Fjällbacka. Camilla Lackberg
kiedy on i Maj Britt stracili synka, długo byli sparaliżowani bólem.
Minął nieduży czerwony dom o białych narożach. Stał przed nim samochód Pauli i Martina. Oby wizyty u najbliższych sąsiadów coś przyniosły. Wiedział, że mieszkając na wsi, jak tam, człowiek zazwyczaj orientuje się, co się dzieje w sąsiedztwie. Sam mieszkał nieco na uboczu, niedaleko pola golfowego, i często łapał się na tym, że siedząc przy kuchennym oknie, obserwuje wszystkich przechodzących. Jego ojciec też tak siedział. W dzieciństwie wydawało mu się to okropnie nudne, ale teraz go rozumiał. Napełniało go to spokojem. Wyobrażał sobie, że to coś takiego jak medytacja, chociaż sam nigdy nie próbował tego rodzaju głupot.
Skręcił w krótki odcinek drogi do gospodarstwa Bergów. Było pusto, choć jeszcze poprzedniego dnia aż się gotowało. A teraz ani jednego człowieka. Cisza. Spokój.
Przed południem trochę wiało, ale wiatr ucichł, gdy słońce minęło zenit. Powietrze drżało od gorąca.
Na ziemi koło stodoły leżała skakanka. Ostrożnie obszedł wyryte w żwirze pole do gry w klasy. Jego kontury zaczęły się już zacierać. Pomyślał, że chyba nie przetrwają długo. Nea pewnie narysowała je nóżką, a może rodzice jej pomogli.
Przystanął i spojrzał na dom. Nic nie świadczyło o tym, że rozegrały się w nim prawdziwe tragedie. Stodoła wydawała się bardziej krzywa, niż zapamiętał sprzed trzydziestu lat, ale nieduży dom był odmalowany i zadbany, a ogród kwitnący i piękniejszy niż kiedykolwiek. Obok domu suszyło się pranie, między innymi dziecięce ubranka. Już nigdy miała ich nie włożyć dziewczynka, która je nosiła. Ścisnęło go w gardle, musiał odchrząknąć. A potem ruszył do wejścia. Niezależnie od tego, co czuł, miał zadanie do wykonania. Ktoś musi porozmawiać z rodzicami.
– Puk, puk, można?
Pchnął uchylone drzwi. Mężczyzna, który wyglądał jak starsze i bardziej opalone wcielenie Petera, wstał i podszedł z wyciągniętą ręką.
– Bengt Berg – przedstawił się.
Delikatna kobieta ze spłowiałymi od słońca włosami przyciętymi na pazia i tak samo opalona też podeszła i przedstawiła się: Ulla Berg.
– Lekarz mówił nam, że pan przyjdzie – odezwał się Bengt Berg.
Jego żona usiadła z powrotem przy stole, na którym leżało mnóstwo pogniecionych papierków.
– Poprosiłem go, żeby państwa uprzedził, nie chciałem wpadać znienacka.
– Niech pan siada, pójdę po nich – powiedział cicho Bengt. – Musieli się na chwilę położyć.
Gösta usiadł naprzeciwko pani Berg. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
– Kto mógł zrobić coś takiego takiej malutkiej…
Sięgnęła po rolkę papierowych ręczników i oderwała kawałek, żeby wytrzeć oczy.
– Zrobimy wszystko, żeby się tego dowiedzieć – odparł Gösta, splatając dłonie.
Kątem oka zobaczył, że pan Berg schodzi po schodach, a za nim synowa z synem. Szli bardzo wolno.
– Napije się pan kawy? – spytała machinalnie Eva Berg.
Jej teściowa się zerwała.
– Siadaj, kochanie, ja przygotuję.
– Ale ja mogę… – zaoponowała.
Ulla delikatnie popchnęła ją do stołu.
– Siadaj, ja zrobię kawę – powtórzyła i zaczęła szukać w szafkach.
– Filtry są w szafce nad zlewem po prawej. – Eva już chciała wstać.
