Sekretne dziecko. Kerry Fisher
słodka, prawda? – i głośno zaklaskał. Potem dotknął palcem mojego nosa i dodał: – Oczywiście, nasza córka jest najpiękniejsza, głuptasie. – Znał mnie jak nikt.
Następnie pojawiła się orkiestra dęta, wypuszczono masę balonów jubileuszowych i platforma ruszyła, wioząc Louise i tę drugą dziewczynkę, które machały do zgromadzonych niczym prawdziwe królowe.
Obserwowałam chłopców grających w piłkę na trawniku i starałam się nie robić tego, co zwykle, czyli nie wyszukiwać wzrokiem wszystkich dzieci będących mniej więcej w twoim wieku. Głośno kibicowałam biegaczom, którzy z determinacją godną uczestników programu Superstars pędzili do mety, powiewając połami płaszczy i rozpinanych swetrów. Ci z piwnymi brzuszkami zajęci byli przeciąganiem liny – cała ulica kibicowała ojcom, dziadkom i nastoletnim chłopcom z takim entuzjazmem, jakbyśmy mieli przed sobą najlepszego brytyjskiego strongmana, Geoffa Case’a.
Szłam z dużym dzbankiem soku w stronę Danny’ego i zwycięskiej drużyny w przeciąganiu liny. Połowa zawodników wyglądała, jakby zaraz mieli paść z wyczerpania i upału.
Wtedy podbiegła do mnie Louise.
– Mamo, to jest Sarah, była ze mną na platformie! – Danny miał rację. Z tymi rudymi loczkami dziewczynka rzeczywiście wyglądała uroczo.
Kiedy nalewałam im soku, Sarah pomachała do swojej mamy, która szła w naszym kierunku, pchając wózek z niemowlęciem i z rudowłosym chłopczykiem siedzącym na krawędzi. Stłumiłam w sobie uczucie zazdrości i podeszłam do niej z uśmiechem.
– Szczęściary z nas, że mamy takie piękne córki, prawda? A cóż to za urocza parka?
Świetnie potrafiłam nadawać głosowi beztroski, pogodny ton. Mama Sarah roześmiała się i odparła:
– No, mam ich niezłą gromadkę. Miałam już trójkę, i po Carlu, o, tym tutaj, nie planowałam więcej, ale wtedy pojawiło się to maleństwo, niespodziewany bonus.
Czułam, jak powoli zamykam się w sobie. Nienawidziłam kobiet, którym tak łatwo przychodziło zajście w ciążę, jakby były uosobieniem kobiecości, kwintesencją macierzyństwa.
Nim jednak zdążyłam wycofać się z tej rozmowy, mówiąc z bladym uśmiechem: „Muszę poszukać męża”, wyczułam pewne skrępowanie, ten ułamek sekundy, w którym umysł próbuje przetrawić coś, co nie bardzo się zgadza, i nie jest w stanie określić, o co dokładnie chodzi. Nagle mnie olśniło. Jakbym została oblana kubłem zimnej wody. Nie miała już szczupłej twarzy, jak dziewięć lat wcześniej. Spod krótkich rękawów sukienki wyłaniały się krągłe ramiona, piegi rozlewały się po pulchnych policzkach. Sapała z wysiłku, pchając wózek po trawie. Tęższa, starsza wersja. Ale to zdecydowanie ona.
Niemal jednocześnie kobieta przyjrzała mi się uważniej i powiedziała cichym, konspiracyjnym szeptem:
– Rita?
– Nie jestem Rita! Musiała mnie pani z kimś pomylić. – Chwyciłam Louise za rękę i nie zważając na jej protesty ani na to, że zalała się sokiem, pociągnęłam ją w stronę Danny’ego, o włos unikając zderzenia z dwoma chłopcami na motocyklu. Kilka razy obracałam głowę, żeby sprawdzić, czy kobieta nie idzie za nami. Ona jednak pochyliła się nad wózkiem i zajęła się dzieckiem. Jedynie Sarah odprowadzała nas zdumionym wzrokiem.
Kiedy doszłyśmy do Danny’ego, Louise była cała we łzach.
– Hej, co się stało mojej królowej piękności?
– Mama rozlała mi sok na nową sukienkę – szlochała Louise. – Uciekała od mamy Sarah.
Z całą surowością i mściwością wyładowałam swój strach na córce.
