Sapiens. Yuval Noah Harari
temu polowania na te zwierzęta przywiodły je z Syberii na Alaskę. Rzecz jasna nie wiedziały, że odkrywają nowy świat. Zarówno dla mamuta, jak i dla człowieka Alaska była tylko przedłużeniem Syberii.
Początkowo drogę z Alaski na południe Ameryki zagradzały lodowce, aczkolwiek pewna grupa pionierów mogła ominąć tę przeszkodę, żeglując wzdłuż wybrzeża. Około 14 tysięcy lat temu globalne ocieplenie wywołało topnienie lodowców i otworzyło drogę lądową na południe. Korzystając z tego nowego korytarza, ludzie masowo ruszyli w tym kierunku, rozchodząc się jak pożoga po całym kontynencie. Choć pierwotnie byli przystosowani do polowania na grubego zwierza w Arktyce, rychło zaadaptowali się do zdumiewającej rozmaitości klimatów i ekosystemów. Potomkowie mieszkańców Syberii zasiedlili gęste lasy wschodniej części dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, bagna delty Missisipi, pustynie Meksyku i parne dżungle Ameryki Środkowej. Jedni swoim siedliskiem uczynili dorzecze Amazonki, inni zadomowili się w andyjskich dolinach bądź na rozległej argentyńskiej pampie. A wszystko to wydarzyło się w przeciągu jednego, dwóch mileniów! Dwanaście tysięcy lat temu ludzie zamieszkiwali już najdalej na południe wysunięty zakątek Ameryk, wyspę Ziemia Ognista. Inwazja człowieka na Ameryki świadczy o niezrównanej pomysłowości i nadzwyczajnej zdolności adaptacyjnej homo sapiens. Żadne inne zwierzę nie zdołało zasiedlić tak wielkiej rozmaitości diametralnie odmiennych środowisk w tak krótkim czasie, wszędzie rozporządzając praktycznie tymi samymi genami23.
Inwazja człowieka na obie Ameryki bynajmniej nie przebiegała bezkrwawo. Znaczyła swój pochód licznymi ofiarami. Przed 14 tysiącami lat fauna tych kontynentów była daleko bogatsza niż dziś. Kiedy pierwsi mieszkańcy Ameryki wywędrowali z Alaski na południe ku kanadyjskim równinom i zachodniej części Stanów Zjednoczonych, natrafili na mamuty i mastodonty, gryzonie dorównujące rozmiarem niedźwiedziowi, stada koni i wielbłądów, olbrzymie lwy i dziesiątki innych dziś zupełnie nieznanych gatunków, takich jak tygrysy szablozębe czy gigantyczne leniwce naziemne ważące do ośmiu ton i długie na sześć metrów. Jeszcze bardziej egzotyczna menażeria wielkich ssaków, gadów i ptaków występowała w Ameryce Południowej. Obie Ameryki były ogromnym laboratorium ewolucyjnego eksperymentu, miejscem, w którym kształtowały się i bytowały zwierzęta i rośliny nieznane w Afryce i Azji.
Do czasu jednak. W ciągu 2 tysięcy lat od przybycia homo sapiens większość tych unikatowych gatunków zdążyła wyginąć. Według współczesnych szacunków w tym krótkim przedziale czasowym Ameryka Północna utraciła 34 z 47 zamieszkujących ją rodzajów wielkich ssaków, Ameryka Południowa zaś 50 z 60. Wymarł tygrys szablozęby, który mieszkał tu od 30 milionów lat. Jego los podzieliły też gigantyczne leniwce naziemne, niespotykanej wielkości lwy, rodzime amerykańskie konie i wielbłądy, olbrzymie gryzonie i mamuty oraz tysiące gatunków mniejszych ssaków, gadów, ptaków, a nawet owadów i pasożytów (zagłada mamutów przyniosła zgubę wszystkim gatunkom żerujących na tych zwierzętach kleszczy).
Paleontolodzy i archeozoolodzy – uczeni badający szczątki zwierząt – od całych dekad przeczesują równiny i góry Ameryk w poszukiwaniu skamieniałych kości pradawnych wielbłądów i odchodów wielkich leniwców naziemnych. Natrafiwszy na ciekawe znalezisko, starannie je zabezpieczają i posyłają do laboratoriów, gdzie skrupulatnym badaniom i datowaniu poddaje się każdą kosteczkę i koprolit (fachowe określenie skamieniałych ekskrementów). Częstokrotnie analizy tego typu przynoszą identyczne wyniki: najmłodsze kulki łajna i kości wielbłąda pochodzą z tego samego okresu, kiedy ludzie zalali Amerykę, czyli mniej więcej z lat 12 000–9000 p.n.e. Tylko w jednym regionie naukowcy odkryli koprolity świeższej daty. Na kilku karaibskich wyspach, przede wszystkim na Kubie i Haiti, natrafili na skamieniałe grudki kału leniwca naziemnego datowane na 5000 rok p.n.e. Rzecz znamienna, to właśnie wtedy pierwsi ludzie przeprawili się przez Morze Karaibskie i zasiedlili obie wielkie wyspy.
