Niemiecki bękart (wyd. 3). Camilla Lackberg

Niemiecki bękart (wyd. 3) - Camilla Lackberg


Скачать книгу
na dowód kichnął siarczyście i wytarł nos w chusteczkę.

      – Przeziębiłem się – powiedział. Słychać było, że ma całkowicie zatkany nos.

      – Można wejść?

      Adam odsunął się od drzwi.

      – Na własne ryzyko – powiedział i znów kichnął.

      Gösta poczuł, jak pełne wirusów kropelki śliny opryskują mu dłoń, ale spokojnie wytarł ją rękawem. Przydałoby się kilkudniowe zwolnienie. Z przyjemnością smarkałby w chusteczkę, leżąc na kanapie i oglądając nagranie z ostatniego turnieju Masters. Mógłby wreszcie spokojnie przestudiować uderzenie Tigera na zwolnionych obrotach.

      – Baby nie ba w dobu – powiedział Adam.

      Idąc za nim do kuchni, Gösta zmarszczył czoło, ale po chwili odgadł: mamy nie ma w domu. Pewnie o to mu chodziło. Przez głowę przemknęła mu myśl, że przesłuchiwanie nieletniego pod nieobecność rodziców lub opiekunów prawnych jest niedopuszczalne, ale zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Gösta był zdania, że takie reguły niepotrzebnie utrudniają życie. Gdyby był z nim Ernst, na pewno by go poparł. Policjant Ernst, nie pies, pomyślał i zachichotał. Adam spojrzał na niego dziwnie.

      Usiedli przy kuchennym stole z pozostałościami po śniadaniu. Było tam wszystko: okruchy chleba, rozmazane masło, rozlane kakao O’boy.

      – No więc…

      Gösta zabębnił po stole palcami i natychmiast pożałował, bo przylepiły mu się do nich okruchy. Wytarł rękę o nogawkę i zaczął jeszcze raz:

      – Tak. Już doszedłeś do siebie?

      Nawet dla niego zabrzmiało to dziwnie. Nie umiał rozmawiać z młodzieżą ani z osobami po urazie psychicznym. Nie wierzył też w te brednie. Dobry Boże, gość nie żył, gdy go znaleźli, co w tym takiego strasznego? Mało się napatrzył na umarlaków w ciągu tylu lat służby? I nie miał żadnego urazu.

      Adam wytarł nos i wzruszył ramionami.

      – Nie ma sprawy. W szkole uważają, że to superowo.

      – Jak to się stało, że tam poszliście?

      – To był pomysł Mattiasa.

      Adam powiedział „Battiasa”, ale Gösta już się zdążył przestawić i na bieżąco tłumaczył sobie jego słowa.

      – Wszyscy wiedzą, że ci starzy dziwacy zajmują się drugą wojną światową i tak dalej, a jeden chłopak w szkole mówił, że mają w domu całą masę coolerskich rzeczy. No i Mattias chciał, żebyśmy tam poszli zobaczyć…

      Przerwało mu gwałtowne kichnięcie. Gösta aż podskoczył na krześle.

      – To znaczy, że Mattias wpadł na pomysł, żeby się włamać do ich domu, tak? – Gösta surowo spojrzał na Adama.

      – Zaraz włamać… – Adam zaczął się wiercić. – Przecież nie chcieliśmy niczego ukraść, nic z tych rzeczy, tylko trochę pooglądać. Myśleliśmy, że obaj wyjechali i nawet nie zauważą, że u nich byliśmy…

      – Muszę ci uwierzyć na słowo – powiedział Gösta. – Byliście tam już kiedyś?

      – Nie, jak słowo daję. – Adam spojrzał na niego błagalnie. – To był pierwszy raz.

      – Będę musiał pobrać od ciebie odciski palców. Na poparcie tego, co mówisz. I żeby cię wykluczyć z kręgu podejrzanych. Nie masz nic przeciwko temu?

      – A skąd. – Adamowi zalśniły oczy. – Zawsze oglądam CSI. Wiem, jakie to ważne, żeby wykluczyć. Potem wrzucicie odciski do komputera i już będziecie wiedzieć, kto tam był.

      – Właśnie – potwierdził Gösta ze śmiertelnie poważną miną, chociaż w środku pękał ze śmiechu. Wrzucacie odciski palców do komputera. A jakże.

