Fjällbacka. Camilla Lackberg
się tak, jakby serce zjechało jej do żołądka. Właśnie tego się bała. On niczego nie ryzykował, ona mogła popaść w niełaskę. A z nią Märta.
Miała rację, że obawiała się życia na łasce młodszej siostry. Britta była złośliwa i wymagająca. Zarówno ona, jak i Märta miały już do czynienia z jej ostrym językiem.
– Elin pomogła mi przy Stjärnie – powiedział Preben, patrząc spokojnie w oczy żony. – A teraz idzie nakryć do stołu. Podpowiedziała mi, żebyśmy pobyli trochę we dwoje, bo ostatnio sporo wyjeżdżałem w sprawach parafii.
– Podpowiedziała? – powtórzyła podejrzliwie Britta, ale już łagodnym tonem. – W takim razie dobrze zrobiła.
Energicznie wzięła go pod rękę.
– Okropnie mi brakowało pana męża. Ostatnio trochę mnie zaniedbywał – powiedziała.
– Moja kochana żona ma absolutną rację – odparł, kierując się do domu. – Ale zaraz temu zaradzimy. Elin powiedziała, że za pół godziny możemy zasiąść do stołu, i bardzo dobrze, bo będę mógł się przygotować, żeby przy mej pięknej żonie nie wyglądać na oberwańca.
– E, ty nigdy nie będziesz oberwańcem – zaprotestowała Britta i lekko trzepnęła go po ramieniu.
Zapomnieli o Elin. Idąc za nimi, odetchnęła z ulgą. Znała ten mrok w spojrzeniu siostry. Wiedziała, że nic jej nie powstrzyma przed zaszkodzeniem temu, kto według niej zrobił jej coś złego. Tym razem Preben uratował ją i Märtę. Była mu za to nieskończenie wdzięczna. Chociaż to on postawił ją w tej sytuacji. Nie powinien był tego robić.
Pośpiesznie ruszyła do kuchni. Miała pół godziny, żeby nakryć do stołu i skłonić kucharkę do przygotowania czegoś wyjątkowego. Poprawiła fartuch, mając w pamięci ciepło dłoni Prebena.
– OJCIEC, CO ROBISZ?
Bill był tak zaabsorbowany tekstem, że drgnął, kiedy usłyszał głos syna. Potrącił filiżankę, na biurko chlupnęło trochę kawy.
Odwrócił się do stojącego w drzwiach Nilsa.
– Pracuję nad nowym projektem – powiedział i odwrócił ekran, żeby syn mógł zobaczyć.
– Milsi ludzie – odczytał głośno Nils z pierwszej strony w PowerPoincie.
Pod spodem zdjęcie żaglówki sunącej po wodzie.
– Co to jest?
– Pamiętasz ten film, który oglądaliśmy? Mili ludzie Filipa i Fredrika.
Przytaknął.
– O tych czarnuchach, którzy mieli grać w bandy.
Bill się skrzywił.
– O Somalijczykach, którzy mieli grać w bandy. Nie mówi się czarnuchy.
Nils wzruszył ramionami.
Bill spojrzał na stojącego w półmroku syna. Ręce trzymał nonszalancko w kieszeniach, jasna grzywka opadała mu na oczy. Pojawił się w ich życiu dość późno. Nie był dzieckiem planowanym ani nawet szczególnie upragnionym. Gun miała już czterdzieści pięć lat, on prawie pięćdziesiąt, a dwaj bracia Nilsa już dawno byli starszymi nastolatkami. Gun upierała się, że urodzi, mówiła, że musi w tym być jakiś sens. Ale on nigdy nie nawiązał z Nilsem takiego kontaktu jak z dwoma starszymi synami. Zabrakło mu sił, może woli, żeby przewijać, przesiadywać przy piaskownicy albo po raz trzeci odrabiać z dzieckiem matmę.
Odwrócił ekran z powrotem.
– To prezentacja dla mediów. Chciałbym jakoś pomóc uchodźcom mieszkającym w naszej okolicy zintegrować się ze szwedzkim społeczeństwem.