– Nie gadaj głupot! Przed nikim nie uciekałam. Nie chciałam się z nią wdawać w dłuższe rozmowy, bo przecież tata potrzebował czegoś do picia po takim wysiłku. Popatrz tylko, jaki jest zmęczony i spocony po tym przeciąganiu liny.
Louise wciąż była niepocieszona.
– Dlaczego tak się zezłościłaś, kiedy nazwała cię Ritą?
– Nie nazwała mnie Ritą! – niemal krzyknęłam.
– Nazwała.
Nie potrafiłam powstrzymać pełnych wściekłości, złośliwych słów.
– Chyba na słuch ci padło. Może powinnam cię zabrać do lekarza, żeby ci przemył uszy.
Twarz Louise znowu wykrzywił grymas płaczu.
– No, nie płacz. – Byłam tak przerażona, że nie mogłam złapać oddechu. Przyklękłam. – Przepraszam cię, kochanie. Naprawdę. O tej porze roku umarł twój dziadek i zawsze, kiedy jest upał, boję się, że komuś z nas może się coś stać. Nie powinnam na ciebie krzyczeć. Nie przejmuj się sukienką. To się spierze.
Danny patrzył na mnie, kręcąc głową. Była w tym jakaś rezygnacja, zmęczenie. Spojrzał ponad moim ramieniem, jakby szukał drogi ucieczki, żeby wyratować Louise z tego sztormu, a jednocześnie wykonał dobrze mi już znany gest, położył rękę na jej barkach.
– Nie martw się. Może pójdziemy poszukać tarty z wieprzowiną? Muszę odzyskać siły przed wyścigiem z jajkami na łyżce. Opowiesz mi, jak było na tej platformie. Przejeżdżaliście przez centrum?
Tak rozmawiając i trzymając się za ręce, odeszli, a ja, pozostawszy sama, zaczęłam rozglądać się za Lizzy.
Jeśli to w ogóle było jej prawdziwe imię.
Obserwowałam ją, siedząc przy końcu długiego rzędu stołów. Ona kręciła się przy przeciwległym końcu. Raz na jakiś czas nasze spojrzenia się spotykały. Nie chciałam na nią patrzeć, ale to było silniejsze ode mnie. Czworo dzieci. Płonęłam z zazdrości. Jeden z synów był wyższy od Sarah. Szybko obliczyłam w myślach. Jeśli Sarah miała osiem lat, a ten chłopiec był od niej starszy, to Lizzy musiała zajść w ciążę niemal od razu po opuszczeniu Domu Matki i Dziecka.
Wtedy uderzyła mnie kolejna myśl, tak bolesna, że aż poczułam skurcz żołądka. A może ona nie oddała swojego dziecka? Może w ostatniej chwili znalazła sposób, by je zatrzymać? Może po tym pierwszym urodziła tylko troje?
W pewnym momencie zobaczyłam moją mamę, która roznosząc przekąski, zatrzymała się przy Lizzy. Gdyby wiedziała, z kim rozmawia, nie byłaby tak przyjaźnie nastawiona. Nie potrafiłam się zrelaksować ani dołączyć do innych matek rozbawionych widokiem dzieci wpychających sobie do ust ciastka z kremem w ramach konkursu na zjedzenie jak najwięcej bez popicia. Nie pasowałam do nich. Gdziekolwiek spojrzałam, wszędzie widziałam matki świetnie czujące się w swojej roli: nadzorujące konkurs na rzut kaloszem, biorące udział w wyścigach w workach, skokach przez skakankę, śpiewające „Rolnik sam w dolinie”.
Ja nie byłam prawdziwą matką. Byłam kobietą, która oddała swoje dziecko. Matką bez dziecka. Nie kimś, kto zasługiwał na te dzieci krzyczące z zachwytem „Baba-Jaga patrzy!” albo na wyścig na jednej nodze z inną matką, która raczej dałaby się pokroić, niż wróciłaby z porodówki bez niemowlęcia na ręku.
I oto niecałe sto metrów ode mnie znajdował się ktoś, kto znał prawdę. Jedyna osoba, która mogła zedrzeć ze mnie ten welon pozorów. Czułam w żołądku zalążek paniki – iskierkę gotową w każdej chwili wybuchnąć płomieniem.
Gdyby ci wszyscy ludzie wiedzieli, kim jestem. Ci mężowie odskakujący od strumieni piwa Watney tryskającego z dużych kegów, popisujący się sztuczkami z użyciem monet i zapałek, i – tak, tak – posyłający mi lubieżne spojrzenia.
– Powiedz