Fjällbacka. Camilla Lackberg
rzeczywiście b y ł y niewinne? Co za tragedia! – Anna wpatrywała się w siostrę. – Zniszczyło im to życie. Jedna z nich, zdaje się, mieszka tutaj? Trzeba przyznać, że odważna z niej kobieta.
– Tak, aż nie do wiary, że nie bała się po kilku latach wrócić z Marstrand. Mogę sobie wyobrazić, ile było gadania na ten temat. Ale w końcu ludzie mają dość.
– Spotkałaś się z nią? W sprawie książki?
– Nie, kilka razy do niej pisałam, ale nie odpowiedziała. Postanowiłam, że po prostu do niej pójdę. Zobaczę, jak zareaguje.
– Jak myślisz, jak na twoją pracę wpłynie to, co się teraz stało?
Erika opowiedziała jej o tym, że znaleziono zwłoki małej Nei. Wiedziała, że wiadomość o jej śmierci na pewno i tak rozejdzie się po miasteczku lotem błyskawicy.
– Nie wiem – odpowiedziała powoli Erika, dolewając sobie z karafki zimnej herbaty. – Może teraz ludzie będą bardziej skłonni mówić, a może odwrotnie. Nie wiem. Zobaczymy.
– A Marie? Nasza gwiazda Hollywood? Zgodzi się na wywiad?
– Od pół roku jestem w kontakcie z jej agentem do spraw PR-u. Domyślam się, że sama negocjuje w sprawie wydania książki i nie wie, czy moja pomogłaby w jej sprzedaży, czy odebrałaby całe zainteresowanie. Ale do niej też się wybiorę, przekonamy się.
Anna tylko mruknęła. Erika wiedziała, że dla jej siostry koszmarem jest sama myśl o tym, że miałaby podejść do zupełnie obcej osoby i nalegać na rozmowę.
– Może pogadamy o czymś przyjemniejszym? – zaproponowała. – Trzeba zorganizować Kristinie wieczór panieński.
– Tak, pewnie. – Anna zaśmiała się tak, że brzuch zaczął jej podskakiwać. – Ale co można wymyślić dla panny młodej, która jest w dość… dojrzałym wieku? Sprzedawanie całusów na ulicy byłoby chyba nie na miejscu, że nie wspomnę o skoku ze spadochronem albo na bungee.
– Rzeczywiście, trudno mi sobie wyobrazić Kristinę w takiej sytuacji – przyznała Erika. – Ale mogłybyśmy ściągnąć jej przyjaciółki i zorganizować fajny wieczór. Co ty na to? Kolację w Café Bryggan, smaczne jedzenie i dobre wino, to nie takie trudne.
– Bardzo dobry pomysł – stwierdziła Anna. – Ale trzeba jeszcze wymyślić, jak ją porwać. To musi być coś śmiesznego.
Erika przytaknęła.
– Fakt, inaczej nie będzie to wieczór panieński! Właśnie, a kiedy wy się pobierzecie? Kiedy Dan zrobi z ciebie uczciwą kobietę?
Anna się zaczerwieniła.
– Widzisz, jak ja wyglądam. Ustaliliśmy, że najpierw urodzi się dziecko, a potem pomyślimy o ślubie.
– Więc… – zaczęła Erika. Przerwał jej dochodzący z torebki sygnał Mambo numer pięć.
– Cześć, kochanie – powiedziała, spojrzawszy na wyświetlacz.
Słuchała. Patrik mówił, a ona odpowiadała monosylabami.
– Oczywiście. Tak, odbiorę dzieci. Do zobaczenia.
Rozłączyła się i włożyła telefon do torebki. Potem spojrzała błagalnie na Annę. Wiedziała, że ta prośba to już przesada, ale nie miała wyjścia. Kristina miała być w Uddevalli przez całe popołudnie, więc jej nie mogła poprosić.
– Dobrze, mogę się nimi jeszcze trochę zająć. Jak długo cię nie będzie? – Anna zaśmiała się na widok jej nieszczęśliwej miny.