– Będziesz ich uczył grać w bandy? – spytał Nils, wciąż z rękami w kieszeniach.
– Nie widzisz łódki? – Bill wskazał na ekran. – Nauczą się żeglować! A potem wezmą udział w regatach dookoła Dannholmen.
– Regaty dookoła Dannholmen to nie to samo co mistrzostwa świata w bandy, w których brały udział tamte czarnuchy – zauważył Nils. – To całkiem inny kaliber.
– Nie mów czarnuchy!
Na pewno robi to po to, żeby mnie zdenerwować, pomyślał Bill.
– Wiem, że nasze regaty to impreza na niewielką skalę, ale tu, w Szwecji, będzie to miało symboliczne znaczenie i ściągnie uwagę mediów. Zwłaszcza w związku z filmem, który teraz kręcą.
– Pod warunkiem, że to rzeczywiście uchodźcy. Przecież przyjeżdżają tylko ci, których na to stać. Wiem, czytałem w sieci. A te niby dzieci, które przyjeżdżają, noszą brody i wąsy.
– Ależ Nils!
Bill spojrzał na syna, który z podniecenia aż poczerwieniał. Jakby patrzył na kogoś obcego. Gdyby go nie znał, pomyślałby, że jest… rasistą. Niemożliwe, nastolatki po prostu za mało wiedzą o świecie. Tym bardziej powinien zrealizować swój projekt. Większość ludzi jest dobra, potrzebują tylko, żeby ich lekko popchnąć we właściwą stronę. Wykształcenie. O to chodzi. Wkrótce Nils się przekona, jak bardzo się myli.
Usłyszał, jak Nils zamyka drzwi. Jutro spotkanie organizacyjne, trzeba przygotować wszystko dla mediów. To będzie wielka sprawa. Naprawdę wielka.
– Halo! – zawołała Paula, wchodząc z Johanną do mieszkania. Każda niosła na biodrze dziecko, oprócz tego miały trzy walizki i dwa wózki.
Paula uśmiechnęła się do Johanny i postawiła na podłodze najcięższą walizkę. Urlop na Cyprze z trzylatkiem i niemowlęciem nie był najlepszym pomysłem, ale jakoś to przeżyły.
– W kuchni jestem!
Słysząc głos matki, Paula się odprężyła: jeśli ona i Bertil są tutaj, to zajmą się dziećmi, a one będą mogły spokojnie się rozpakować. Albo odłożyć wszystko do jutra, rzucić się na łóżko, pogapić na jakiś film i przy nim zasnąć.
Rita uśmiechnęła się, kiedy weszły do kuchni. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że stoi i gotuje w ich kuchni, jakby była u siebie. Rita i Bertil mieszkali piętro wyżej, ale od kiedy urodziły się dzieci, granica między ich mieszkaniami zatarła się na tyle, że właściwie mogliby je połączyć schodami.
– Zrobiłam wam enchiladas, pomyślałam, że będziecie głodne po podróży. Fajnie było?
Wyciągnęła ręce do Lisy.
– Tak. A właściwie nie – odparła Paula, z przyjemnością oddając niemowlę. – Zastrzel mnie, jeśli kiedyś znów powiem, że fajnie byłoby wyjechać na tydzień z dziećmi.
– Faktycznie, to był twój pomysł – mruknęła Johanna, starając się obudzić Lea.
– To był koszmar – dodała Paula. Skubnęła kawałek złotawego sera pokrywającego enchiladę. – Wszędzie dzieci, dorośli chodzili w tym upale przebrani za przytulanki, śpiewając jakąś cholerną pieśń bojową.
– To chyba niewłaściwe określenie – zaśmiała się Johanna.
– Dobra, to była sekciarska indoktrynacja. Gdybym musiała wysłuchać tej pieśni jeszcze raz, na pewno udusiłabym wielkiego włochatego misia.
– Opowiedz o fontannie czekolady – wtrąciła Johanna.
Paula jęknęła.
– O Boże. Co wieczór był bufet, głównie dla dzieci. Naleśniki, klopsiki, pizza i spaghetti w ogromnych ilościach. Plus fontanna czekolady. Pewien dzieciak, Linus, dał się