      Wyjął sprzęt potrzebny do pobrania odcisków: poduszeczkę nasączoną czarnym tuszem i kartę rejestracyjną z dziesięcioma polami. Po kolei odcisnął na nich palce chłopaka.

      – Gotowe – stwierdził z zadowoleniem.

      – Potem to skanujecie, czy jak? – spytał Adam z zaciekawieniem.

      – Oczywiście, skanujemy. A później, tak jak mówiłeś, porównujemy z tym, co mamy w bazie. Są w niej odciski palców wszystkich obywateli szwedzkich w wieku powyżej osiemnastu lat. I jeszcze trochę cudzoziemców. No wiesz, Interpol i tak dalej. Jesteśmy podłączeni do Interpolu. Stałym łączem. I do FBI, i CIA.

      – Ale superowo! – Adam z podziwem spojrzał na niego.

      Gösta śmiał się przez całą drogę do Tanumshede.

      Starannie nakrył do stołu. Rozłożył żółty, ulubiony obrus Britty. Na nim biały serwis w wypukły wzorek, świeczniki, które dostali jeszcze w prezencie ślubnym, i wazon z kwiatami. Britta zawsze dbała, żeby niezależnie od pory roku w domu były świeże kwiaty. Dawniej była w kwiaciarni stałą klientką. Teraz chodził tam Herman. Chciał, żeby wszystko zostało po staremu. Bo jeśli wszystko dookoła pozostanie niezmienione, być może nie zatrzyma to nakręcania się spirali, ale przynajmniej ją spowolni.

      Najgorzej było na początku, zanim lekarze postawili diagnozę. Britta zawsze była taka poukładana i nagle, czego nikt nie potrafił zrozumieć, nie mogła znaleźć kluczyków od samochodu, do wnuków zaczęła się zwracać niewłaściwymi imionami, nie pamiętała numerów telefonów przyjaciółek, do których dzwoniła przez całe życie. Najpierw myśleli, że to ze zmęczenia i stresu. Zaczęła brać multiwitaminę i suplementy diety, bo podejrzewali, że to z powodu niedoboru mikroelementów w organizmie. W końcu już nie można było zamykać oczu na fakt, że to coś poważnego.

      Kiedy wysłuchali diagnozy, milczeli dłuższą chwilę. Potem Britta zaszlochała, ale tylko raz, i na tym koniec. Mocno ścisnęła dłoń Hermana, odpowiedział jej uściskiem. Oboje wiedzieli, co to znaczy. Byli razem od pięćdziesięciu pięciu lat. Teraz ich życie miało się radykalnie zmienić. Choroba stopniowo doprowadzi jej umysł do rozpadu, z wolna pozbawiając ją wspomnień i osobowości. Rozwarła się przed nimi ogromna, głęboka przepaść.

      Od tamtej pory minął rok. Dobre chwile zdarzały się coraz rzadziej. Herman próbował złożyć serwetki tak, jak robiła to Britta, ale trzęsły mu się ręce. Zawsze składała je w wachlarz. Widział to tyle razy, a jednak ciągle mu nie wychodziło. Po czwartej próbie ze złości i bezradności podarł serwetkę na kawałeczki. Powoli opadły na talerz. Usiadł, żeby się uspokoić, i wytarł łzę z kącika oka.

      Przeżyli ze sobą pięćdziesiąt pięć lat. Dobrych, szczęśliwych lat. Oczywiście raz było lepiej, raz gorzej, jak to w małżeństwie. Ale budowali swoje życie razem, na solidnych podstawach. Razem też dojrzewali, zwłaszcza kiedy urodziła się córka. Bardzo był wtedy dumny z Britty. Musiał przyznać, że przed narodzinami dziecka czasem żona wydawała mu się płytka i niemądra. Ale w dniu, kiedy wzięła na ręce Annę Gretę, stała się inną osobą. Jakby macierzyństwo dało jej nowy punkt oparcia. Urodziły im się trzy wspaniałe córki, a po narodzinach każdej kolejnej Herman kochał żonę coraz bardziej.

      Poczuł dłoń na ramieniu.

      – Tato? Co się dzieje? Pukałam, ale się nie odzywałeś, więc sama weszłam.

      Herman szybko wytarł oczy i widząc zmartwioną minę najstarszej córki, spróbował się uśmiechnąć. Nie dała się oszukać. Objęła go i przytuliła policzek do jego policzka.

      – Masz dzisiaj ciężki dzień, prawda?

      Przytaknął i przez


Скачать книгу