Fjällbacka. Camilla Lackberg
sam człowiek w odstępie trzydziestu lat znajdzie dwie zamordowane dziewczynki?
Gösta zbył go machnięciem ręki.
– Sprawdziliśmy go poprzednim razem. Miał niepodważalne alibi i nic wspólnego z morderstwem. – Spojrzał na Patrika. – Na pewno chodzi o morderstwo? A może wypadek? Chociaż jeśli pomyśleć o tym, że znaleźli ją w tym samym miejscu, nie chce się wierzyć, że to nie morderstwo.
Patrik przytaknął.
– Zaczekajmy, dowiedzmy się, co powiedzą technicy. Harald powiedział, że mała jest rozebrana.
– O cholera. – Mellberg aż poszarzał.
Patrik zaczerpnął tchu. Słońce wzeszło wysoko, przepocona koszula kleiła mu się do ciała.
– Rozdzielmy się. Ja pójdę do Haralda. Jego grupa czeka tam, gdzie znaleźli zwłoki. Wezmę ze sobą taśmę i odgrodzę teren. Bertilu, ściągnij z Uddevalli Torbjörna z ekipą techniczną, i to jak najszybciej. I powiadom ludzi, którzy będą wracać z lasu, żeby już tam nie szli. A przewodników psów i śmigłowce, że poszukiwania zakończone. Ty, Gösta…
Patrik umilkł, zgnębiony spojrzał na kolegę.
Gösta skinął głową.
– Biorę to na siebie – powiedział.
Patrik mu nie zazdrościł. To było jednak najbardziej logiczne. Gösta od początku dobrze się dogadywał z rodzicami Nei, a poza tym Patrik uważał, że sobie poradzi.
– I zadzwoń po pastora – dodał Patrik, a potem spojrzał na Mellberga. – Bertilu, postaraj się złapać jej ojca, żeby się nie dowiedział od innych, zanim powie mu Gösta.
– Trudna sprawa – zauważył, krzywiąc się, Mellberg.
Nad wargą zebrały mu się wielkie krople potu.
– Wiem. Wiadomość rozejdzie się lotem błyskawicy, ale spróbuj.
Mellberg kiwnął głową. Patrik ruszył do lasu. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że wcześniej jej nie zauważyli. Przecież w pierwszej kolejności sprawdzili miejsce, gdzie trzydzieści lat temu znaleziono zwłoki Stelli. Musieli ją przeoczyć.
Dziesięć minut później dotarł do trzech czekających mężczyzn. Dwóch młodszych od Haralda, jeden wyglądał na cudzoziemca. Patrik podał im rękę. Unikali patrzenia mu w oczy.
– Gdzie leży? – spytał.
– Pod tym wielkim pniem. – Harald wskazał palcem. – Dlatego z początku jej nie widzieliśmy. Pod pniem zrobił się dół i ktoś ją tam wepchnął. Widać ją, tylko jeśli się człowiek schyli i poruszy pniem.
Patrik pokiwał głową. To wszystko tłumaczyło. Mimo to złościł się na siebie, że nie kazał przeszukać tego miejsca dokładniej.
– Słyszałeś, że wróciła, co? Przyjechała pierwszy raz, odkąd ją stąd wywieźli.
Nie musiał pytać, kogo Harald ma na myśli. Nikomu w miasteczku nie umknęła wiadomość, że Marie Wall wróciła. Zwłaszcza że jej powrót był widowiskowy.
– Tak, wiemy o tym – odparł, nie wnikając głębiej.
Oczywiście on też o tym myślał. Dziwny zbieg okoliczności: ginie dziecko z tego samego gospodarstwa, znajdują je w tym samym miejscu, a wszystko to dzieje się prawie w tym samym momencie, kiedy przyjeżdża Marie Wall.
– Muszę odgrodzić teren taśmą. Technicy będą badać miejsce zdarzenia.
Postawił na ziemi torbę i wyjął z niej dwa duże zwoje niebieskiej i białej taśmy.
– Możemy wracać? – spytał młodszy mężczyzna. Powiedział, że nazywa się Johannes Klingsby.