– Mogłabym je podrzucić jeszcze raz około trzeciej? Patrik poprosił, żebym o wpół do czwartej przyszła do komisariatu opowiedzieć o sprawie Stelli. To znaczy, że wróciłabym o piątej, najpóźniej o wpół do szóstej. Może być?
– Pewnie. I tak radzę sobie z nimi lepiej niż ty.
– Cicho bądź. – Erika posłała jej całusa.
Anna miała rację. Dzieci zachowywały się u niej jak aniołki.
– Jak myślisz, czego się boją?
Sam uzmysłowił sobie, że bełkocze. Uderzył mu do głowy szampan wzmocniony słońcem. Trzymał kieliszek w lewej ręce, prawą miał trochę obolałą, drżała po porannym strzelaniu.
– Boją się? – powtórzyła Jessie.
Jej również plątał się język. Jeszcze zanim przyszedł, zdążyła wypić kilka kieliszków. Właśnie opróżniali drugą butelkę.
– Twoja mama nie zauważy, że brakuje butelek? – spytał, podnosząc rękę z kieliszkiem.
Żółte bąbelki zaiskrzyły w słońcu. Nigdy dotąd nie zwrócił uwagi na to, że szampan jest po prostu piękny. Z drugiej strony nigdy przedtem nie widział go z bliska.
– Jakoś to będzie, zresztą nie zwróci na to uwagi. Byleby dla niej wystarczyło.
Sięgnęła po butelkę.
– Co miałeś na myśli? Czego się boją? Przecież nie nas.
– Jasne, że się boją – odparł, podstawiając jej kieliszek.
Szampan zapienił się, trochę się wylało, ale on tylko się zaśmiał i zlizał go z ręki.
– Wiedzą, że nie jesteśmy tacy jak oni. Wyczuwają… wyczuwają w nas mrok.
– Mrok?
Przyglądała mu się w milczeniu. Pomyślał, że uwielbia ten kontrast między jej zielonymi oczami a jasnymi włosami, że powinna zrozumieć, jaka jest piękna, mimo nadwagi i pryszczy. Kiedy zobaczył ją w kolejce przed kioskiem, od razu rozpoznał w niej siebie, wiedział, że noszą w sobie to samo zagubienie. I ten sam mrok.
– Wiedzą, że ich nienawidzimy. Że wzbudzili w nas straszną nienawiść. A mimo to nie potrafią się powstrzymać i jeszcze dolewają oliwy do ognia. Potem nad nim nie zapanują.
Jessie zachichotała.
– Boże, aleś ty górnolotny. Skål! Słońce świeci, siedzimy na pomoście przed luksusową chałupą, pijemy szampana i jest nam cholernie nice.
– Masz rację. – Uśmiechnął się, kiedy ich kieliszki brzęknęły o siebie. – Jest nam cholernie nice.
– Bo jesteśmy tego warci – wybełkotała Jessie. – Oboje. Jesteśmy od nich lepsi. Oni nie są warci nawet tyle co paproch w pępku.
Podniosła kieliszek na tyle gwałtownie, że połowa szampana wylała jej się na nagi brzuch.
– Ojej – zachichotała.
Chciała sięgnąć po ręcznik, ale Sam ją powstrzymał. Rozejrzał się. Pomost był odgrodzony od domu płotem, a jachty na morzu były dość daleko. Byli sami na świecie.
Ukląkł przed nią. Między jej nogami. Patrzyła na niego w napięciu. Zaczął nieśpiesznie zlizywać szampana z jej brzucha. Wyssał z pępka, potem przesunął językiem po rozgrzanej słońcem skórze. Miała smak szampana i potu. Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Nie przestając się w nią wpatrywać, chwycił z boku jej majtki i powoli ściągnął. Smakując ją, słyszał jej westchnienia mieszające się z krzykiem mew. Byli sami. Na całym świecie.
Sprawa Stelli
Leif Hermansson wciągnął głęboko powietrze, a potem wszedł do salki konferencyjnej, w której czekała na niego Helen Persson z rodzicami: KG i Harriet. Oczywiście znał ich, jak