I tu uczeni starają się uniewinniać homo sapiens i tłumaczyć wszystko zmianą klimatu (co zmusza ich do założenia, że z jakiegoś niewiadomego powodu klimat karaibskich wysp przez 7 tysięcy lat pozostawał niezmienny w czasie, gdy ocieplała się pozostała część półkuli zachodniej). W Ameryce jednak tych skamieniałych ekskrementów nie sposób pomijać milczeniem. To my jesteśmy winowajcami i powinniśmy się do tego przyznać. Od prawdy tej nie ma ucieczki. Nawet jeśli w sukurs przyszła nam zmiana klimatu, nasza działalność miała znaczenie decydujące24.
Kiedy skojarzymy ze sobą masowe wymierania w Australii i Amerykach, mniejsze w skali wyginięcia, jakie nastąpiły w toku ekspansji homo sapiens w Afryce i Eurazji – takie jak zagłada wszystkich innych gatunków człowieka – oraz wymierania gatunków w wyniku zasiedlania przez homo sapiens położonych na uboczu wysp w rodzaju Kuby, nieuchronnie nasuwa się wniosek, że pierwsza fala kolonizacji obszarów lądowych przez homo sapiens była największą i najbardziej gwałtowną katastrofą ekologiczną, jaka kiedykolwiek nawiedziła królestwo zwierząt. Najbardziej ucierpiały zwierzęta pokryte futrem. W okresie rewolucji poznawczej naszą planetę zamieszkiwało około 200 rodzajów wielkich ssaków lądowych o masie przekraczającej 45 kilogramów. Po rewolucji agrarnej przy życiu pozostało jedynie 100 z nich. Homo sapiens wytępił połowę gatunków wielkich zwierząt na długo przed tym, jak wynalazł koło, pismo czy narzędzia żelazne.
Po rewolucji agrarnej ta ekologiczna tragedia powtarzała się na mniejszą skalę niezliczoną ilość razy. Świadectwa archeologiczne z kolejnych wysp opowiadają tę samą smutną historię. W akcie pierwszym tej tragedii widzimy przebogatą i różnorodną populację wielkich zwierząt i ani śladu człowieka. W akcie drugim pojawia się homo sapiens, czego dowodem jest ludzka kość, grot włóczni czy ułamek glinianego naczynia. Po nim szybko następuje akt trzeci, w którym człowiek wkracza na sam środek sceny, a większość wielkich i małych zwierząt odchodzi w niebyt.
Głośnym tego przykładem jest Madagaskar, wielka wyspa leżąca 400 kilometrów na wschód od kontynentu afrykańskiego. Na przestrzeni milionów lat ewolucyjnej izolacji wykształcił się tu jedyny w swoim rodzaju świat zwierzęcy. Wśród jego przedstawicieli wyróżnia się mamutak, nielotny ptak mierzący trzy metry i ważący blisko pół tony. Był największym ptakiem na świecie. Nie mniej interesujące były lemury olbrzymie, największe naczelne na świecie. Mamutaki i lemury olbrzymie, a także większość pozostałych dużych zwierząt Madagaskaru, zniknęły nagle przed 1500 laty – właśnie wtedy, gdy ludzie pierwszy raz postawili stopę na wyspie.
Na Oceanie Spokojnym wymieranie osiągnęło największe nasilenie około 1500 roku p.n.e., kiedy to polinezyjscy rolnicy zasiedlali Wyspy Salomona, Fidżi i Nową Kaledonię. Wytępili oni, bezpośrednio bądź pośrednio, setki gatunków ptaków, owadów, ślimaków i innych rodzimych zwierząt. Stamtąd fala wymierania stopniowo przesuwała się na wschód, południe i północ w głąb Pacyfiku, zatapiając po drodze unikatową faunę Samoa i Tonga (1200 p.n.e.), Markizów (1 n.e.), Wyspy Wielkanocnej, wysp Cooka i Hawajów (ok. 500), wreszcie Nowej Zelandii (ok. 1200).
Podobne katastrofy ekologiczne wydarzyły się niemal na każdej z tysięcy wysp, jakimi usiane są oceany Atlantycki, Indyjski, Arktyczny i Morze Śródziemne. Nawet na najmniejszych wysepkach archeologowie odkrywają dowody istnienia ptaków, owadów i ślimaków, które występowały tam przez niezliczone pokolenia i zniknęły z powierzchni Ziemi z przybyciem pierwszych ludzi. Jedynie garstka położonych w skrajnej izolacji wysp umykała uwagi człowieka do czasów współczesnych, dzięki czemu ich fauna przetrwała w niezmienionym stanie. Wyspy Galapagos, by sięgnąć po znany przykład, pozostawały bezludne do XIX wieku, dzięki czemu zachowały swą niepowtarzalną menażerię, reprezentowaną między innymi przez olbrzymie żółwie, które niczym kopalne diprotodony nie bały się ludzi.
Pierwsza fala wymierania, jaka towarzyszyła ekspansji zbieraczy-łowców, w parze z drugą,
23
David J. Meltzer,
24
Paul L. Koch, Anthony D. Barnosky,