaw. Ale jedno spojrzenie na siedzącego przy stole Pera wystarczyło, żeby zrozumiała, że zrobiła wielki błąd. Celnik nie potrzebował wiele czasu, żeby w głębi szopy ze sprzętem rybackim
12
13
Wielki zgiełk (szw.) –