– Nie, proszę, żebyście zostali i starali się jak najmniej chodzić. Chodziliście po tym terenie, więc technicy będą musieli zbadać wasze ubrania i buty.
Mężczyzna wyglądający na cudzoziemca zrobił minę, jakby chciał o coś zapytać. Harald zwrócił się do niego po angielsku:
– We stay here. Okay, Karim?
– Okay.
Patrik domyślił się, że Karim jest jednym z tych, którzy przyjechali z Rolfem z ośrodka dla uchodźców.
Umilkli. To był naprawdę ostry kontrast: to, po co przyjechali, i otaczająca ich idylla. Radosny śpiew ptaków, jakby nic się nie stało, a kilka metrów dalej martwe dziecko. Do tego szum w koronach drzew. Piękno do bólu. Światło słońca przesączające się między drzewami jak promienie lasera. Na ziemi, tuż przy jego nogach, wielka kolonia kurek. W normalnych warunkach serce by mu zabiło z wrażenia.
Zaczął rozwijać taśmę. Jedyne, co mógł zrobić dla tego dziecka, to jak najlepiej wykonać swoją pracę. Starał się nie patrzeć w stronę powalonego pnia.
Eva stała przy zlewie, płukała dzbanek do kawy. Nie umiałaby powiedzieć, ile było tych dzbanków w nocy. Usłyszała ciche chrząknięcie i odwróciła się. Zobaczyła, jak Gösta na nią patrzy, jaki jest spięty, i dzbanek wypadł jej z rąk. Trzask szkła, a potem krzyk, niby blisko, a tak daleko. Krzyk żalu i bezgranicznej straty.
Wydobywający się z jej krtani.
Padła w ramiona Gösty. Nie mogła złapać tchu. Gösta gładził ją po głowie. Pragnęła tylko jednego: żeby Nea była przy niej, żeby biegała wokół jej nóg, zaśmiewając się w głos. A potem żeby nigdy się nie urodziła, żeby nigdy nie urodziła dziecka, żeby je potem stracić.
Wszystko przepadło, wszystko umarło wraz z Neą.
– Zadzwoniłem po pastora – powiedział Gösta, prowadząc ją do krzesła.
– Po co? – spytała zupełnie szczerze.
Cóż takiego może dla niej zrobić pastor? Nigdy nie miała głębszej wiary. A dziecko powinno być z rodzicami, a nie z jakimś Bogiem w niebie. Co takiego może powiedzieć duchowny, co by ją i Petera choćby trochę pocieszyło?
– Peter? – odezwała się ochrypłym, suchym głosem.
Jej głos też umarł wraz z Neą.
– Szukają go. Niedługo tu będzie.
– Nie – powiedziała, kręcąc głową. – Nie róbcie tego. Nic mu nie mówcie.
Dajcie mu zostać w lesie, pomyślała. Zostawcie mu nadzieję. On jeszcze żyje. Ona już umarła, z dzieckiem.
– Przecież musi się dowiedzieć – stwierdził Gösta, obejmując ją. – Nie da się tego uniknąć.
Kiwnęła głową. Oczywiście, Peter nie może chodzić po lesie jak duch. Trzeba mu powiedzieć, choćby też miał umrzeć.
Wyswobodziła się z objęć Gösty i oparła głowę na stole. Poczuła drewno pod policzkiem. Nie spała ponad dobę, nadzieja i lęk nie pozwoliły jej spać. Teraz wolałaby zasnąć. Niechby to wszystko okazało się snem. Jej ciało się rozluźniło, drewniany blat wydał się miękki jak poduszka, odpływała coraz bardziej. Miękka ręka głaskała ją delikatnie po plecach. Ciepło ogarnęło całe jej ciało.
Drzwi się otworzyły. Czuła, że nie chce podnieść powiek ani głowy, nie chce spojrzeć na stojącego w drzwiach Petera. Gösta ścisnął jej ramię i wtedy to zrobiła. Podniosła głowę, ich spojrzenia się spotkały. Był w nich ten sam nieskończony ból.
Prowincja Bohuslän 1671
Rankiem, kiedy Mały Jan zajrzał do obory, Stjärna była już