Fjällbacka. Camilla Lackberg
objął ją ramieniem. Usiadł wygodnie obok, zamknął oczy i wystawił twarz do słońca.
– Już niedługo, kochanie – powiedział i pogłaskał jej dłoń.
– Po porodzie wykąpię się w winie – westchnęła i też zamknęła oczy.
Od razu uzmysłowiła sobie, że przez ciążowe hormony może dostać plam od słońca. Zaklęła i wzięła ze stolika kapelusz z szerokim rondem.
– Cholera, nawet opalać się nie można – mruknęła.
– Co? – spytał sennie Dan. Najwidoczniej właśnie zapadał w drzemkę.
– Nic, kochanie – odparła, chociaż miała ochotę kopnąć go w kostkę za to tylko, że jest mężczyzną i nie musi znosić niewygód związanych z ciążą.
Co za niesprawiedliwość. I jeszcze te wszystkie kobiety wzdychające, jak to c u d n i e być w ciąży, jaki to d a r, że można nosić w brzuchu dziecko. Im też by przyłożyła. Mocno.
– Ludzie są durni – mruknęła.
– Co? – spytał znów Dan, pogrążając się coraz głębiej we śnie.
– Nic – odpowiedziała, zsuwając kapelusz na oczy.
O czym to myślała, zanim jej przerwał? A, właśnie. Że życie jest wspaniałe. No bo jest. Mimo rozmaitych dolegliwości ciążowych i innych rzeczy. Jest kochana i otoczona rodziną.
Zdarła z głowy kapelusz i odwróciła twarz do słońca. Najwyżej będzie miała plamy. Życie jest za krótkie, żeby odmawiać sobie słońca.
Sam pragnąłby zostać tu na zawsze. Od małego to uwielbiał. Ciepło skał. Plusk wody. Krzyk mew. Uciekał tutaj od wszystkiego. Wystarczyło zamknąć oczy i już nic nie było.
Jessie leżała tuż obok. Czuł bijące od niej ciepło. Istny cud. Że też pojawiła się w jego życiu właśnie teraz. Córka Marie Wall. Co za ironia losu.
– Kochasz swoich rodziców?
Otworzył jedno oko i spojrzał spod zmrużonej powieki. Patrzyła na niego, leżąc na brzuchu i podpierając ręką podbródek.
– Dlaczego pytasz?
Intymne pytanie. Znali się tak krótko.
– Ja nie poznałam swojego taty – powiedziała, odwracając wzrok.
– Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– Nawet nie wiem. Widocznie mama nie chciała. Nie jestem pewna, czy wie, kto nim był.
Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął jej przedramienia. Nie odsunęła go, więc nie cofnął ręki. W jej oczach pojawił się blask.
– A ty? Dobrze ci się układa z rodzicami? – spytała.
Spokój i poczucie bezpieczeństwa zniknęły. Ale zrozumiał jej pytanie i to, że w jakimś sensie jest jej winien odpowiedź.
Usiadł i patrząc na morze, odpowiedział:
– Mój tata, był… no tak, był na wojnie. Czasem nie ma go wiele miesięcy. I kiedy wraca, przynosi tę wojnę do domu.
Jessie pochyliła się w jego stronę, położyła mu głowę na ramieniu.
– Czy on…
– Nie chcę o tym rozmawiać… jeszcze nie.
– A mama?
Zamknął oczy, wystawiając twarz do słońca.
– Jest w porządku – powiedział w końcu.
Przez chwilę myślał o tym, o czym zabraniał sobie myśleć, i jeszcze mocniej zacisnął powieki. Pomacał kieszeń, wyjął dwa skręty, zapalił oba i dał jej jednego.
Odprężył się, brzęczenie w głowie ustało, dym rozproszył wspomnienia. Nachylił się i pocałował ją. W pierwszej chwili zesztywniała. Ze strachu. Z braku wprawy. Potem poczuł, że jej wargi miękną, rozchylają się.
– Proszę, jacy rozkoszni!
Sam drgnął.
– Patrzcie tylko, jakie gołąbeczki!
Ze skały zszedł Nils, w ślad za nim Basse i Vendela. Jak zwykle. Sprawiali wrażenie, jakby nie potrafili bez siebie istnieć.
– I kogóż my tu mamy? – Nils usiadł tuż obok, natrętnie wpatrując się w Jessie. Zaczęła poprawiać stanik od bikini. – Znalazłeś sobie dziewczynę, Sam?
– Mam na imię Jessie – powiedziała, wyciągając do niego rękę.
Nils ją zignorował.
– Jessie? – powtórzyła stojąca za nim Vendela. – Przecież ona jest córką Marie Wall.
– A, córka kumpelki twojej matki. Gwiazdy Hollywood.
Nils wpatrywał się w Jessie jak urzeczony. Ciągle poprawiała stanik. Sam chciał ją osłonić przed ich spojrzeniami, objąć i powiedzieć, żeby się nie przejmowała. Ale tylko sięgnął po jej T-shirt.
– Właściwie nie ma się co dziwić, że się spiknęli – zauważył Basse i szturchnął łokciem Nilsa.
Mówił falsetem. Miał wysoki głos, jak kobieta, ale z obawy przed Nilsem nikt mu z tego powodu nie dokuczał. Właściwie miał na imię Bosse, ale już w gimnazjum kazał mówić na siebie Basse, bo tak było bardziej cool.
– Fakt, nie ma się co dziwić – powtórzył Nils, patrząc to na Jessie, to na Sama.
Wstał z tym błyskiem w oku, od którego aż ściskało w brzuchu. Zaraz zrobi coś paskudnego. Zwrócił się do Vendeli i Bassego:
– Jestem głodny jak cholera – powiedział. – Spadamy.
Vendela uśmiechnęła się do Jessie.
– Do zobaczenia.
Sam spojrzał za nimi ze zdumieniem. Co to było?
Jessie oparła się o niego.
– Co to za jedni? Dziwni jacyś. Przyjemni, ale dziwni.
Sam pokręcił głową.
– Oni nie są przyjemni. Ani trochę.
Wyjął z kieszeni komórkę i zaczął przeszukiwać zakładkę z filmami. Wiedział, dlaczego zapisał sobie ten film: żeby pamiętać, co ludzie potrafią zrobić innym. Zrobić jemu. Przedtem nie miał zamiaru pokazywać go Jessie, widziało go dostatecznie dużo ludzi.
– W zeszłym roku latem wrzucili to na Snapchata – powiedział, podając jej komórkę. – Zdążyłem zapisać, zanim został zdjęty.
Kiedy Jessie kliknęła start, odwrócił wzrok. Nie musiał patrzeć. Słyszał głosy i wszystko miał przed oczami.
– Jesteś niewysportowany! – rozległ się przenikliwy głos Nilsa. – Jak panienka. Pływanie jest dobre na kondycję.
Podszedł do jego łódki. Stała przycumowana niedaleko miejsca, gdzie właśnie siedzieli.
– Popłyń sobie do Fjällbacki. Nabierzesz mięśni.
Vendela się zaśmiała. Cały czas filmowała swoim telefonem. Basse biegł obok Nilsa.
Nils wrzucił cumę na łódkę, postawił stopę na dziobie i popchnął. Drewniana łódka ruszyła powoli, ale już po kilku metrach trafiła na prąd i popłynęła szybciej.
Nils odwrócił się i z szerokim uśmiechem spojrzał w obiektyw.
– Przyjemnego