Gösta położył dłoń na jej trzęsącej się ręce.
– Pani teściowa sobie poradzi.
– Chciał pan z nami rozmawiać – powiedział Peter, siadając na pustym krześle matki.
Zapatrzył się na papierki, jakby nie rozumiał, co tam robią.
– Coś się stało? – spytała Eva. – Ustaliliście coś? Gdzie ona teraz jest?
Mówiła bezbarwnym głosem, jej dolna warga drżała.
– Jeszcze nic nie wiemy, ale proszę mi wierzyć, pracujemy nad tym pełną parą. Nea jest teraz w Göteborgu, zobaczą ją państwo później, jeśli zechcą, ale jeszcze nie teraz.
– Co oni… co oni z nią robią? – spytała, patrząc na niego rozdzierająco.
Gösta starał się zapanować nad wyrazem twarzy. Wiedział bardzo dobrze, co robią ze zwłokami Nei, ale jej matka nie musiała tego słuchać.
– Eva, nie pytaj – powiedział Peter.
Gösta zauważył, że on też dygocze.
Z powodu szoku czy dlatego, że właśnie z niego wychodzą, trudno powiedzieć. Ludzie reagują różnie, podczas wieloletniej służby w policji widział tyle samo różnych reakcji co ofiar zbrodni.
– Muszę państwu zadać kilka pytań – powiedział, dziękując skinieniem za kawę, którą postawiła przed nim Ulla.
Wydawała się spokojniejsza, kiedy miała coś do zrobienia, i kiedy znów usiadła przy stole, oboje z mężem sprawiali wrażenie bardziej opanowanych niż poprzednio.
– Odpowiemy na wszystkie pytania, żeby wam pomóc – zapewnił Peter. – Najgorsze, że my nic nie wiemy. Nie rozumiemy, jak mogło do tego dojść. Kto… – Głos mu się załamał.
– Powoli, krok za krokiem – zaczął spokojnie Gösta. – Wiem, że już państwo odpowiedzieli na niektóre pytania, ale powtórzę je. Musimy ustalić wszystko dokładnie.
Położył na stole swój telefon, zapytał Petera, czy może, i włączył nagrywanie.
– Kiedy państwo widzieli córkę po raz ostatni? – spytał. – Proszę podać możliwie dokładną godzinę.
– W niedzielę wieczorem. Przedwczoraj – powiedziała Eva. – Zaraz po ósmej. Włożyła koszulkę nocną i umyła zęby, poczytałyśmy bajkę. Czytałam jej chyba z pół godziny. To była jej ulubiona książeczka o krecie, któremu kupka spadła na głowę19.
Wierzchem dłoni dotknęła nosa. Gösta sięgnął po rolkę papierowych ręczników i urwał kawałek. Wytarła nos.
– A więc między wpół do dziewiątej a za kwadrans dziewiąta, tak? – spytał.
Eva spojrzała na męża, przytaknął.
– Tak, chyba się zgadza.
– A potem? Czy później ją słyszeliście albo widzieliście? W nocy się nie budziła?
– Nie, zawsze spała jak kamień – odparł Peter, kręcąc głową. – I zawsze przy zamkniętych drzwiach. Mówiliśmy jej dobranoc i potem już nie zaglądaliśmy. Nie miała problemów z zasypianiem, nawet kiedy była bardzo malutka. Ona bardzo lubi swoje łóżko… to znaczy lubiła.
Drżał mu podbródek i ciągle mrugał oczami.
– Proszę opowiedzieć, co się działo w poniedziałek rano.
– Wstałem już o szóstej – powiedział Peter. – Chodziłem na palcach, żeby ich nie obudzić, więc tylko zrobiłem sobie kanapki do zabrania. Maszynkę do kawy przygotowałem już wieczorem, wystarczyło włączyć. A potem pojechałem.
– Nie zauważył pan nic… nic pana nie zdziwiło? Drzwi wejściowe były zamknięte
19
Książka Wernera Holzwartha